Paweł Bajon
Rosyjska Północ - przestrzeń, cisza i czas bez granic
W niniejszym tekście chciałbym ukazać niewielki wycinek Rosji. Na początek oczywiście najlepiej zapomnieć
o "wielkiej" polityce, bo ta rzeczywiście jest kontrowersyjna oraz uprzedzeniach, które niczego dobrego
nie wnoszą. O ile to się powiedzie, będziemy gotowi, żeby doświadczyć czegoś niezwykłego, bo ten wielki
kraj potrafi urzec. Poznamy przyrodę, architekturę, infrastrukturę, zabytki, odrobinę historii oraz -
co najważniejsze - codzienność życia. Wszystko to tworzy unikalną, wielopłaszczyznową konstelację losów
ludzkich rozsianych w czasie i przestrzeni. Ta wielowymiarowa układanka jest jednocześnie współtworzywem
i ekspresją zdecydowanie głębszej i poważniejszej całości, czyli ducha tego obszaru. Mówi się niekiedy
o "szerokiej rosyjskiej duszy", której niepodobna ani poznać, ani zrozumieć. Zapewne za przyczyną tej
szerokości i niepoznawalności boimy się i Rosjan i Rosji. Słusznie, czy nie - to już inna historia. Duszy,
zgoda, nie poznamy i nie zrozumiemy ani szybko, ani łatwo. Ale duch Rosji ma w sobie jakąś niezwykłą
siłę i potrafi zafascynować. I tą moją fascynacją chcę się podzielić - opowiedzieć o miejscach, ludziach,
losach, zwyczajach, o codzienności, czyli - jak to widzę - o niezwykłym bogactwie ducha pewnego miejsca
na północy Rosji. Dane było mi znaleźć się na terenach przepojonych dramatyczną historią, o których nie
mamy w zasadzie najmniejszej wiedzy ani wyobrażenia. Miałem okazję zobaczyć i choć trochę poczuć miejsca,
w których czas i przestrzeń toczą swą wzajemną grę, nie bacząc na zagubionych w niej ludzi. I mam nadzieję
na kolejne powroty.
Wiele jest miejsc, które przekonują nas o względności czasu. Bywa on nieciągły i niejednolity. Zatrzymuje
się, to znów przeskakuje z epoki w epokę. A równocześnie jakby rozdzielał się na wiele nici: po jednych
płynie on wolniej, po innych w "zwykłym" tempie, po innych zbyt szybko. Inne nici zapętlają się i czas,
niosąc już zmiany, wraca w to samo miejsce, inne są ze sobą splątane, a wszystko to sprawia, że logika
upływu czasu nie jest wcale taka oczywista, jak się wydaje. W grę z czasem włącza się przestrzeń - te
dwie siły kształtują się wzajemnie: przestrzeń zmienia szybkość i liniowość upływu czasu, czas przeobraża
przestrzeń. Z grą tego duetu próbuje zmierzyć się człowiek, chcąc je zrozumieć, przekształcić, zapanować
nad nimi. Buduje swoje doczesne przyczółki, które dla kolejnych pokoleń są widocznym znakiem tych ludzkich
zmagań i tego, jak wątła faktycznie jest pozycja człowieka. Całość jest jednak fascynująca i warto miejsc,
w których czas się "zakrzywia", poszukiwać.
Jednym z takich miejsc jest, moim zdaniem, Rejon Pinieski, położony w Obwodzie Archangielskim, w północno-zachodniej
Rosji. Teren Europy Zachodniej i Środkowej, na którym żyjemy, jest bardzo skondensowany - gęsto zaludniony,
zagospodarowany do ostatniego niemalże kawałka. Owszem, jest bardzo silnie naznaczony historią, ale raczej
w ujęciu zabytkowo-muzealnym, a rytm i wizję życia wyznacza jednak przemożna współczesność. Obszar Federacji
Rosyjskiej jest w tym sensie niezwykły, że o ile na całym terenie znajdziemy wiele jednakowych cech i
elementów, o tyle też napotkamy tutaj wielką różnorodność etniczną, kulturową, gospodarczą, krajobrazową,
klimatyczną, a także specyficzną pamięć historii i tradycji. To, co dawne nie tak łatwo poddaje się temu,
co nowe. Co więcej, nasze "ciasne" myślenie o przestrzeni nie przystaje do rosyjskich warunków. Z perspektywy
doświadczeń Polski, czy Europy Zachodniej, przestrzeń rosyjska jest zupełnie inną jakością - w naszym
rozumieniu ona właściwie nigdy się nie kończy. Tutaj po prostu wszędzie jest daleko i w związku z tym
wydaje się, że nawet czas płynie inaczej - echa przeszłości bywają bardzo wyraźne, choć bywają i jakby
skryte, niewypowiedziane. A północny, surowy klimat uczy pokory wobec praw przyrody.
Początek podróży!
Przyzwyczajeni jesteśmy do tego, że pokonanie dużych odległości nie stanowi dziś większego problemu.
Samolot przeniesie nas szybko, ukaże magiczną perspektywę świata widzianego z oddali. A jeśli ktoś nie
lubi samolotu? Na początek odpuśćmy sobie samochód, choćby z tego powodu, że po trzech dniach jazdy będziemy
już mieli dość całej podróży. Może następnym razem, gdy już trochę "rozpoznamy teren". Pozostaje tradycyjna
metoda przemieszczania, niemalże dziś "klasyczna", zdecydowanie bardziej przyziemna, a raczej naziemna
- koleją. U jednych przerażenie wzbudza lot samolotem, u innych - dwudniowa podróż pociągiem. Może też
ona wydawać się stratą czasu, ale czyż nie jest to czas wartościowy - spędzony ze sobą, z rodziną, z
innymi podróżnymi, ale także czas pozwalający na płynne przejście z jednej rzeczywistości do drugiej?
To czas przygotowania się na nowe miejsce, a później czas na emocjonalny powrót do domu. To także osobliwe
doznanie samego czasu właśnie oraz przestrzeni. Doznanie bezpośrednie, namacalne, niekiedy - owszem -
męczące i nużące - ale też przecież bardzo prawdziwe i na swój sposób kojące. Po prostu: jedziemy. Konieczna
jest pewna doza cierpliwości, ale w pociągu, który uparcie i konsekwentnie pokonuje kolejne kilometry
wystarczy przyjąć do wiadomości, że na nic nie ma się wpływu i naszą rolą jest tylko jechać. Wtedy pojawia
się pewien szczególny spokój. Podróż obejmie kilka etapów, a każdy z nich będzie zagłębiał nas i w przestrzeń
i w czas.
Miejsce startu: Poznań. Pociąg relacji: Paryż-Moskwa Kolei Rosyjskich (Rossijskije Żeleznyje Dorogi)
to prestiżowa wizytówka Rosji w Europie, a więc pociąg o bardzo wysokim standardzie. Zresztą, warto podkreślić,
że rosyjskie pociągi dalekobieżne na wszystkich ważniejszych liniach są bardzo porządne, są bowiem ważnym
środkiem komunikacji, a przy okazji elementem wizerunkowym. Pociąg ten jest nie tylko prestiżową wizytówką,
jest to już taki trochę mobilny kawałek Rosji przemierzający Europę. W tym pociągu zaczyna się swoisty
klimat Rosji. Do wagonu wpuszcza nas prowodnik (lub prowodnica; w tym konkretnym przypadku
jest nim Witalij), osoba nadzorująca przebieg podróży. W każdym wagonie jest swój prowodnik.
To pierwszy przedsmak Rosji - człowiek ten jest uczynny, bo taka jest jego rola, ale podkreśli swoją
pozycję kąśliwymi uwagami, niekiedy szorstkością obejścia. Może dać odczuć, jak jest ważny, jak ciężka
jest jego praca i jak to podróżny jest nieogarnięty i niewychowany. Nawet, jeśli trafi się osoba zwyczajnie
uczynna i miła, będzie i tak zdystansowana - bądź co bądź - jest urzędnikiem państwowym. Ale robi swoje,
a najważniejsze jest dopilnowanie, aby po dłuższych postojach pasażerowie wrócili na swoje miejsca, przegania
zbyt natrętnych sprzedawców piwa i żywności, którzy czyhają na podróżnych na niektórych stacjach, a których
obecność jest również częścią atmosfery takiej podróży. Natomiast życie w wagonie nie odbiega od codzienności,
z tą tylko różnicą, że odbywa się w ruchu. Dla Rosjan nie jest niczym niezwykłym. Pociąg staje się domem.
Chodzi się w kapciach, w dresie (no, w droższym wagonie, z przedziałami, ubrania bywają zdecydowanie
bardziej wyszukane), spożywa się posiłki, pije herbatę, rozmawia, czyta, ogląda filmy, wszystko niespiesznie,
naturalnie. Wagon restauracyjny zapewnia specjały tradycyjne i nie tylko, co jakiś czas panie z restauracji
przechadzają się po wagonach, proponując czebureki, pizzę, czy czego tam akurat "na kuchni" zostało
więcej. Pełna wygoda. Kupić można gadżety kolejowe - maskotki, długopisy, pendrive’y w kształtach
taboru kolejowego, breloczki, zabawki, gry, "klasyczne" szklanki z koszyczkami - wszystko z logo rosyjskich
kolei - RŻD.
Podróż jest komfortowa, cichutko, nie trzęsie, szybko. To zmieni się nieco na Białorusi - kontakt z ziemią
będzie bardziej odczuwalny, tory najwyraźniej są w gorszym stanie, choć jedzie się po nich dość szybko.
Ale zanim dotrzemy na Białoruś, dojeżdżamy do Warszawy - krótki postój w Warszawie Centralnej, dłuższy
na Wschodniej. I najdłuższy przy granicy. W Terespolu kontrola graniczna - dla młodych, poruszających
się po strefie Schengen rzecz niezwykła, podczas której zachowane zostają elementy powagi, rygoru i poczucia
niepewności, jakie przynoszą ze sobą uzbrojeni pracownicy służb granicznych. A potem procedura pokonania
szczególnej granicy między Europą Zachodnią i Centralną a Wschodnią. Tę nieformalną granicę wyznaczają
tory, których rozstaw na terenie byłego Związku Radzieckiego jest o 85 mm szerszy niż u nas. Pokonanie
tej granicy wymaga wprowadzenia pociągu do specjalnego hangaru, rozdzielenia wagonów, uniesienia ich
na wiekowych już podnośnikach i osadzenia ich na wózkach z szerszym rozstawem kół oraz wymiany zaczepów
wagonów. Jakieś dwie godziny zawieszenia pomiędzy Wschodem a Zachodem. Zestawiony skład wjeżdża na dworzec
w Brześciu, nabiera sił do dalszej jazdy i po jakichś 40 minutach rusza. Architektura przed granicą i
po drugiej jej stronie niewiele się różni. W końcu przed wojną był to jeden kraj, a granica przebiegała
znacznie dalej na wschód, niż dziś. Czas dokonał pierwszej wolty, ukazując wspólne minione dzieje dwóch
narodów.
Granica między Białorusią a Rosją dla pasażerów naszego pociągu pozostaje niezauważona. Tu zlewają się
losy kolejnych narodów. Kilka krótkich postojów na stacjach i zbliżamy się do Moskwy. W tej potężnej
aglomeracji mijamy między innymi dzielnicę, na której rosną nowoczesne wieżowce (Moskiewskie Międzynarodowe
Centrum Biznesowe - Moskowskij Mieżdunarodnyj Diełowoj Centr). Podróż, po około 20 godzinach kończy
się na dworcu Moskwa Białoruska. Kończy się bez spóźnień - dla Polaka, mającego choćby i niewielkie doświadczenia
z polskimi kolejami, jest to rzecz niepojęta, ale w Rosji pociągi się nie spóźniają. Pozostaje przedostać
się na Dworzec Jarosławski, skąd odjeżdża pociąg do Archangielska. Metro sprawdza się znakomicie - szybko
jesteśmy na miejscu. Po kilku godzinach odprawa na pociąg. I kolejne 20 godzin drogi przed nami.
Pociąg jedzie wolniej, ale konsekwentnie, zatrzymując się na krótko na stacjach. Z biegiem czasu i upływem
kilometrów, zmienia się pojmowanie przestrzeni. Pierwsze 1,5 tys. km (Poznań-Moskwa) oznaczało wyjazd
z jednego kraju, przejazd przez drugi i wjazd do trzeciego (albo - biorąc pod uwagę dystans - mniej więcej
tyle, co przejazd w obie strony najdłuższą polską trasą kolejową: Szczecin-Przemyśl). Kolejne 1200 km
to już tylko niewielki fragment jednego kraju. Zmienia się krajobraz. W Polsce prawie nieustannie mija
się pola, niewielkie kawałki lasów i co chwila wsie, miasteczka, miasta. Teraz dominować będą lasy, nieużytki,
bagna. Miast niewiele, co jakiś czas miniemy niemal identycznie wyglądające wsie z przeważającą drewnianą
zabudową i gruntowymi drogami. W lasach częste są brzeziny, nieodłączny, urokliwy, malowniczy motyw rosyjskiego
krajobrazu.
Cóż nas zatem w tej części podróży czeka? Trochę słońca, trochę deszczu, bagna, lasy i nieużytki, wsie,
parę większych miast, kilkanaście postojów. I jeszcze stacja Plieseck - miejscowość słynąca ze
znajdującego się w niej kosmodromu, i stacja Obozierskaja - tutaj niezbędny jest kilkunastominutowy
postój na zmianę lokomotywy - podczepić trzeba spalinową. W tym bowiem miejscu kończy się trakcja elektryczna,
a nad stacją góruje słup z napisem "40000 km elektryfikacji" (w Polsce jest dziś podobno 19000 km czynnych
linii kolejowych, z czego 11800 km sieci zelektryfikowanej). Już zupełnie blisko celu przejeżdżamy przez
okolice miejscowości Chołmogorskaja. W okolicach tych przez kilka dobrych minut słychać osobliwą
"muzykę"...torów. Pociąg spokojnie jedzie, a w wagonie słyszalne są dość wysokie dźwięki, metaliczne,
ale przyjemne, solo, albo też w wielogłosach.
Gra z czasem już się zaczęła, minęliśmy pierwsze ślady historii. Odnosi się wrażenie, że cała podróż
niejako zwalnia, dosłownie i w przenośni. Najpierw jechaliśmy pociągiem ekspresowym - tempo ruchu było
duże. Teraz bardziej statecznie do Archangielska. Później czeka nas odcinek stosunkowo krótki i jeszcze
bardziej powolny. I właściwie zatrzymanie na wsi. Nie tylko w znaczeniu zakończenia podróży, ale w znaczeniu
zupełnie już innego rytmu życia, wyznaczanego przez przyrodę, i w którym przeszłość i teraźniejszość
nie zawsze dają się od siebie odróżnić.
I oto docieramy do Archangielska
Podkreślić należy pewną ogólną szczególną atmosferę obszaru, do którego się udajemy.
Owszem, to Federacja Rosyjska. Owszem, to język, historia, kultura, gospodarka i społeczeństwo rosyjskie.
To oczywiście i duch Rosji. Ale tutaj jest to duch szczególny, bo to nie jest po prostu Rosja. To jest
Rosyjska Północ.
Jest to wyodrębniony obszar kulturowy, obejmujący Republikę Karelii, obwód archangielski, obwód wołogodzki
oraz obwód murmański. Terminu Rosyjska Północ używa się od przełomu XIX i XX wieku, kiedy to zauważono
unikalność tutejszej kultury. Wyraźna izolacja od większych ośrodków kulturotwórczych oraz sprzyjający
jej surowy klimat doprowadziły do wymieszania się tradycji ugrofińskich i staroruskich, a następnie (od
około XIV-XV wieku) również do rozwoju szczególnych form życia religijnego, opartego na potężnych, a
jednocześnie trudno dostępnych klasztorach, takich jak Monastyr Sołowiecki (Wyspy Sołowieckie,
Morze Białe), czy Monastyr na wyspie Walaam (Jez. Ładoga). Tak też w tradycjach ludowych i przekazach
ustnych przetrwało bardzo wiele staroruskich podań, legend, bylin (tradycyjna ruska lub rosyjska opowieść
epicka, opiewająca prawdziwe czyny dawnych bohaterów) i pieśni. Również i architektura okazała się bogatym
nośnikiem dawnych tradycji użytkowych i symbolicznych.
Docierający nad brzeg Morza Białego słowiańscy osadnicy z Nowogrodu Wielkiego, sąsiadujący wówczas z
Lapończykami i Finami na zachodzie oraz Komiakami i Nieńcami na wschodzie, z biegiem czasu coraz bardziej
zlewali się ze swymi sąsiadami. Ich potomków zaczęto nazywać Pomorcami. W 2002 roku podczas spisu powszechnego
ponad 6,5 tys. osób określiło swoją narodowość jako Pomorską właśnie, a zatem przywiązanie do wielowiekowej
tradycji nadal trwa, podobnie jak liczne odrębności kulturowe.
Archangielsk
Archangielsk jest stolicą Obwodu Archangielskiego, zajmującego blisko 59000 km2 powierzchni, liczącego
1174000 ludności (co oznacza zagęszczenie ok. 2 osób/km2). Samo miasto liczy ok. 350000 mieszkańców,
położone jest nad rzeką Północna Dwina (Siewiernaja Dwina), ok. 30-35 km od jej ujścia
do Morza Białego. Miasto założone zostało w 1584 roku z rozkazu Iwana Groźnego w pobliżu istniejącego
tutaj już od XII wieku klasztoru Michała Archanioła (stąd nazwa miasta). Klasztoru nie zobaczymy - po
burzliwych dziejach, czyli najazdach, pożarach i odbudowach ostatecznie rozebrany został na początku
lat 30. XX wieku. Najazdy Szwedów, Norwegów, pożary nie zdziałały tego, co udało się rewolucji. Obecnie
budowany jest nowy sobór Michała Archanioła - prace są na ukończeniu, a potężny obiekt na brzegu rzeki
robi imponujące wrażenie. Zwłaszcza nocą, podświetlony. Stoi co prawda w innym miejscu, niż pierwotny
sobór, wyraźnie jednak stanowi brakujące dotąd dopełnienie krajobrazu nabrzeża. Dodać można, że na miejscu
zburzonego soboru powstał...teatr. Tę zamianę miejsca kultu na miejsce rozrywki mieszkańcy odbierają
jako swoiste szyderstwo władzy bolszewickiej.
Przez wieki było to silne, wielokulturowe miasto, najważniejszy ośrodek handlu na terenie Rosji. Atrybuty
dawnego Archangielska to zatem potężny port, handel wewnętrzny i zagraniczny (tu również, na wyspie Sołombala,
obecnie dzielnicy miasta, pod koniec XVII wieku Piotr Wielki nakazał zbudować pierwszą państwową stocznię),
wielonarodowościowa mozaika mieszkańców miasta, bogactwo i prestiż (pod koniec XVI wieku miasto wypracowywało
do 60% dochodu państwa). Od 1713 roku Piotr I bardzo ograniczył swobodę handlu w Archangielsku na rzecz
Petersburga. Ponowne otwarcie miasta na handel przez carycę Katarzynę II pozwoliło wprawdzie na podniesienie
jego rangi, jednak pozycji głównego portu w Rosji Archangielsk nie mógł już odzyskać. Od przełomu XIX
i XX wieku po dziś dzień wiodącą rolę odgrywa produkcja i sprzedaż drewna, wraz z rybołóstwem, eksploatacją
surowców naturalnych oraz rozwojem innych branż przemysłu.
Współczesny Archangielsk (któremu tak po prawdzie należałoby poświęcić osobny tekst) jest ośrodkiem administracyjnym,
przemysłowym, kulturalnym i akademickim. Z punktu widzenia doświadczenia gościa, jest miastem kontrastów
i oryginalnych rozwiązań.
Jest zatem Archangielsk miastem naznaczonym sprzecznymi ideowo losami. Trudno opisać jakiś jego kształt,
tutaj wszystko jest przemieszane, jakby nieco "bezkształtne". Pozostałości historycznego miasta zmieszane
są z socrealistycznymi koncepcjami i swoistym rozmachem (szerokość wielu ulic, przestrzeń pomiędzy blokami
mieszkalnymi). Właściwie w każdym fragmencie zachowały się specyficzne elementy różnych okresów historycznych
- dotyczy to również samego XX wieku, na przestrzeni którego wyraźnie wyodrębnić można kolejne fazy rozbudowy
miasta według nowych rozwiązań architektonicznych. Zwłaszcza w centrum tworzy to wszystko mocno bezładną
mieszaninę stylów i wizji. W miarę spójne architektonicznie osiedla z lat 70. i 80., jako całości mogą
występować na przemian z seriami drewnianych domów z lat 20. i 30. XX wieku. Może być i tak, że rzędy
takich domów uchowały się w częściach osiedli bloków. Zdarzają się i pojedyncze (lub w niewielkich grupach)
drewniane wille, często na obrzeżach osiedli blokowisk, często zamieszkane, wykorzystywane, ale też niszczejące,
a na przestrzeni ostatnich kilku lat stosunkowo często padające ofiarą pożarów - jakby niezupełnie przypadkowych,
oddając miejsce pod nowe, całkiem zresztą estetyczne bloki (technologia wielkiej płyty zaniknęła i bloki
te, podobnie, jak w Polsce, są betonowo-ceglane). Częstsze są jeszcze drewniane piętrowe domy wielorodzinne.
To one powstawały w latach 20. i 30. XX wieku na dużą skalę, choć miały służyć zdecydowanie krócej, niż
do dnia dzisiejszego. Proste w formie mają swój niewątpliwy urok, choć najbardziej w oczy rzuca się ich,
budzący lekką grozę, stan. Jako że miasto położone jest na bagnistym terenie, domy te osadzano na drewnianych
palach wbitych w podłoże. Pale te z czasem gniją, ale nie wszystkie w tym samym momencie, przez co budynek
zapada się w niektórych miejscach. Budynek się wygina, bowiem jego fragment osiada. W takich sytuacjach
pale te należy wymienić, ale nie bardzo można znaleźć odpowiedzialnego, czy tym bardziej gotowego za
to zapłacić. Dopóki wygięcia nie są zbyt duże, mieszka się dalej (co to znaczy "zbyt duże?" Cała konstrukcja
jest elastyczna, jednak prędzej, czy później dom zacznie się rozpadać). Niektóre domy zamieszkane są
w większej części, niektóre są w zupełnie dobrym stanie (czyste, odmalowane, z plastikowymi oknami),
w niektórych widać dbałość mieszkańców. Bywa i tak, że cały dom wygląda na opuszczony, ale w jednym oknie
tli się słabe światło. W otoczeniu tych domów spotkać można drewniane kładki - był to typowy element
krajobrazu miasta, układano je na podmokłym terenie. Dziś drewniane kładki, podobnie, jak i drewniane
domy odchodzą w niepamięć, wydaje się, że coraz szybciej i z coraz większą bezwzględnością. O ile jednak
można zrozumieć zanikające drewniane kładki, o tyle ogólnie częsty brak chodników, również wokół nowszych,
a nawet zupełnie nowych budynków jest jakąś szczególną zagadką tego miasta. Wokół domów (tak starych,
jak i nowych) ochoczo porasta wysokie zielsko, rzadko koszone, a jeśli skoszone, zwykle pozostawione
na ziemi. Ulice są dziurawe, a wiele z nich, jeśli są to mniejsze uliczki, to gruntowe drogi, które mogą
robić wrażenie naprawdę zdziczałych. Nic też nie stoi na przeszkodzie, by po jednej stronie takiej polnej
drogi chyliły się ku ziemi zapadające się w niej drewniane domy, a po drugiej wyrastały nowoczesne, potężne
budynki wielorodzinne. Kontrasty oraz nazbyt częste wrażenie głębokiego zaniedbania bardzo rzucają się
w oczy. To się oczywiście zmienia, na przestrzeni ostatnich dosłownie 2-3 lat nawet bardzo, niestety
inwestycje są raczej nieregularne i chyba mało skoordynowane, więc stworzenie nowego ładu i porządku
z pewnością potrwa jeszcze długo.
Jednym z najbardziej urzekających miejsc w mieście jest ulica im. Czumbarowa, zwana Czumbarowką.
Miejsce to nie tylko urzeka, jest to jedno z najważniejszych miejsc, jeśli chodzi o pamięć o dawnym Archangielsku.
Jest to bowiem historyczna ulica, w całości zachowana z czasów sprzed rewolucji, otoczona pięknymi drewnianymi
domami. Wokół nich ułożone są wspomniane drewniane chodniki. Ulica ta ukazuje charakterystyczny, historyczny
obraz miasta - takim był kiedyś Archangielsk.
Wspomnieć warto, że wiele elementów tradycyjnej architektury ludowej zobaczymy jeszcze w "żywej" formie,
kiedy udamy się na wieś, ale będzie to już architektura nieco nowsza. Budownictwo z przełomu XIX i XX
wieku poznać możemy w skansenie Małyje Korieły, położonym kilka kilometrów od Archangielska.
Małyje Korieły - jest to skansen północnej wsi rosyjskiej. Położony jest wśród lasów i
łąk, na rozległym, malowniczo pagórkowatym terenie. Uwarunkowania krajobrazowe są więc tutaj w pełni
realistyczne, a rozległa powierzchnia oddaje w mikroskali charakterystykę lokalizacji - poszczególne
osady skansenu oddzielone są od siebie lasami. Zgromadzono tu wiele tradycyjnych domów oraz innych budynków
i zabudowań gospodarczych z regionu, głównie w przełomu XIX i XX wieku. Są również cerkwie, w tym jedna
czynna, z wieży której rozlega się tradycyjna muzyka dzwonów, towarzysząca liturgii. Znamienne jest,
że wiele podobnych budynków do dziś spotkać można na terenach wiejskich - domy z lat 20-30. XX wieku
bywają do dziś użytkowane. Są już nieco inne od zebranych w skansenie (bo zwykle są o te 20-40 lat młodsze),
ale ogólnymi założeniami bardzo blisko nawiązują do tych wcześniejszych. Oczywiście, współczesne budownictwo
na wsi różni się już w sposób bardzo istotny, nadal jednak z domostwami historycznymi łączy je najważniejszy
materiał budowlany - drewno. Ale o strukturze i konstrukcji domu oraz układu gospodarstwa - przy okazji
pobytu na wsi.
Koniecznie należy sobie jeden dzień zarezerwować na zwiedzanie skansenu.
Spośród wielu pozostałych ciekawych miejsc Archangielska warto wybrać się na bulwar nad rzeką Północną
Dwiną - jest to ulica Nabiereżnaja Siewiernoj Dwiny. Trochę tu pusto, ale ładnie. Rzeka jest szeroka,
wobec czego roztacza się przed nami rozległa panorama z zabudowaniami stoczni na przeciwległym brzegu
i potężnym mostem po prawej stronie. Ciekawostką jest pomnik foki. W czasie wojny i panującego wówczas
głodu, te miłe zwierzęta uratowały życie wielu ludziom - stanowiły pożywienie, z tłuszczu wyrabiano świece,
a ze skór odzież. Bogu ducha winne zwierzęta na pewno zasłużyły sobie na wdzięczność.
U brzegów rzeki znajduje się również monument poświęcony ofiarom wojny z "wiecznym ogniem", jest i obelisk
pamięci młodych marynarzy, któremu jednak nadano niezbyt udaną formę - w opinii mieszkańców marynarz
wygląda na powieszonego. Cóż, sztuka stawiania pomników nie zawsze jest łatwa, czego doświadczamy przecież
i w Polsce na każdym niemal kroku. Trafiamy też na jeszcze jedną rzeźbę, zdecydowanie udaną: św. kniazia
Piotra i kniaziowej Fewronii. Legenda o ich wielkiej miłości, dobroci, oddanej służbie klasztornej i
zgodnej wspólnej śmierci sprawia, że w ostatnich latach w coraz większej liczbie miast stają ich pomniki.
Co więcej, 8. lipca, czyli dzień pamięci tej świętej pary, stał się Dniem Miłości i Wierności. Jest to
odpowiedź na zbyt skomercjalizowane Walentynki.
Kniaź Piotr i Fewronia
Na soborze w 1547 roku wyniesieni zostali na ołtarz jako lokalni święci.
Jak głosi legenda, Piotr, zanim jeszcze został kniaziem, zabił ognistego węża. Niestety, ubrudził się
jego krwią, w wyniku czego zachorował na trąd. Nikt nie potrafił go wyleczyć. Ale we śnie kniaź doznał
objawienia - dowiedział się, że ocalić go może córka bartnika, chłopka, Fewronia. Kniaź nakazał odnaleźć
dziewczynę. W podzięce za wyleczenie Fewronia zażyczyła sobie, aby kniaź wziął ją za żonę. Kniaź przystał
na tę propozycję, Fewronia uzdrowiła go. Jednak kniaź nie zamierzał spełnić danej obietnicy i nie chciał
ożenić się z Fewronią, która wszak pochodziła z prostego ludu. Choroba kniazia wróciła. Nie wiedział
on o tym, że Fewronia celowo pozostawiła na jego ciele jedną niezaleczoną ranę. Po nawrocie choroby Fewronia
do końca wyleczyła kniazia, który teraz już nie miał wyjścia i młodzi pobrali się. Piotr objął rządy
po swoim bracie w mieście Murom. Jednak bojarom nie podobało się, że kniaziowa, ich pani, jest chłopskiego
pochodzenia. Zażądali od kniazia, aby albo oddalił żonę, albo odszedł z miasta. Piotr i Fewronia opuścili
Murom. W mieście, które utraciło swego pana, nie potrafiono ustanowić nowych władz. Bojarzy poprosili
Piotra, by wrócił z Fewronią i objął rządy. Wrócili, w mieście zapanował porządek, a Fewronia zyskała
uznanie i miłość mieszkańców. Piotr i Fewronia, osiągnąwszy dostojny wiek, wstąpili do klasztorów. Modlili
się między innymi o to, aby umrzeć tego samego dnia, poprosili również, aby po śmierci ich ciała złożono
do jednego grobu. Umarli tego samego dnia, o tej samej godzinie, w kwietniu 1228 roku. Złożenie ciał
do jednego grobu było niezgodne z regułami klasztornymi, wobec czego pochowano ich nie tylko w oddzielnych
grobach, ale i w różnych klasztorach. A jednak już następnego dnia po pogrzebie ich ciała spoczywały
razem.
Tak mówi legenda. Historię tę znamy z jedynego opisu, pochodzącego z XVI wieku, opracowanego przed procesem
kanonizacji. Nie wszedł on jednak do cerkiewnego zbioru Wielkich Żywotów Świętych, ponieważ uznano, że
opiera się on wyłącznie na legendzie. Historia nie potwierdza istnienia postaci o takich imionach i życiorysach.
Opowieść ta jest raczej, jak przypuszczają niektórzy badacze, rezultatem połączenia legend o ognistym
wężu oraz mądrej kobiecie. Choć z drugiej strony, istnieją przekazy mówiące o kniaziu Dawidzie Jurewiczu,
który wstępując do klasztoru przyjął imię Piotr (według przytoczonej legendy miało być na odwrót - Piotr
przyjął imię Dawid), są również lakoniczne informacje o jego żonie, kniaziowej imieniem Efrosinia (takie
imię według legendy przyjęła Fewronia w klasztorze) oraz dwójce ich dzieci. Nie sposób jednak stwierdzić,
czy są to bohaterowie legendy. |
Przy Nabiereżnoj znajduje się również jeden z niezbyt licznych zabytków z okresu sprzed rewolucji
- Gostinnyj Dwor - dawny hotel, centrum handlowe, pełniący również funkcje obronne, co
znajduje wyraz w masywnej architekturze. Zbudowany w latach 1668-1684 jest najstarszym obiektem w Archangielsku.
Do dziś pozostała z niego ściana zachodnia i północna baszta. Utrzymany w ładnym stanie jest dziś siedzibą
muzeum.
Niedaleko Dworu, w kierunku centrum, położony jest nieduży park, a w nim niewielkie wesołe miasteczko.
Znane z czasów dzieciństwa, a także minionej epoki ustrojowej tradycyjne karuzele to taka mała pętla
czasowa. A widok z diabelskiego młyna niewątpliwie ucieszy wzrok.
Przy Nabiereżnoj mieści się również Państwowy Arktyczny Uniwersytet Federalny, imienia Michaiła
Łomonosowa, wybitnego XVIII wiecznego pomorskiego uczonego.
REJON PINIESKI
Znajdujemy się oto w geograficzno-kulturowym rejonie dorzecza Piniegi, rozległego, mało zaludnionego,
o charakterystycznej kulturze. Oddalając się od miasta (w tutejszym nazewnictwie "miasto" to właśnie
Archangielsk. Każde inne miasto musi mieć swoją nazwę), będziemy chcieli zagłębić się w nieco zapomnianą
przez świat przestrzeń i historię.
Rejon pinieski leży w północno-wschodniej części obwodu archangielskiego, w północno-wschodniej Europie,
na terenie Niziny Wschodnioeuropejskiej. Nazwę swą bierze od rzeki Piniegi, będącej prawym dopływem Północnej
Dwiny, o długości 779 km. Zajmuje obszar 32120 km2, a zamieszkuje go 23000 osób (2016). Ten
równinny teren w znacznej części pokrywa tajga, w której dominuje świerk i w mniejszym stopniu sosna,
liczne są bagna i torfowiska. Ośrodkiem administracyjnym jest wieś Karpogory. W związku z bardzo złym
stanem gospodarki w rejonie, notuje się tutaj bardzo szybki spadek liczby ludności, opuszczającej rejon
i udającej się do dużych miast (jeszcze w roku 2002 mieszkało tutaj ok. 33000 osób). Pogrążona w kryzysie
gospodarka opiera się na pozyskiwaniu i przetwórstwie drewna, w mniejszym stopniu na rolnictwie i hodowli,
w tym zwierząt futerkowych.
Historia zasiedlania tego terenu przez człowieka jest tyleż długa, co tajemnicza, choć może lepiej byłoby
powiedzieć - nie do końca zbadana. Najstarsze ślady człowieka pochodzą z okresu mezolitu (środkowy okres
epoki kamienia, rozciągnięty na lata 11000-7000 lat p.n.e.), a zapisy historyczne datowane są na XI wiek.
W wieku XII rejon wchodził już stopniowo pod jurysdykcję księstwa Nowogrodu Wielkiego. Jest to trudny
okres podbijania i wypierania lub asymilacji dużej grupy plemion ugrofińskich, zamieszkujących dotąd
te tereny, przez ludność rosyjską. Kiedy w XIV wieku księstwo Nowogrodu Wielkiego zostało podporządkowane
Moskwie, teren ten stał się częścią państwa rosyjskiego. Jest to również czas ekspansji prawosławia.
Szeroka Piniega, którą przez wieki spławiano drewno, niekończący się równinny pejzaż, urozmaicany niekiedy
pagórkami, którym często nadawano nazwy i na których chętnie budowano domy, zapewniając sobie rozległy
widok, charakterystyczne "niskie" niebo, zawieszone jakby bliżej ziemi, niż u nas, po którym zwykle pospiesznie
przepływają kłębiaste obłoki, swoiste, jakby chłodniejsze światło słoneczne, soczysta zieleń traw, prawie
nieodłączny latem wiatr, zwykle bardzo ciepłe, choć krótkie lato z białymi nocami na przełomie maja i
czerwca to atmosfera Rejonu pinieskiego. Jeśli dodać do tego długie, mroźne (-40 stopni Celsjusza nie
jest niczym niezwykłym) i ciemne zimy, kiedy słońce ledwo wychyla się ponad horyzont, robi się jeszcze
ciekawiej. A i zorzę polarną można tutaj ujrzeć. I dodać warto tę nutę tajemnicy, którą kryje za sobą
historia nie do końca poznana oraz bolesne niekiedy momenty historii całkiem dobrze udokumentowanej.
Jest w tym wszystkim jeden mankament - latem nie ucieknie się (chyba, że do domu) od nieprzeliczonych
rojów muszek i komarów.
Droga Archangielsk - Gorodieck
Z Archangielska wybieramy się docelowo do wsi Gorodieck, w której zamierzamy po prostu odpocząć. Sama
podróż ponownie będzie monotonna, męcząca i dość długa. Cóż, ucieczka od cywilizacji wymaga pewnego wysiłku.
Nie będzie to trud daremny - oprócz Gorodiecka poznamy jeszcze dwa interesujące miejsca.
Na początek należy rozważyć kwestie logistyczne. Czyli: transport publiczny, lub samochód. Na pierwszy
raz obie opcje są swoistą przygodą.
Wybierając kolej, część drogi i tak będziemy musieli pokonać busem. Najlepiej umówić się z kierowcą wcześniej,
można też liczyć na wolne miejsca w busach, które pojawią się pod dworcem. Pociągiem przemierzymy około
250 km, z Archangielska do miejscowości Karpogory. A pokonamy tę drogę linią, która uchodzi za najwolniejszą
w Rosji. Na przejazd rezerwujemy sobie niecałe 6 godzin. Pociąg niespiesznie toczy się przez nieodmiennie
podmokły teren - czy to odkryty, czy porośnięty lasem - urzekający i tyleż wciągający, co zatrważający
swym bezkresem.
Z Karpogor busem kolejne 100 km gruntową drogą. Takie przejażdżki wymagają pewnego przyzwyczajenia -
odległości są dość duże, więc mimo tego, że droga jest nierówna, prędkości tutaj rozwijane nie należą
do spacerowych. Na szczęście ruch jest niewielki i wstrząsy oraz wibracje stają się naturalnym towarzyszem
tej podróży.
Wybierając samochód (co miało miejsce podczas tego wyjazdu), zdecydowaną większość z około 350 km pokonamy
gruntową drogą, bo asfalt (nie zawsze zresztą równiejszy od "gruntu") kończy się ok. 50 km od Archangielska.
A zatem trzęsło będzie przez mniej więcej 7,5 godziny. Tak, czy owak pojedziemy przez Karpogory, bo właściwie
innych dróg nie ma. Od Karpogor droga prowadzi przeważnie wzdłuż Piniegi, przy rzece rozlokowana jest
większość wsi, w tym wszystkie, które odwiedzimy.
Wierkoła - wieś nad Piniegą, położona około 310 km od Archangielska, w której warto zatrzymać
się z dwóch powodów. Po pierwsze - jest to miejsce urodzenia Fiodora Abramowa (1920-1983, pisarz, przedstawiciel
tzw. wiejskiej prozy w nurcie realizmu socjalistycznego; dobrze przyjmowany i ceniony, choć zdarzały
mu się również i problemy ideologiczne, przez co miewał przerwy w publikacjach), któremu poświęcone jest
znajdujące się tutaj muzeum. Po drugie, ważniejsze i jeszcze bardziej tchnące swoistym duchem czasu i
miejsca - znajduje się tutaj męski klasztor: Artemiewo-Wierkolskij Monastyr. Zamierzamy go odwiedzić.
Wjechawszy do wsi Wierkoła, należy skierować się w stronę rzeki. Klasztor znajduje się na drugim jej
brzegu. Po stronie klasztoru, na szerokim, piaszczystym brzegu stoi mała budka. Czeka w niej człowiek,
który przewozi odwiedzających motorową łódką. Wychodzi on z budki, wsiada do motorówki i przypływa, kiedy
tylko ktoś pojawi się nad wodą i spoglądając na drugą stronę, w kierunku maleńkiej budki, sprawia wrażenie,
że chciałby się tam przedostać. Łódeczka ma niskie burty, posadzono nas mocno z przodu. A skoro płyniemy
szybko, pierwszy z pasażerów zostaje obficie skropiony orzeźwiająco zimną wodą.
Artemiewo-Wierkolskij Monastyr
Początki tego męskiego klasztoru sięgają mniej więcej 1635 roku, kiedy to miejscowy wojewoda, Afanasij
Paszkow ufundował drewnianą cerkiew pod wezwaniem św. sprawiedliwego młodzianka Artemija. Uczynił to
z wdzięczności za uratowanie życia syna, który zapadł na śmiertelną chorobę. Świątynia wystawiona została
w lesie, niedaleko wsi Wierkola, w miejscu, w którym w 1577 roku odkryto posiadające cudowną moc relikwie
późniejszego świętego Artemija.1
Drewniana cerkiew była bogato zdobiona, wybudowano cele dla dwóch przebywających tutaj wówczas mnichów.
Niestety, budowla wkrótce spłonęła. Bardzo skromne na razie życie klasztorne toczyło się jednak dalej.
W 1649 roku w klasztorze oddano do użytku nową cerkiew, w której złożono ciało św. Artemija. Dalsze losy
cerkwi również były trudne - spłonęła ona w 1695 roku, relikwie jednak się uratowały. W 1713 otwarto
nową cerkiew, która w 1789 roku strawiona została przez pożar. W latach 1785-1806 wybudowano nową, kamienną
cerkiew. Rok 1764 przyniósł dekret carycy Katarzyny II o sekularyzacji ziem klasztornych. Skromne dotacje
państwowe nie wystarczały na utrzymanie klasztoru (podobnie, jak i bardzo wielu innych), który stopniowo
biedniał i podupadał. W tym czasie w klasztorze przebywało zaledwie 4-5 mnichów, a po pożarze w 1842
roku uznany został za zbyteczny. Przed zamknięciem uratowała klasztor hrabina Anna Orłowa-Czesmienska
daniną w wysokości 5 tys. rubli (rok 1848). W 1860 roku w celu odrodzenia klasztoru funkcję igumena (przełożonego,
polskim odpowiednikiem nazwy tej funkcji jest przeor) otrzymał ojciec Ion, którego dobre stosunki z zamożnymi
darczyńcami pozwoliły na znaczącą poprawę sytuacji materialnej klasztoru. W roku 1861 nowym przełożonym
zostaje igumen Fieodosij. Za jego czasów klasztor wchodzi w okres rozkwitu, a sławny staje się między
innymi za sprawą tego, że każdy potrzebujący znajduje w klasztorze pomoc, także materialną. Sława klasztoru
przyciąga hojne daniny, te pozwalają na jego rozbudowę i upiększenie (dokończono budowę domu dla mnichów,
wybudowano również drugi taki dom, otwarto dom z pokojami gościnnymi, ufundowano dwa nowe ikonostasy,
ściany przyozdobiono malowidłami). W 1867 roku w odległości dwóch wiorst od klasztoru, na miejscu śmierci
św. Artemija wybudowano czasownię2,
przekształconą wkrótce w cerkiew. Praktycznie do czasów rewolucji klasztor rozkwita. Powstała nowa murowana
dzwonnica, murowany dom dla mnichów. W początkach XX wieku na terenie klasztoru żyło około 200 ludzi,
z czego 60 stanowili mnisi.
W 1918 roku do klasztoru wkroczyła Armia Czerwona. Część mnichów uciekła, część została rozstrzelana,
a ich ciała wrzucono do Piniegi.
W 1989 roku z inicjatywy Ludmiły Krutikowej, wdowie po wspomnianym pisarzu Abramowie, rozpoczął się proces
przywracania klasztoru do życia, a w 1991 roku oficjalnie otwarto męski klasztor Artemijewo-Wierkolskij.
Odbudowa zrujnowanego klasztoru z mozołem postępuje, jednak trudno nawet sobie wyobrazić, ile jeszcze
pracy, uporu i czasu będzie wymagało choćby zbliżenie się do jego dawnej świetności.
Z budynków klasztornych jedynie dom mieszkalny mnichów jest już właściwie odremontowany, pozostałe dwa
domy prezentują się raczej kiepsko, a najsmutniejsze wrażenie sprawia sama główna cerkiew. Wzniesiono
już co prawda kopuły i ustawiono krzyże na dachu, jednak całość nadal jest właściwie w ruinie. Nabożeństwa
odprawiane są w drugiej, mniejszej cerkwi, która powraca już powoli do swego pierwotnego kształtu. Tutaj
znajduje się raka3
z relikwiami świętego Artemija, przykryta zielonym suknem. W czasach radzieckich mówiono, że bolszewicy
zamiast zwłok podłożyli mieszaninę gruzu i gwoździ ogłaszając, że cała sprawa świętego jest falsyfikacją.
Prawdą jest jednak, że kiedy do klasztoru weszła Armia Czerwona, mnisi ukryli zwłoki, które odnalezione
zostały kilka lat temu i rzeczywiście spoczywają dziś na swoim miejscu.
Przy klasztorze, na wysokim brzegu rzeki stoi jeszcze jedna drewniana cerkiew, jest tu też niewielki
cmentarz. Niewątpliwym osiągnięciem jest wybudowanie w 2006 roku czasowni sprawiedliwego młodzianka
Artemija w miejscu jego śmierci, nieopodal klasztoru. Urokliwa, wyrastająca na łące otoczonej lasami
jest przejmującym znakiem pamięci, wiary i trudu człowieka. I koniecznie należy się tam wybrać. Pamiętając,
że czasownia jest zamknięta i tak po prostu jej wnętrza nie zobaczymy. Zobaczymy jednak szczególne,
uświęcone miejsce, po raz kolejny zaznamy przestrzeni, poczujemy, jak maleńkim ziarenkiem jesteśmy. Warto
ten co najmniej półgodzinny spacer (w jedną stronę) odbyć. A jeśli szczęście nam dopisze, z lekka wysmagani
wiatrem załapiemy się na podwózkę z powrotem na przyczepce ciągniętej przez mały traktorek prowadzony
przez pracownika klasztoru. Taki zbieg okoliczności jest tutaj możliwy.
Artemij Wierkolskij. Urodził się w 1532 roku w pobożnej chłopskiej rodzinie. Opisy mówią, że wyróżniał
się łagodnością, posłuszeństwem oraz pracowitością i już w wieku pięciu lat bardziej skłonny był pomagać
rodzicom, niż bawić się z innymi dziećmi. I tak w wieku 13 lat, kiedy pracował z ojcem w polu, niespodziewanie
rozpętała się burza. Piorun zabił chłopca. Społeczność uznała, że ta nagła śmierć jest karą bożą za jakieś
tajne grzechy. W związku z tym, nie wyprawiono pogrzebu, ale położono ciało na ziemi w sosnowym lesie,
przykryto gałęziami i korą brzozową oraz ogrodzono drewnianym płotem. Ciało, zupełnie zapomniane, przeleżało
tak 28 lat, kiedy przypadkiem odnalazł je miejscowy duchowny Agafonik. Ciało, które nie uległo rozkładowi,
zostało przeniesione do cerkwi i ponownie okryte korą brzozową. Miało to miejsce w 1577 roku. W tym też
roku okolicę zaatakowała epidemia. Ludzie zaczęli modlić się do ciała Artemija, a epidemia szybko ustąpiła.
W następnych latach odnotowano jeszcze wiele uzdrowień. W 1648 roku z przykazu cara Aleksieja otwarto
klasztor Świętego Artemija Wierkolskiego, do którego przeniesione zostało ciało świętego. |
Gorodieck
Pokonując kolejne 80 km, docieramy wreszcie do celu podróży. Tu warto zatrzymać się na dłużej. Nie koniecznie
po to, żeby coś ważnego intensywnie robić. Owszem, to nigdy nie zaszkodzi. Ale można też po prostu tu
pobyć. Zatrzymać się na trochę, tak jak i czas, który w tej podróży coraz bardziej jakby zwalniał aż
do tego miejsca. Tutaj czas chyba niejednokrotnie się zatrzymywał, a potem biegł dalej i znów zwalniał.
Tutaj, i w setkach podobnych osad, położonych na Rosyjskiej Północy.
Gorodeck to nieduża wieś, licząca ok. 300 stałych mieszkańców. Położona około kilometra od rzeki Piniegi,
nad jej dopływem - rzeką Mysowaja.
Mysowaja. Ta niewielka rzeczka (64 km długości) nazywana była dawniej Poganca. Sam
Gorodieck zresztą do 1933 roku nazywał się Poganiec, a słowo to słusznie kojarzy się z pogaństwem
(choć warto też zauważyć, że w dzisiejszym języku rosyjskim słowo "pogaństwo" tłumaczy się jako jazycziestwo.
Istnieje jednak rosyjskie słowo poganka, które może oznaczać trującego grzyba, a bardziej ogólnie
- coś niedobrego).
Miejscowe podania odwołują się do czasów, gdy tereny te zamieszkiwane były przez pogańskie plemiona,
a więc ludy ugrofińskie, podbijane przez nadciągające z południa (z rosnącego w siłę Nowogrodu Wielkiego)
plemiona ruskie. Podbój wiązał się z burzliwie (jak niestety dość często i wszędzie) prowadzoną chrystianizacją.
Ludność, która nie godziła się na przyjęcie prawosławia nie mogła liczyć na litość najeźdźców, wobec
czego rzeka Mysowaja spłynęła krwią niepokornych pogan. Na długie lata utrwaliła się nazwa i rzeki,
i wsi - tę zmieniono w 1933 roku ze względu na nieładne, źle kojarzące się brzmienie.
Z kolei nazwa rzeki Piniega bywa wywodzona z nadbałtycko-fińskiego przymiotnika pieni (mały, krótki),
z przyrostkiem ga, będącego skróconą formą nadbałtycko-fińskiego jogi (rzeka). Nazwa ta
pojawia się w zapisie z Nowogrodu Wielkiego już w XI wieku. |
Droga, którą docieramy do wsi prowadzi od strony południowej. We wsi znajduje się jej rozwidlenie - w
kierunku zachodnim prowadzi koło cmentarza ofiar wojny do najbardziej przygnębiającej części osady, czyli
na teren dawnego sowchozu, po którym pozostały popadające w ruinę budynki oraz resztki maszyn rolniczych
i samochodów. Porozrzucane na ziemi szkielety pojazdów w otoczeniu poszarpanych blach powoli wrastają
w ziemię. Droga na północ prowadzi przez ten obszar wsi, w której budowane są nowe domy, i w której mieszka
młodsza część ludności. Wieś zamyka z tej strony tartak. Obie drogi stają się dalej duktami leśnymi,
prowadzącymi w bezkresne przestrzenie tajgi. Obierając kierunek wschodni dotarlibyśmy przez kolejne wsie
do sąsiedniej, co nie znaczy bliskiej, Republiki Komi.
Gorodieck trudno rozpatrywać jako typową atrakcję turystyczną. Najprawdopodobniej nie różni się od setek
innych wsi położonych w podobnych warunkach klimatycznych. Ale tym samym jest reprezentatywny dla charakteru
północnej wsi rosyjskiej z jej architekturą, wierzeniami i przekonaniami, stylem życia, historią, problemami
i trudnościami. Pokazuje umęczonego i nieco zagubionego, ale na swój sposób dumnego ducha mieszkańców
tej krainy, a może i krainy samej w sobie. Oznaki dawnej, a nawet bardzo dawnej duchowości jeszcze trwają,
choć coraz bardziej stają się jedynie znakami, pamiątkami. Ale też i każde miejsce owiane jest swoją
własną tajemnicą, która nawet zapomniana, na swój sposób pozostaje i w materii i w człowieku. W duchu
właśnie.
Nie ma tutaj zatem typowych atrakcji. I dla przybysza z zewnątrz, z - jak by nie było - daleka, to jest
chyba najważniejsza zaleta. Uderza tutaj statyczność czasu i miejsca, a z drugiej strony nieuchronność
przemian, które rozmaitymi ścieżkami się wkradają. Bardzo silne jest doznanie oddalenia od "reszty świata",
które nie tyle blokuje, co wyhamowuje i przefiltrowuje zmiany, które ze świata w to miejsce docierają,
przez co "stare" i "nowe" przez długi okres istnieją tutaj obok siebie w szczególnym związku i czasowym
zapętleniu. Zadziwiająca jest gra wrażeń - z jednej strony widzimy miejsce, w którym toczy się zwykłe,
codzienne życie - niespiesznie, tak, jak toczyło się zawsze, w tych samych domach, z wykorzystaniem tych
samych narzędzi. Z drugiej strony, trochę jednak łatwiejsze, bo i nowe narzędzia są w użyciu, nowe urządzenia
(od elementarnych pomp zapewniających bieżącą wodę, poprzez telewizję, aż po może i powolny, ale jednak
dostępny Internet), a i w sklepach niczego już nie brakuje. Jest to niecodzienne zestawienie, współistnienie
starego z nowym, skansenu, który niepostrzeżenie znalazł się w XXI wieku i żyje według swych dotychczasowych
reguł, tylko w innym już czasie.
Nie ma tutaj cerkwi, choć kiedyś była. W ruinie są zabudowania sowchozu, drewniany, od lat nie użytkowany
budynek dawnego przedszkola poddaje się upływowi czasu, dawny budynek biblioteki kilka lat temu został
zamknięty. Szkoła i przedszkole mieszczą się w jedynym we wsi murowanym budynku. Działają dwa sklepy
ogólnospożywczo-przemysłowe, obok siebie, więc jeśli w jednym czegoś brakuje, łatwo sprawdzić u konkurencji,
jeden odzieżowy, jest oddział poczty oraz czynna w określonych porach kawiarnia i klub, w którym regularnie
odbywają się dyskoteki i w którym obecnie mieści się biblioteka.
Zabudowania ukazują architekturę wiejską niemalże całego XX wieku aż po dziś dzień. Najstarsze domy pochodzą
z końca lat 20. XX w., najnowsze są właśnie w budowie. Nadal drewniane, choć już inne - prostsze w formie,
delikatniejsze, mniejsze, wykańczane według zupełnie współczesnych technologii - solidne blaszane dachy,
nowoczesne piece, materiały uszczelniające, duże, plastikowe drzwi i okna z trójwarstwowym przeszkleniem.
I co przykuwa uwagę - budowane na nowym miejscu, ale w jednym zakątku, przez co wieś po trochu się przemieszcza
- nie buduje się raczej tam, gdzie kiedyś coś już istniało. Właściwie nie zdarza się też, aby z opuszczonego
domu wydobywano jakieś jego fragmenty jako budulec nowego domu. Stare domy, wychodzące z użycia, czekają
cierpliwie na swój los. Kiedy już zapadną się w ziemię, otwiera się kawałek przestrzeni, ślad mówiący,
że ktoś tu kiedyś mieszkał.
Nowy dom ma być praktyczny z dzisiejszego punktu widzenia. Domy stare pokazują praktyczne myślenie poprzednich
pokoleń. Stary dom pełnił więcej funkcji i to w sposób szczególny, był bowiem miejscem o wiele bardziej
magicznym, niż obecnie.
Istniejące do dziś domy będące świadectwem tej dawnej, bogatszej funkcjonalności to przede wszystkim
domy z lat 30. XX wieku. Całkiem sporo jest ich do dziś zamieszkanych, również przez stosunkowo młode
osoby, choć jednak są one już głównie domami osób starszych oraz najstarszych i powoli odchodzą do przeszłości.
Dom jest oczywiście najważniejszy, ale nie jest jedynym elementem kompleksu mieszkalnego. Oprócz domu
na terenie zagrody musi się znaleźć bania (łaźnia), prawie zawsze jest ambar (mały budynek, będący
magazynkiem), a niekiedy w obejściu stawiano jeszcze maleńki mieszkalny domek, jakże przydatny w przypadku
kłótni i potrzeby przemyślenia rozmaitych spraw na osobności. Nazywa się go urosilowką, co wywodzi
się od słowa "urosit", które w pinieskim dialekcie oznacza "obrażać się".
DOM
Tradycyjny dom jest budynkiem dużym, jako mieszkanie wielopokoleniowe oraz magazyn, a dawniej także schronienie
dla zwierząt gospodarskich.
Pierwszy zatem wariant stanowił obiekt trzypoziomowy: najniższy poziom, bez podłogi i zwykle bez okien
(jedynie z otworami wentylacyjnymi), był pomieszczeniem dla zwierząt. Ich ciepło ogrzewało drugi poziom,
mieszkalny. Wejście zwykle znajdowało się z boku budynku. Od strony ulicy wydzielano zwykle dwa duże
pokoje (mogły być rozdzielone trzecią izdebką, zależnie od wielkości domu). Za nimi usytuowany był przedsionek
(wejście) oraz mniejsza izba, dalej kuchnia oraz przejście do położonych w głębi pomieszczeń. Mógł się
tutaj znaleźć kolejny pokój mieszkalny, najczęściej jednak były tu pomieszczenia gospodarcze - miejsce
do wykonywania rozmaitych prac, lub przechowywania wszystkiego, co mogło być potrzebne. Trzeci poziom
- strych - mógł być również miejscem przechowywania, mógł się też tam znajdować pokój mieszkalny, zwykle
traktowany jako gościnny, usytuowany od strony ulicy. W domach z lat 20. i 30. dominował już typ bez
pierwszego poziomu, przeznaczonego dla zwierząt, ale reszta układu przestrzenno-funkcjonalnego pozostawała
w zasadzie identyczna.
Domy stawiano krótszym bokiem wzdłuż ulicy. Wszystkie, po obu stronach drogi najczęściej zwrócone są
w jednym kierunku, frontem na południe. A zatem te, stojące po jednej stronie drogi zwrócone są do niej
"przodem" (ścianą frontową, przy której mieszczą się główne pokoje), a te po przeciwnej stronie "tyłem".
W tylnej ścianie znajdowało się wejście, zapewniające dostęp do pomieszczeń gospodarczych, bardzo często
był to wjazd - na pierwszy poziom prowadzono bowiem rampę, aby wygodnie wwozić do domu większe ładunki.
Typowy dla terenów północnych układ przestrzenny domu (ale już takiego nowszego, bez przyziemia dla zwierząt)
obejmował również dobudowaną przy dłuższym boku izbę mieszkalną, czyli tzw. dom zimowy (mógł on też powstać
z tyłu, jako przedłużenie budynku). Mniejsze pomieszczenie łatwiej było ogrzać, a przejście do pomieszczeń,
w których gromadzono zapasy nie sprawiało trudności. W czasie, gdy rodzina mieszka w zimowej części,
mróz w reszcie domu wykonuje wielką pracę higieniczną - niszczy szkodniki oraz mikroby.
Zagospodarowanie przestrzeni w izbie nie było przypadkowe. Centralne miejsce zajmował zwykle dużych rozmiarów
piec, usytuowany przy drzwiach, po ich lewej lub prawej ich stronie. W przeciwległym kącie w stosunku
do pieca swoje miejsce miał stół, nad nim organizowano święte miejsce w domu - kącik dla ikon. Sfery
sacrum i profanum były w ten sposób wyraźnie zdefiniowane. Wzdłuż ścian ustawiano ławki (pierwotnie wmontowane
w ściany), a pomiędzy piecem a ścianą zawieszano półkę do spania. Rozwiązanie to zapewniało ciepło śpiącym,
a także chroniło przed ewentualnym zatruciem czadem.
Piec był niezwykle ważnym elementem domu, również na swój sposób uświęconym. Jego rola bywa porównywana
do ołtarza w cerkwi. Funkcje pieca scharakteryzować można w taki oto tradycyjny sposób: piec grzeje,
piec karmi, piec leczy. Służył on wszakże do pieczenia chleba, ale także do suszenia grzybów, owoców,
odzieży, grzania wody do mycia. Przy nim siadał również pieśniarz, lub bajarz. Starano się, aby piec
był duży i ładny, jak narzeczona (znamienne, że w języku rosyjskim piec jest rodzaju żeńskiego: (ta)
piecz, lub zdrobniale pieczka). Kobiety kładąc do niego chleb wypowiadały takie słowa:
"Matuszka-pieczka, uczyń swoje dzieciątka pięknymi", lub "Pieczka-matka, piecz, nie przypalaj,
nakarm moje dzieciątka".
Piec odgrywa również wielką rolę w baśniach: z jego udziałem bohater poddawany jest próbie, lub też przy
jego pomocy przechodzi określoną inicjację. Bywa on niezbędny w procesie transformacji bohatera, a niejednokrotnie
również w przywróceniu go do życia. Ponadto, piec ratuje od Baby-Jagi, w nim bowiem bohaterowie mogą
się przed nią schować, a wreszcie, jest miejscem, poprzez które Baba-Jaga może zostać odesłana do swego
pozagrobowego świata.
Piec służył również do leczenia choroby, zwanej "psią starością". Nazwa wskazuje, że celem procedury
było magiczne przeniesienie choroby z dziecka na psa, a sam zabieg (nazywany "zapiekaniem" lub "przypiekaniem")
znany jest i w polskiej literaturze ("Antek" Bolesława Prusa). Twarz chorego dziecka pokrywano ciastem
(z wyjątkiem nosa i ust), dziecko przywiązywano do łopaty do pieczenia chleba, a następnie wsuwano je
trzykrotnie na kilka chwil do rozgrzanego pieca. Wypowiadano przy tym słowa: "przypiecz się, psia starości,
przypiecz się w piecu". Skutki takiego leczenia bywały oczywiście niekiedy tragiczne.
Tak naprawdę zatem piec jest szczególnym ośrodkiem życia domu, jego "sercem". Palenie w piecu to nie
zwyczajna praktyczna czynność, jest to swoisty rytuał. Nawet jeśli trzeba szybko rozniecić ogień, to
zawsze jest to znaczące wydarzenie: ogień w piecu oznacza, że dom żyje. Kiedy pustoszeje, mówi się, że
tu już się w piecu nie pali (choć nie do końca oddaje to treść rosyjskiego "pieczka uże nie gorit",
które upodmiotowiając "piec" chyba jeszcze bardziej organicznie i z żalem pokazuje, że serce domu wystygło). |
Spośród charakterystycznych dla północnej Rosji zewnętrznych elementów architektonicznych dawnej symboliki
po dziś dzień spotykany jest drewniany koń, osadzony na szczycie dachu. Konik ten jest zwieńczeniem płatwi
kalenicowej, czyli okrągłej belki spoczywającej na szczycie dachu. Jest on symbolem słońca, a jego zadaniem
jest ochrona mieszkańców przed nieszczęściami i złymi mocami. Tak, jak słońce obiega świat dookoła, tak
konik symbolicznie obiega dom i wraca na swoje miejsce.
Zewnętrzne ściany tradycyjnego domu mogło - oprócz obowiązkowego konia - zdobić wiele innych elementów
dekoracyjnych. Do takich należą rzeźbione (wycinane) w drewnie obramienia okien, kształtowane według
indywidualnych upodobań, a przypominające wyglądem delikatne koronki. Podobną techniką zdobione były
balkony, portale okienne, dekoracyjne elementy więźby, a także malowidła na szczytach domu, lub deskowaniu
pod krokwiami. Zrozumiałe jest, że wszystkie te elementy pełniły tyleż funkcje estetyczne, co i symboliczne
oraz magiczne. Po II wojnie światowej, pojawił się dodatkowy symbol, czyli niewielka czerwona gwiazda.
Każda gwiazda oznacza mieszkańca domu, który wysłany był na front i do domu już nie powrócił. Na większości
domów zawieszona jest jedna, a często i kilka takich gwiazdek.
Wychodząc z domu, pozostawia się znaki, wskazujące na to, czy gospodarz opuścił swą siedzibę na chwilę,
czy też na dłużej. Służy do tego drewniana pałka: podpieranie drzwi pałką oznacza "zaraz wracam", pałka
przełożona przez kółko, umieszczona wpoprzek drzwi mówi "nie ma mnie w domu na dłużej". Jeszcze kilka
lat temu ten znak uznawano za wystarczający i domów tutaj nie zamykano na klucz. |
BANIA
Zagroda nie byłaby kompletna, gdyby nie było w niej łaźni, zwanej banią. Ta parowa łaźnia jest
miejscem przeznaczonym tyleż do zabiegów higienicznych, co i magicznym. Występuje powszechnie właściwie
na terenie całej Rosji, jest niezwykle silnym elementem kultury. Jest też tym, co odróżnia Słowian wschodnich
od zachodnich, niezbyt dbających w przeszłości o higienę.
Bania to zwykle niewielki budynek o dwu pomieszczeniach. Może ich być więcej, ale tradycyjnie są dwa:
przedsionek, w którym pozostawia się ubranie i gdzie można ochłonąć oraz większe pomieszczenie, w którym
znajduje się piec i w którym zażywa się kąpieli. Piec jest stosunkowo duży (lub przynajmniej wydajny,
jeśli jest to nowoczesne i bardziej kompaktowe urządzenie) w odniesieniu do izby, dzięki czemu można
uzyskać naprawdę wysoką temperaturę. Piec ogrzewa pomieszczenie oraz wodę do mycia, przy czym proces
przygotowawczy (składający się tym samym na kolejny rytuał) musi zacząć się odpowiednio wcześniej, niż
przewidziana jest kąpiel. O ile bowiem nie ma bieżącej wody (a w tradycyjnej zagrodzie być jej nie musi,
bierze się ją ze studni), należy ją do bani dostarczyć, rozpalić ogień w piecu i odczekać, aż osiągnie
się pożądaną temperaturę. Można myć się wodą gorącą, zimną (lub na przemian), można myć się wywarami
z ziół (oraz polewać nimi gorące kamienie na piecu), można wychłostać się gałązkami brzozy, można poleżeć
i się solidnie wygrzać, a zimą można z rozgrzanej bani wybiec na śnieg i wrócić (najlepiej podobno kilkakrotnie).
Wodą oblewamy się z garnka, lub miski. Spływa ona przez szczeliny w podłodze w grunt. Oczywiście, trzeba
uważać i najlepiej mieć w zasięgu rękawicę, wszystko bowiem jest tutaj gorące.
Oprócz funkcji higienicznych, bania pełniła wiele funkcji istotnych w życiu duchowym. I tak, była miejscem
wielu obrzędów: pogrzebowego, weselnego, związanych z narodzinami dziecka, czy całego szeregu wróżb panieńskich.
W obrzędach weselnych obowiązkowe było kąpanie panny młodej w przeddzień ślubu, aby rytualnie oczyścić
ją od złych mocy oraz zmyć panieńską swawolę. Odpowiedzialne za to wydarzenie były przyjaciółki panny
młodej, których rolą było rozpalenie w piecu, umajenie łaźni gałązkami oraz wywróżenie, z dźwięków, jakie
wydawały rozpalone kamienie, jaki będzie mąż.
Jest również wiele rzeczy, których w bani robić nie wolno. Zamieszkują ją bowiem istoty demoniczne, przede
wszystkim bannik. Trzeba pamiętać, że to już jednak nie jest dom, wyraźnie wyodrębniony z dzikiej
i obcej przestrzeni, chroniony na różne sposoby przed nieczystymi istotami. Bania stoi na terenie zagrody,
a jest to teren pośredni pomiędzy "swoim" i "obcym", tutaj dostęp mogą mieć przynajmniej niektóre nieczyste
siły. Co więcej, bania może być miejscem magicznych obrzędów czarowników, czy nawet zawierania paktu
z diabłem. Do ważniejszych zakazanych czynności należy zakaz głośnego mówienia, wnoszenia ikon, wchodzenia
do łaźni w dni świąteczne, zakaz wnoszenia do domu wiader oraz brzozowych gałązek, którymi chłostano
się w bani. Nie wolno pozostawiać w bani małych dzieci bez opieki, ponieważ bannik może zabrać sobie
dziecko na wychowanie. W zamian pozostawia wienik, któremu nadaje kształt podobny do uprowadzonego
dziecka. Nie powinno się też śpiewać, gwizdać, ani przebywać w niej o północy. Dodać można, że nocną
porą w ogóle nic nie należy robić z wodą, nawet pić, ponieważ nocą woda śpi. Przed wejściem należało
poprosić ducha bani, aby pozwolił się umyć, albo wypowiedzieć modlitwę. Po zakończeniu kąpieli trzeba
było z kolei wyrazić wdzięczność duchowi bani słowami: "dziękuję Ci, łaziebniku, za parową łaźnię". Wracających
z bani do domu do dziś pozdrawia się słowami c legkim parom. Słowa te są o tyle istotne, że bania
stwarza pewne niebezpieczeństwa - możliwe jest zasłabnięcie w wysokiej temperaturze, czy upadek. Powrót
wypada zatem odpowiednio "uczcić", podkreślając, że temperatura okazała się dla kąpiącego łaskawa.
Tak, kąpiel w bani wraz z całą symboliczno-magiczną otoczką to nieodłączna część rosyjskiego życia i
ducha rosyjskiego narodu. Bania to zjawisko, które nie podlega dyskusji, czy wątpliwości, to jest po
prostu coś, co w życiu Rosjanina było, jest i będzie obecne. To tradycja pradawna, wrośnięta w kulturę,
jak mało który inny element - o kąpielach identycznych, jak dzisiejsze wspomina przecież nawet Nestor
w swojej Kronice Lat Minionych, opisując zwyczaj kąpieli, chłostania, chłodzenia się wodą, powszechne
już w XII wieku.
Kąpiel w bani jest niewątpliwym przeżyciem, przyjemnością i atrakcją. Obmycie się, wypocenie oraz chwila
odpoczynku dają poczucie odprężenia. Taka kąpiel pozostaje swoistym mistycznym doznaniem oczyszczania
tak ciała, jak i ducha.
LAS
Las tutaj rośnie właściwie wszędzie - zaczyna się tuż za zagrodą, albo nieco dalej, może nawet za rzeką,
za łąką, ale zawsze jest w polu widzenia. Zaczyna się blisko i praktycznie nie ma końca. Jego poszycie
rozjaśnia chrobotek reniferowy (charakterystyczny biały grzyb, przypominający biały mech), który nadaje
mu niezwykle uroczego i malowniczego charakteru. Las jest piękny, a zarazem magiczny i groźny, a przy
tym - bez niego nie ma życia. Stąd pochodzi opał, tutaj rosną grzyby, zioła, leśne owoce, bogate w witaminy
i bardzo cenione (rosną też na bagnach, jak np. tzw. malina nordycka, czyli właściwie malina moroszka).
Las pozostaje miejscem pracy, choć na zdecydowanie mniejszą skalę, niż dawniej.
Las, oczywiście, kryje również swoje tajemnice. Otóż, jak głoszą miejscowe przekazy, las może być niebezpieczny
nie tylko ze względu na swoją wielkość i prawdopodobieństwo zabłądzenia, czy spotkania niedźwiedzia.
Szczególne zagrożenia dotyczą dzieci. Wspominane są przypadki, kiedy dziecko traciło nagle orientację,
lub sprawiało wrażenie, jakby utraciło kontakt z rzeczywistością i zaczynało biec w przypadkowym kierunku.
Było łapane i odprowadzane do domu, pozostając jeszcze przez jakiś czas otumanione i nie wiedząc, co
się właśnie stało. Przypuszcza się, że być może przyczyną są gazy, dobywające się z podmokłej ziemi.
Unosząc się nisko nad jej powierzchnią są wdychane przez dzieci, raczej nie stwarzając zagrożenia dla
dorosłych. Niestety, to tylko domysły, a zagrożenie jest rzeczywiste. A jeśli pojawia się niebezpieczeństwo,
ludzie znajdują rozwiązania i odpowiedzi. Miejscowa tradycja wie, co się dzieje w lesie - jak w całej
słowiańskiej mitologii - po prostu las pełen jest najrozmaitszych dobrych i złych istot, które decydują
o losie człowieka.
Jedną z najważniejszych istot zamieszkujących ostępy leśne jest lieszyj. Postać ta występuje w
wielu opowieściach z Rosyjskiej Północy i trzeba jej przyznać, że jest całkowicie nieprzewidywalna zarówno
pod względem swojego wyglądu, zachowania, jak i rezultatów spotkania z nią. Bywa rozmaicie nazywana -
lieszyj, lub Gospodarz Lasu. Jednakże, ponieważ może być niebezpieczny, jego imienia najczęściej
nie wymawia się wprost, wystarczy powiedzieć "on".
W niektórych opowieściach przedstawiany jest jako ktoś ogromny, wyższy niż drzewa w lesie, ale bywa też
ludzkiego wzrostu. Potrafi przybrać postać staruszka - wtedy może stać się np. dziadkiem, który wzywa
dzieci w las - jak opowiadają dzieci - wiedzie je w las i błądzą. Tak, to on wiedzie, nie żadne gazy,
to właśnie on. Jego imienia wymawiać nie należy, ani nawet nie trzeba, wiadomo, że to jego sprawka. Lieszyj
może pojawić się jako ktoś znajomy, ktoś z rodziny. Jeśli zechce, niespodzianie "wyrośnie" spod ziemi.
Zawita czasem na weselu, posiedzi nierozpoznany z gośćmi i pójdzie sobie. Ma swoje ścieżki, po których
zwykle chadza. Zdarza się, że odbiera rozum dorosłym, którzy tracą orientację i drogę gubią i krążą w
kółko po lesie. Jest opowieść i o tym, że przeciął kobiecie drogę w lesie i kobieta w tym samym roku
utonęła za jego oczywiście sprawą. Ale chroni on również las - nawołuje do dzieci, jeśli nieprawidłowo
grzyby zbierają. Pomaga rąbać drzewo, paść krowy, odnaleźć zagubione zwierzęta gospodarskie. A ponieważ
nigdy nie wiadomo, co przyjdzie mu do głowy, lepiej nie wchodzić mu w drogę. |
Pagórek
Jakieś pół kilometra od wsi, w kierunku południowo-wschodnim, wśród łąk znajduje się pewne szczególne
miejsce. Na pierwszy rzut oka niczym nadzwyczajnym się nie wyróżnia. Ot, porośnięta drzewami i krzakami
górka. A jednak, przynajmniej cztery rzeczy dają do myślenia. Pierwsza to sam sposób mówienia o tym miejscu.
Nazywa się je "pagórkiem" (rosyjskie chołma), ale słyszy się, że słowo to wypowiadane jest wielką
literą, z namaszczeniem. To właśnie ten Pagórek. Ten, który jest tylko jeden w okolicy. Druga rzecz -
tam również tak bez potrzeby się nie chodzi, zwłaszcza, że jakaż miałaby tam kogoś ciągnąć potrzeba?
A skoro jest to miejsce w jakiś sposób zakazane, choć nie wiążą się z nim jakieś dramatyczne historie,
przyciąga zawsze ciekawskie dzieci, które z rzadka się tam zapuszczają by zaznać dreszczyku emocji. Trzecia
rzecz, nie będąca już miejscową mitologią, czy dziecięcym obcowaniem z tajemnicą to regularny, owalny
kształt z wyraźnym zagłębieniem z południowej strony. Trudno uwierzyć, że jest to wyłącznie efekt działań
sił przyrody. I czwarta rzecz - nie jeden już raz pojawiali się tutaj przybysze z wykrywaczami metalu.
Nie wiadomo, żeby coś znaleźli, ale legenda mówi, że gdzieś pod Pagórkiem ukryta jest łódka ze złotem.
Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że jest to dawne grodzisko, lub kurhan. Tym bardziej, że w świadomości
mieszkańców nie jest to zwyczajne miejsce. Czy doczeka się prawdziwych badań?
Ogólnie rzecz ujmując, życie toczy się tutaj niespiesznie, według utrwalonych schematów i rytuałów, a
bez wątpienia również w bardzo ścisłym związku z rytmem przyrody. Bezwzględny klimat nie pozostawia najmniejszych
wątpliwości co i kiedy zrobić trzeba. Oczywiście, to już nie te czasy, gdy pokpienie przygotowań do zimy
mogło stanowić realne zagrożenie, ale przyroda przecież nadal kieruje się swoimi surowymi prawami, w
związku z czym, tradycyjne czynności przygotowawcze nie zanikają zbyt szybko. Drewno na opał musi być
zgromadzone, dom i bania przygotowane, studnia musi zapewniać dobrą wodę. Spiżarnia powinna być pełna
zapraw oraz suszonych owoców i grzybów, a także ziół. Pozornie, to niewiele, ale za to - jakiej wagi.
Co więcej, można czasami odnieść wrażenie, że rytm życia wyznaczają prace związane z uprawą ziemniaków.
Gdy nadchodzi późna przecież wiosna, trzeba przygotować ziemię i zasadzić ziemniaki. Potem należy ich
doglądać, a w końcu - trzeba je wykopać. Dwa momenty wymagają zatem większego zaangażowania czasu oraz
sił. I z tego zapewne powodu uprawa ziemniaków tak bardzo porusza przynajmniej starszą część mieszkańców.
Rzecz w tym, że uprawia się tutaj niewielkie poletka, a właściwie przydomowe ogródki z ziemniakami (oraz
cebulą, sałatą i paroma innymi warzywami), które mogą nawet wystarczyć niezbyt licznej rodzinie. W zasadzie
więc pracy dużo nie jest. Jednak prace polowe wykonywane są przeważnie ręcznie, ewentualnie z wykorzystaniem
najprostszych maszyn i urządzeń. W przypadku wielu domostw wykonują je osoby starsze, którym brakuje
sił. Młodzi, zwłaszcza przyjeżdżający latem na wypoczynek, nie garną się do tego zajęcia, a starsi są
taką postawą mocno zniesmaczeni. W istocie, znaczenie wyhodowanego samodzielnie ziemniaka zdaje się mieć
głównie wymiar symboliczny, bo w przystępnej cenie jest dostępny w sklepie, ale być może ze względu na
to, że jest to właściwie jedyna pozostała czynność typowo gospodarska, związana z tradycyjnym pozyskiwaniem
żywności, bywa traktowana z wielką powagą. I bywa zarzewiem konfliktów tych, którym sił brakuje, by ją
wykonać, z tymi, którzy widząc znikomą wartość użytkową tego zajęcia, nie zamierzają się w nie angażować.
Sura
Przy drodze dojazdowej do Gorodiecka leży wieś Ostrow. Zupełnie blisko, po drugiej stronie rzeki Mysowaja.
Wyruszając z Gorodiecka przekraczamy tę rzeczkę, na skraju wsi Ostrow mijamy czasownię, nieopodal
której, na leśnych pagórkach położony jest cmentarz. Przechodząc przez wieś docieramy do brzegów Piniegi.
Rzeka jest szeroka i ogólnie raczej płytka, choć w niektórych miejscach są zagłębienia i silne prądy,
w związku z czym nie jest bezpieczna. Przeprawa odbywa się stareńkim, wysłużonym promem (który może przewieźć
ze dwa samochody), albo równie już spracowaną łódką motorową. Zimą przejeżdża się po zamarzniętej rzece.
Wiosną i jesienią, kiedy przejechać po rzece nie sposób, a prom nie kursuje, należy nadłożyć drogi, aby
przedostać się przez położony jakieś 30 km stąd most.
Zmierzamy do wsi Sura. Przy drodze mijamy teren dawnego lotniska - do lat 90. z Archangielska latały
tutaj nieduże samoloty pasażerskie. Dziś na swoje dawne miejsce wraca las. Na skraju wsi znajduje się
jedna z niewielu w okolicy stacja benzynowa.
Surę zamieszkuje około 950 mieszkańców (2012), położona jest nad rzeką Sura, dopływem Piniegi, około
kilometra od tej rzeki. Uchodzi za jedną z najstarszych osad nad Piniegą, w zapisach historycznych pojawia
się w 1471 roku jako Sura poganaja.
Ta zupełnie niepozorna osada zapisała się jednak w religijnym życiu Rosji. Tutaj urodził się święty Cerkwi
Prawosławnej, Jan Kronsztadzki.
Św. Jan Kronsztadzki (Iwan Iljicz Sergijew) urodził się w Surze w roku 1829 roku, zmarł w Kronsztadzie
(ówczesna gubernia Sankt-Petersburga) w 1908 roku. Za świętego uznany został w 1964 roku (przez Zagraniczną
Rosyjską Cerkiew Prawosławną, a przez Rosyjską Cerkiew Prawosławną w 1990 roku). Jego ojciec był diakonem
w Surze, dziadek księdzem, a przekazy mówią, że jego przodkowie ze strony ojca związani byli z Cerkwią
nawet i do 350 lat wstecz. Po ukończeniu studiów wysłany został do Kronsztadu. Tutaj miejscem jego służby
przez kolejne 53 lata, aż do śmierci, stał się Andriejewskij sobor (notabene zburzony w 1932 roku
przez władze radzieckie). Już podczas studiów ujrzał we śnie siebie w stroju księdza, służącego w tym
właśnie soborze. Kiedy więc otrzymał propozycję, aby ożenić się z córką przełożonego tegoż soboru, nie
wahał się.
Do Kronsztadu wysyłano wówczas rozmaite aspołeczne jednostki - żebraków, robotników. Przyszły święty
pracował zatem z ludźmi zagubionymi, biednymi, pomagał samotnym matkom, alkoholikom - czy to opieką,
czy to materialnie. Bywało, że rozdawał nie tylko wszystkie pieniądze, jakimi dysponował, ale niekiedy
nawet i części garderoby, buty. Jego działalność dobroczynna zataczała coraz szersze kręgi - otworzył
dla robotników dom z warsztatami, szkołę dla biednych, przytułek dla kobiet, ochronkę dla dzieci. W sferze
duszpasterskiej wprowadzał praktyki sprzeczne z dotychczasowymi zwyczajami, jak powszechną spowiedź,
czy zachęcał do częstego przystępowania do Komunii Świętej (choć zgodnie z ówczesnym zwyczajem, należało
to czynić raz, ewentualnie dwa razy do roku), co prowadziło do tarć z cerkiewnym zwierzchnictwem. Dla
niektórych duchownych poglądy św. Jana Kronsztadzkiego po dziś dzień jawią się jako rewolucyjne, a tym
samym i wątpliwe. Dla większości jednak wierzących ta postawa, oparta na pracy z ludźmi i dla ludzi,
żarliwa modlitwa jest raczej wzorem pracy duszpasterskiej.
W 1867 roku odnotowano pierwsze uzdrowienie chorego, będące rezultatem modlitwy Jana Kronsztadzkiego.
Zyskując sławę i uznanie za swą działalność dobroczynną, św. Jan Kronsztadzki otrzymywał również ofiary
w postaci ogromnych sum pieniędzy. Przeznaczał je na pomoc - konkretnym osobom potrzebującym, ale wspierał
też działalność szpitali, szkół, domów pomocy, świątyń, klasztorów. Co ciekawe, wspierał osoby różnych
wyznań, uważając, że przed Bogiem wszyscy są równi - jest to postawa po dziś dzień nie uznawana przez
wszystkich duchownych Cerkwi Prawosławnej (prostym przykładem jest to, że nie wszyscy duchowni modlą
się za osoby innych wyznań, nawet chrześcijańskich).
W 1891 roku zainicjował budowę w swojej rodzinnej Surze cerkwi parafialnej. To w centrum, a na skraju
wsi - żeńskiego klasztoru (Joanno-Bogosłowskij Surskij Monastyr). Klasztor otwarty został w 1899
roku. Po kilku latach utworzono jego "oddziały" w Archangielsku i Sankt-Petersburgu. W latach 20. XX
wieku klasztor zamknięto. Do końca roku 1941. w Surze mieszkała mniszka Angelina, którą aresztowano za
to, że w jej domu odbywały się tajne nabożeństwa. Została rozstrzelana w 1942 roku. W 2012 roku Święty
Synod Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej ponownie otworzył Surski Klasztor, tym razem już imienia św. Jana
Kronsztadzkiego. W klasztornej cerkwi odbywają się regularne msze (niestety nie uczestniczy w nich zbyt
wielu wiernych). Budynki klasztorne, podlegające dewastacji przez kilkadziesiąt lat, poddawane są nieustającym
remontom. Odnowiona jest cerkiew, przy której odbudowywana jest wieża. Całość wygląda już naprawdę dobrze.
Niewątpliwym bodźcem do podjęcia prac remontowych były obchody 50-lecia świętości (19. października 2014
roku) Jana Kronsztadzkiego. Klasztor co prawda odremontowany do tego czasu został w niewielkim stopniu,
ale prace trwają nadal. Przeprowadzono również prace porządkowe i zabezpieczające cerkiew parafialną
w centrum wsi. Oczyszczono ją z gromadzonego w jej wnętrzu latami bałaganu (budynek służył m.in. przez
jakiś czas jako klub…), odtworzono, nieco prowizorycznie, dach i szkielety kopuł. Na tym, czyli
faktycznie na zabezpieczeniu budowli przed dalszą degradacją poprzestano. Szczególnie intrygująca w tym
kontekście jest myśl samego św. Jana Kronsztadzkiego, który stwierdził kiedyś, że cerkiew ta, owszem,
zostanie zbudowana, ale nabożeństw nie będzie się w niej odprawiać. Tak też do tej pory jest. Warto zauważyć,
że obchody te, o których głośno było w całej Rosji, ściągnęły do niewielkiej Sury liczne rzesze pielgrzymów.
Trochę tak, jak dawniej - tłumy przybywały do Sury pod koniec XIX wieku, kiedy swoją rodzinną miejscowość
odwiedzał św. Jan Kronsztadzki. |
Święte źródło (Swjato-Nikolskij Istocznik)
Niedaleko Sury, na skraju lasu stoi niewielka czasownia. Wyznacza ona początek ścieżki do kolejnego
ważnego miejsca. Oto bowiem dalej wśród lasu znajduje się jeszcze jedna czasownia, nieco większa.
Położona jest przy źródle Św. Mikołaja (Swjato-Nikolskij Istocznik), uznawanym za święte. Ze źródła
warto zaczerpnąć wody, napić się jej, wziąć do domu. Praktykowane są również kąpiele w źródlanej wodzie,
na dobrą sprawę - niezależnie od pory roku. Przybywają tutaj osoby indywidualne, przybywają grupy pielgrzymów.
To miejsce, przepełnione ciszą, wtopione w przyrodę i oderwane od świata, a jednak żywe, stwarza idealne
warunki do zadumy i modlitwy. Tym bardziej, że wymaga podjęcia realnego wysiłku, aby tu dotrzeć. Zwłaszcza
zimą.
Zaczerpnijmy tu trochę wody. Tak na później.
Przybysz z kraju niewielkiego, gęsto zaludnionego, ma różne wyobrażenia, mogą mu się wydawać różne rzeczy,
które na miejscu poddane zostają gruntownej weryfikacji. Przede wszystkim, ma on wyobrażenie, że na północy
Rosji ludzi raczej w ogóle nie ma. Nie do końca jest to prawdą - z trudnych do wyjaśnienia powodów, ludzkie
osady porozrzucane są na ogromnym obszarze. Może się też wydawać, że jeśli już ludzie tutaj są, to zgromadzili
się w swoich niewielkich skupiskach, trzymają się razem, bo tylko tak można było kiedyś zapewnić sobie
przetrwanie w tutejszych trudnych warunkach. Co więcej, skoro dookoła jest tylko las, to mieszkający
tu ludzie będą konsekwentnie na swoich bezpiecznych, chronionych również magicznymi siłami miejscach
już siedzieć. I właściwie tak jest, choć nie do końca. Tak ogólnie, zbytniego pędu do przemieszczania
się, poznawania jakichś bliższych, czy dalszych okolic, czyli do podróżowania, raczej nie ma. Owszem,
mieszkańcy tutejszych przysiółków mogą przez całe życie raz, albo dwa wybrać się do Miasta (czyli do
Archangielska), o ile sprawa jest dużej wagi, pojadą do Karpogor, jeśli trzeba coś tutaj załatwić, podleczyć
się. Latem przyjadą na wakacje mieszkańcy Miasta (oraz innych miast), z końcem lata wyjadą. Ale przecież
dawno temu, jakaś siła przywiodła tutaj obecnych miejscowych. Jakaś potrzeba zmierzenia się z nieznanym,
zmierzenia się z przyrodą, z odległym i niełatwym do życia miejscem. I ta siła, ta potrzeba dotarcia
do nowych przestrzeni u niektórych się budzi. Są osoby, które co jakiś czas muszą wyrwać się ze swojego
miasteczka, ze swojej wsi. Potrzebują kontaktu wyłącznie z przyrodą i sobą samym, ewentualnie ze swoim
psem, który więź z przyrodą chyba jeszcze bardziej zacieśnia. I tak oto, człowiek taki raz na jakiś czas,
może to być raz na kilka miesięcy, może częściej, może rzadziej, musi wybrać się do lasu. Jeśli jest
"sezon na zwierzynę", wybiera się na polowanie, jeśli nie - na ryby. Albo bez zbędnego wymyślania po
co, po prostu jedzie w las. Zna taki człowiek różne leśne drogi oraz dróżki i dociera do swojego "domku
myśliwego". W lesie znaleźć można takie niewielkie, jednoizbowe budki, w których są zwykle dwie prycze,
stół, piec, komórka na drewno, podstawowe przybory kuchenne, sfatygowany siennik podwieszony pod sufitem,
aby myszy go nie zjadły, i oczywiście okienko z widokiem na las. I żyje się tam dzień, dwa, tydzień,
aż zachce się wracać do domu. W pojedynkę, albo w towarzystwie. Taki wypad do lasu, ta potrzeba oderwania
się od innych, nie jest może bardzo powszechna, ale jest czymś stałym w społeczności i nikogo nie dziwi.
Może poza wspomnianymi obcokrajowcami, którym różne rzeczy się wydają i którzy nie rozumieją, po co z
"końca świata" uciekać jeszcze dalej. A może nad tym właśnie warto się trochę zastanowić?
Tak, czy inaczej, tych okolic tak po prostu zapomnieć się nie da.
Monotonna, ale urzekająca przyroda. Wsie - trudno powiedzieć, że ładne, ale na swój sposób piękne. Biedne,
ale jakże bogate swym niełatwym losem. Proszące o pomoc, ale dumne swym surowym dziedzictwem. Tajemnicza
i dramatyczna historia dzieci przedwiecznej Piniegi. I ta "nicość" dookoła, która przeraża i uwodzi.
Przestrzeń, w której człowiek tak niewiele ma do powiedzenia. I niezwykły, nieprzenikniony duch tego
miejsca. Dlaczego niezwykły?
Ponieważ splatają się tutaj zupełnie odmienne jakości, które tworzą jedną całość. Religijność ma tutaj
szczególny wymiar - łączą się tutaj pogańskie tradycje słowiańskie i ugrofińskie z przesłaniem Cerkwi
Prawosławnej i tradycjami staroruskimi. Prawosławie, owszem, jest obecne, ale po dziesięcioleciach realnego
komunizmu zdaje się pozostawać dość niejasnym echem przeszłości. Co więcej, na tych odległych terenach
obok "oficjalnej" doktryny, popularna była odmiana staroobrzędowców, przez Cerkiew Prawosławną uznawana
za błędną. Prowadzi to do wątpliwości, czy osoby ochrzczone według formuły staroobrzędowej mogą w ogóle
zostać uznane za ochrzczone w myśl Cerkwi Prawosławnej i czy "oficjalni" prawosławni mogą się za nich
modlić. Dla tych, którzy mają świadomość występujących różnic, jest to sprawa trudna, choć dla większości
miejscowych nie ma to właściwie żadnego znaczenia - oni po prostu wierzą (o ile w ogóle wierzą), że należą
do Cerkwi. Ponadto, w ludowej duchowości, a nawet religijności pozostaje wiele elementów magicznych,
w sposób oczywisty sprzecznych z nauką Cerkwi Prawosławnej, na tyle jednak silnie zakorzenionych w świadomości,
że mało kto odróżnia owe magiczne obrzędy, czy odwoływanie się do magicznych sił od chrześcijańskiej
modlitwy. Różnorodne tradycje tworzą jedną całość: jakich słów i do jakich sił by nie kierować - w przekonaniu
wielu osób, wszystko to jest modlitwą. Obrazu miejscowej duchowości dopełnia spustoszenie, jakie pozostawiła
sztuczność i duchowa jałowość komunizmu, a następnie katastrofa jego upadku, po której zabrakło właściwie
jakichkolwiek idei. Po ciężkich latach 90., kiedy upadła większość zakładów pracy, nasiliły się problemy
społeczne - bieda, alkoholizm, poczucie beznadziejności, samobójstwa, a wreszcie masowa ucieczka młodych
do miast, sytuacja zdaje się w pewien sposób stabilizować. Powoli też po gruntowych drogach i drewnianych
słupach telefonicznych wkradają się tutaj nowoczesne technologie (Internet - choć jeszcze nieco zawodny),
czy dostęp do dóbr tych samych, co w szerokim świecie.
Życie codzienne toczy się niespiesznym rytmem, wsie nadal powoli się wyludniają. I wszystko to zanurzone
pozostaje w bezkresnej przestrzeni, pod niskim niebem, smagane wiatrem, pogubione w czasie…
1 Używam słowa "relikwie", choć nie jest ono w pełni
adekwatne. Odnaleziono bowiem nie szczątki, ale całe zachowane ciało, które w języku rosyjskim nazywa
się moszczi - wyraz ten pochodzi od słowa "moc".
2 Można przyjąć, że czasownia odpowiada katolickiej
kaplicy, czyli jest niedużym budynkiem przeznaczonym do indywidualnych modlitw.
3 Podwyższenie, na którym spoczywają relikwie.
 |
 |
 |
 |
Archangielsk: sobór św. Michała Archanioła – porą zimową. Autor: Eugenia Rybakova |
Archangielskie kontrasty: architektura lat 30. XX wieku oraz lat 80. Autor: Paweł Bajon |
Kładka zamiast chodnika. Autor: Paweł Bajon |
Czumbarowka. Autor: Paweł Bajon |
 |
 |
 |
 |
Skansen Małyje Korieły. Autor: Paweł Bajon |
Skansen Małyje Korieły. Autor: Paweł Bajon |
Pomnik foki na Nabiereżnoj Siewiernoj Dwiny. Autor: Paweł Bajon |
Pomnik świętych kniazia Piotra i kniaziowej Fewronii. Autor: Paweł Bajon |
 |
 |
 |
 |
Gostinnyj Dwor. Autor: Paweł Bajon |
Niskie północne niebo nad opuszczoną wsią Osanowo. Autor: Paweł Bajon |
Artemijewo-Wierkolskij Monastyr – z lewej strony cerkiew św. Artemija (czynna), z prawej strony sobór Zaśnięcia Najświętszej Marii Panny (nieczynny). Autor: Paweł Bajon |
Czasownia sprawiedliwego młodzianka Artemija. Autor: Paweł Bajon |
 |
 |
 |
 |
Przy drodze do Gorodecka przybyszów wita typowy tutejszy dom. Autor: Paweł Bajon |
Główna ulica przebiegająca przez Gorodieck – ul. Pokoju (Mira). Autor: Paweł Bajon |
Typowy układ zabudowy – na pierwszym planie ambar, dalej dom w zdoma mieszkalnymi poziomami oraz domem zimowym po lewej stronie. Autor: Paweł Bajon |
Typowy, choć mniejszy i jednopoziomowy dom w zwyczajowym otoczeniu – na pierwszym planie bania, w głębi dom oraz do zimowy. Na tyłach domu brama wjazdowa. Autor: Paweł Bajon |
 |
 |
 |
 |
Ambary. Autor: Paweł Bajon |
Nikogo nie ma w domu. Autor: Paweł Bajon |
Las. Autor: Paweł Bajon |
Widok przez Piniegę od strony Sury na wieś Ostrów. Autor: Paweł Bajon |
 |
 |
 |
 |
Cerkiew parafialna w Surze – nigdy oficjanie nie otwarta. Na zdjęciu po częściowym remoncie. Autor: Paweł Bajon |
Żeński klasztor (Joanno-Bogosłowskij Surskij Monastyr) w Surze. Na zdjęciu pod koniec prac remontowych. Autor: Paweł Bajon |
Wnętrze czasowni przy drodze z Sury do świętego źródła. Autor: Paweł Bajon |
Święte źródło (Swjato-Nikolskij Istocznik). Autor: Paweł Bajon |
 |
 |
 |
 |
Domek myśliwego i jego samochód. Autor: Paweł Bajon |
Uczta dla myśliwego i jego – z rzadka tutaj bywających – towarzyszy. Autor: Paweł Bajon |
Romantyczne oświetlenie domku myśliwego doskonale skrywa swobodne podejście do czystości. Autor: Paweł Bajon |
Gorodieck po letnim deszczu. Autor: Paweł Bajon |
|