|
|

Ratusz(Hotel de ville) w Dakarze
|

Port Louis
|

Port Louis, fragmenty miasta
|

Port Louis, fragmenty miasta
|

Port Louis, most oraz dworzez kolejowy - projektowane przez G. Eiffla
|

Port Louis, fragmenty miasta i jego mieszkańcy w horendalnym upale
|

Port Louis, fragmenty miasta i jego mieszkańcy w horendalnym upale
|

Gdzieś po drodze w Sengalu
|
|

Fort James w Gambii
|

Gambia, plaże i sławni beach boys
|

Gmbia, dawj Karole: krokodyl [Charles] i syn przyjaciela Karol Kafarski
|

Młoda sprzedawczyni mango
|

Dakar z pokladu steczku na Goree
|

Wyspa Goree
|

Wyspa Goree
|

Wyspa Goree
|

Wyspa Goree
|

Wyspa Goree
|

Bamako
|
|

Okolice Timbuktu [Mali], karawany na Saharze
|

Okolice Timbuktu [Mali],wioska Tauregów
|

Okolice Timbuktu [Mali],wioska Tauregów
|

Okolice Timbuktu [Mali],wioska Tauregów
|

Timbuktu
|

Timbuktu
|

Timbuktu
|

Timbuktu
|

Timbuktu
|

Na Nigrze
|

Na Nigrze
|

Ciekawskie dzieciaki
|

Na Nigrze
|

Na Nigrze
|

Wioska i meczet nad Nigrem w Mali
|

Zachód słońca na Nigrze
|
|

Meczet w Djenne wpisany na liste UNESCO
|

Meczet w Djenne
|

Meczet w Djenne
|

Meczet w Djenne
|

Meczet w Djenne
|

Dziecko robi kupkę a sisotrzyczka podmywaa mu pupę czajniczkiem
|

Miasto Djenne
|

Klif Bandagiara w krainie Dogonów
|

Taniec Dogonów
|

Taniec Dogonów
|

Taniec Dogonów
|

Taniec Dogonów
|
Osady Dogonów w Mali
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|

Jezioro w Burkinie Faso z kwiatem lotosu
|

Skaly naleśnikowe koło Banfory w Burkinie Faso
|

Skaly naleśnikowe koło Banfory w Burkinie Faso
|

Wodospady rzeki Wolty w Burkinie
|

Wodospady rzeki Wolty w Burkinie
|

Wieś w Burkinie
|

Meczet w Bobo Dioulasso w Burkinie
|
|
Ganavie, "Wenecja Afryki" w Beninie
|
|
|
|
|
|
|
|
|

Przemycone paliwo z Nigerii w słojach w Beninie
|

W światyni woodo w w Ouideh w Beninie
|

W światyni woodo w w Ouideh w Beninie
|

Tzw. Point of no Return oraz miejsce lądowania francuskich misjonarzy
|
|
|

Domki w Dolinie Tamberna w Togo
|

Karol na moto/cyklo taxi na granicy Benin/Togo
|
Aneho[Togo], stara stolica z czasów portugalskich i niemieckich rządów
|

Plaża
|

Grób cesarskich urzędników
|
|
|
|

Hotel
|
Targ fatyszy w Lomé, stolicy Togo
|
|
|

Banknoty CFA/ franki zachodnioafrykńskie; lokalne "euro"
|

Barmanka w Lomé
|

Miasto Kumasi w Ghanie
|

Miasto Kumasi w Ghanie
|

Miasto Kumasi w Ghanie
|

Tutejszy ziemniak
|

Cape Coast, m.in. świnki miejskie
|

Cape Coast
|

Cape Coast
|

Fort w Cape Coast [UNESCO]
|

Fort w Cape Coast
|

Fort w Cape Coast [UNESCO]
|

Las deszczowy w parku Kakum, w Ghanie
|

Krokodyl w Ghanie
|
Forty w Elminie [UNESCO]; w tym mniejszy na wzgórzu to Saint Yago
|
|
|
|
|

Tzw. posuban w elminie, miejsce kultu woodo
|
|
|

Fort Patience i przystań w Apam
|
|

Fort Good Hope i plaża w Senya Beruku
|

|
|
Afryka Zachodnia w siedmiu odsłonach
Michał Jarnecki
ODSŁONA PIERWSZA: SENEGAL
Pierwszym
przystankiem wyprawy był Senegal, a konkretnie Dakar, dokąd przylecieliśmy z
Paryża. Niemal mityczne, kojarzone ze sławnym rajdem miasto okazało się jednak wielkim
rozczarowaniem. Poza ścisłym centrum na południowym krańcu półwyspu Vert z
okazałymi gmachami rządowej dzielnicy, inne fragmenty miasta wraz z okalającymi
je licznymi slumsami są brzydkie, a czasem nawet napawają wstrętem. W tym
rejonie świata wiele osad czy przedmieść pozbawionych jest kanalizacji, a
ludzie swoje potrzeby załatwiają wprost w Atlantyku, traktowanym jako kloaka.
Co gorsza, ulice pełne są przysłowiowych „rzęchów”, zdezelowanych,
kilkunastoletnich, wysłużonych pojazdów z Europy, których nawet we wschodniej
części kontynentu nikt już nie chce. Nie posiadają one filtrów ani innych
zdobyczy nowszej technologii, w efekcie czego w Dakarze dusimy się od smogu. W
powietrzu i na ulicach unoszą się tysiące foliowych opakowań, stanowiących
tutaj najbardziej czytelny znak współczesnej cywilizacji.
Mimo wszystko jadąc w
ten rejon nie da się zapewne ominąć Dakaru, choć najlepszym rozwiązaniem byłoby
go jak najszybciej opuścić, zatrzymując się na maksimum 2 noce. Ten czas należy
wykorzystać na jednodniową wycieczkę na pełną kolonialnego uroku wysepkę Gore.
Strategicznie położona, dominująca nad Zatoką Dakarską była ona obiektem
pożądania Portugalczyków, Holendrów, Anglików i Francuzów, ostatecznie
przypadając tym ostatnim. Twierdza i miasteczko, które tam powstały, wyrosły na
ludzkiej krzywdzie i nieszczęściu, będąc przez długie lata swoistą hurtownią
zwożonych tutaj z Zachodniej Afryki niewolników. To nie przypadek, że Jan Paweł
II podczas swojej wizyty apostolskiej w Senegalu, odwiedzając Gore, modlił się
w jednej z większych cel i pozostawił tam świecę.
Z najwyższego
punktu wyspy, gdzie w XX w. powstał artyleryjski donżon blokujący zatokę,
rozpościera się wspaniały widok na Dakar, który z odległości nawet nieźle się
prezentuje. Podniszczone działobitnie są rezultatem angielskiego bombardowania
latem 1940 r., kiedy to Brytyjczycy obawiali się, że lokalne francuskie władze kolonialne,
lojalne wobec reżimu Vichy oddadzą twierdzę Niemcom.
Ciekawym, choć mocno
zaniedbanym miastem jest Port Louis, podobnie jak Gore wpisane na listę
dziedzictwa światowego UNESCO. Posiada ono również kolonialny koloryt,
zwłaszcza że przez długie lata pełnił rolę administracyjnego centrum
francuskiego Senegalu, zanim nie zostało zdeklasowane przez Dakar. Urok
dzisiejszego miasta wydaje się nieco wyblakły, ale coś z dawnej atmosfery się
tutaj zachowało. Wyrosło ono w XIX w. na wysepkach oddzielonych od stałego lądu
rzeką o tej samej nazwie co kraj – Senegal. Jej brzegi połączył żelazny most
projektowany przez inżyniera ... Gustawa Eiffla (tego samego!). I tutaj niestety
dbałość o czystość nie zajmuje wysokiej pozycji w systemie wartości.
W latach międzywojennych w Port
Louis istniał punkt etapowy dla hydro-samolotów pomiędzy Europą a Ameryką
Południową. Wśród pilotów znajdowali się Jean Mamroz oraz Antoine
Saint-Exupery,
co przypomina mały pomniczek niedaleko plaży na wysepce N’dar. Właśnie tutaj
znajdowała się baza owych latających łodzi…
|
Kilka nie najgorszych
plaż znajduje się na południe od Dakaru, w regionie zwanym Petit Cote, w
kierunku granicy gambijskiej, ale naprawdę piękne zakątki wybrzeża znajdują się
w południowym Senegalu, zwanym Casamance, wokół Cap Skiring. W przewodnikach
rekomendowany jest też Park Narodowy Niokolo Doba, znajdujący się na wschodzie,
ale tam nie udało się nam dojechać.
Podsumowując,
nasze wrażenia z Senegalu nie są najlepsze, a gdyby jeszcze przytoczyć impresje
z drugiego miasta kraju, niesamowicie zaśmieconego Kaolack, z nieznanych nam
przyczyn polecanego w Lonely Planet, to byłyby one jeszcze gorsze. Nie da się
ukryć – współczesna cywilizacja odcisnęła tutaj swe piętno przede wszystkim w
postaci nagromadzonych tysięcy brudnych, fruwających na wietrze plastikowych
worków i torebek…
ODSŁONA DRUGA: GAMBIA
Ten kraj to właściwie
rzeka, wokół której koncentruje się cale życie mieszkańców, nie licząc kawałka
atlantyckich plaż. Stołeczny, stosunkowo niewielki Banjul (ok. 50 tys.
mieszkańców) jest wzorem przeciętności, ale szczęśliwie nie straszy, jak to
często zdarza się w przypadku afrykańskich miast. Kilka razy większa jest
zatłoczona, hałaśliwa Serekunda, w której oprócz stawu z czczonymi, na poły
oswojonymi krokodylami (Kachikaly Crocodile Pond), nie ma nic ciekawego. Za
„gwiazdę” robi tutaj nieźle odżywiony krokodyl Charlie (Karol), pozwalający na
głaskanie swego tułowia i robienie z nim zdjęć. Ma już kilku następców, równie
jak on zupełnie pozbawionych agresji.
Największą atrakcją
Gambii są jednak plaże. Niewiele ich jest – wybrzeże kraju liczy sobie zaledwie
kilkadziesiąt kilometrów - ale są one czyste, zadbane i otoczone niezłą
infrastrukturą turystyczną. Pewne odcinki stanowią plaże ciemne, co dowodzi ich
wulkanicznego pochodzenia. Na plażach - o czym pisał już niekoronowany król
polskich obieżyświatów, Wojciech Dąbrowski - można spotkać przystojnych beachboysów,
zalecających się do korpulentnych, bądź znacznie wcześniej urodzonych turystek
z Europy. Ponoć są swoistą specjalnością Gambii, choć widziałem ich też w
Senegalu.
Kilkadziesiąt
kilometrów w górę rzeki, po jej północnej stronie, rozłożone są wsie Alberda i
Jufreh. To tutaj amerykański pisarz o afrykańskich korzeniach, Alex Haley,
rozpoczął akcję swojej sławnej powieści „Korzenie”, na podstawie której powstał
jeszcze bardziej znany na cały świecie serial telewizyjny. Artysta zawarł w
swojej książce wątki autobiograficzno – rodzinne, ponieważ jego przodkowie
wywodzili się właśnie z grona niewolników z plemienia Mandinka, pojmanych nad
rzeką Gambia i wywiezionych za Ocean. Przodkiem pisarza miał być bohater
pierwszych odcinków serialu, Kunta Kinte. Z przesłanek komercyjnych wielu
mieszkańców wiosek podaje się za krewnych Haleya i potomków jego bohatera.
Na środku rzeki
znajduje się mała wysepka James, z nieźle zachowanymi ruinami fortu z
kazamatami, gdzie przetrzymywano niewolników przed dalszą ekspedycją w bezmiar
upokorzeń, cierpień i łez.
Forteca na James Island została
zbudowana w 1652 r. przez… lennika Rzeczpospolitej Obojga Narodów,
pozbawionego praw do tronu księcia kurlandzko-semigalskiego Jakuba Kettlera,
który opanował obszary nad ujściem Gambii do Atlantyku, trzymając je w garści
do 1661 r, kiedy to musiał oddać je Anglii. Tereny te stanowiły pierwszą w
historii kolonię Kurlandii i Semigalii, w której książę założył handlowe faktorie.
Miał także ambitny plan stworzenia spółki handlowej oraz floty okrętów w celu
podboju nowych terytoriów na terenie Ameryki Południowej. Co ciekawe, ów luterański
książę otrzymał do tego błogosławieństwo papieża, Innocentego X.
|
Gambijczycy są
spokojnym ludem i jest tam bezpiecznie, ale z punktu widzenia zwiedzania rzeczy
ciekawych wystarczy tutaj pobyt kilkudniowy.
ODSŁONA TRZECIA: MALI
Wydaje się, że
właśnie to państwo jest perłą w koronie Zachodniej Afryki. Już w średniowieczu
istniały tutaj regionalne potęgi jak Songhaj i dawne malijskie królestwo. Stolica
kraju, Bamako, jak większość miast Afryki nie posiada specjalnego wyrazu, ale
jest w miarę czyste i stanowi doskonałą bazę wypadową. Atrakcji zaś w Mali nie
brakuje. Na listę UNESCO wpisane zostały dwa średniowieczne miasta: Djenne i
Timbuctou. Pierwsze słynie z glinianej bądź błotnej zabudowy i największego na
świecie meczetu wzniesionego z wysuszonego mułu, który robi kolosalne wrażenie.
Choć mogłoby się wydawać, że miejscowość to wielki skansen, to jednak Djenne
żyje, chociaż niektóre przejawy tego życia mogą przerażać. Brak kanalizacji
powoduje, że środkiem wielu uliczek płyną urynowe strumyczki ścieków. Timbuctou
natomiast otoczone jest magią handlowego miasta położonego na szlaku karawan
pomiędzy Marokiem a Zatoką Gwinejską. Do początku XIX w. pod karą śmierci chrześcijanom
zabroniony był wjazd do miasta. W mieście żyć miało 333 muzułmańskich świętych
mędrców (tzw. marabutów). Timbuctou leży na południowym skraju Sahary. Warto
wybrać się na jedno– lub dwudniową wycieczkę i wstąpić do wiosek Tauregów,
sławnego niebieskiego ludu pustyni.
Problemem może stać
się transport do i z Timbuctou. Ten drogowy jest długi i męczący (np. z Bamako są
to 3 dni). Pozostaje krótki lecz kosztowny transport lotniczy – lot co dwa dni
- albo rzeczny, Nigrem, przyjemny, dający szansę obserwacji toczącego się
życia, ale też z reguły kilkudniowy. My wybraliśmy ten trzeci sposób i trzy
doby płynęliśmy do Mopti. Mijaliśmy dziesiątki wiosek, tysiące krzątających się
ludzi, prychające hipopotamy i płynące w obie strony pinasy, czyli motorowe
łodzie podobne do naszych. Często różniły się one faktycznie tylko rozmiarami.
My szczęśliwie byliśmy tylko we trójkę, nie licząc kucharza i „kapitana”, tamte
łodzie zaś zazwyczaj ponad miarę zatłoczone, z trudem tylko posuwały się
naprzód. Mopti, do którego zmierzaliśmy, stanowi doskonały punkt wypadowy do
wspomnianego Djenne oraz do największej zapewne malijskiej atrakcji – krainy
Dogonów. To jeden z najciekawszych ludów Czarnego Lądu o bogatych tradycjach
kulturowych. Ich dziełem są nie tylko oryginalne osiedla zawieszone na krawędzi
płaskowyżu Bandiagara, ale też intrygujące rzeźby, maski i tańce – w tym
ostatnim przypadku nawet i na szczudłach. Wiele z prezentowanych rytuałów
odbywało się niegdyś na specjalne okazje, teraz zaś są one prezentowane turystom
za odpowiednie, umowne kwoty. Tym samym wkroczyła już na ziemie Dogonów wszechobecna
komercja, ale jest to pewnie nieunikniony rezultat organizacji życia w czasach,
w których pieniądz zdominował międzyludzkie relacje. Momentami może to nawet
być przyjemne, gdy przykładowo wchodzimy do kolejnej wioski i w miejscu, gdzie trudno
byłoby się tego spodziewać, znajdujemy autentycznie zimne piwo... Lodówka
działa tam przecież tylko przez kilka godzin na generator napędzany ropą. Ta
zaś dociera tutaj albo na plecach tragarzy, albo na wózku ciągniętym przez
osiołki. To się kiedyś zmieni, zwłaszcza, że do osad dociera powoli
cywilizacja, doprowadzane są systematycznie drogi i elektryczność. Hitami
szlaku południowego okazały się Dourou, Begnimato (spektakularne widoki) i Teli
(niesamowite domki). Ciekawe czy Dogonowie zdołają utrzymać, czy też utracą
swoją tożsamość w tym zmieniającym się szybko świecie?
ODSŁONA CZWARTA: BURKINA FASO
Kraj ten słusznie
uważany za jeden z najbiedniejszych na globie, z kolei już mniej słusznie i
niezasłużenie bywa lekceważony. Choć Burkina nie należy do czołówki
najciekawszych państw Afryki, to jednak powszechne postrzeganie jej jako kraju
pozbawionego jakichkolwiek atrakcji jest także nadużyciem. Już sama nazwa
stolicy, Ouagadougou, pociąga niezwykłością i egzotyką, mimo iż miasto nie może
zachwycać, ale to afrykański standard. Najwięcej czaru z poznanych przez nas
miejsc w Burkinie, posiadają okolice Bobo – Dziualasso. Na uwagę zasługuje
starsza część miasta, Kibidwe, w której znajduje się błotny meczet, podobny do
tego z Djenne. Co ciekawe, niewiernym nadal wstęp do niego jest wzbroniony!
Chociaż Kibidwe nie jest starym miastem, do jakich przywykliśmy w Europie, to
jednak daje wyobrażenie jak wyglądają obejścia czy warsztaty rzemieślników.
Poniżej dwóch godzin jedzie się dalej autobusem do miasteczka Banfora. Wokół
znajdziemy kilka naprawdę pięknych zakątków: majestatyczny wodospad
Karfiguela,
jezioro Tangrela z kolonią hipopotamów i wyglądające jak wysuszone, nałożone na
siebie plastry miodu skały Domes de Fabedogou.
Wszędzie
napotykaliśmy sympatycznych, życzliwych ludzi, choć jak wszędzie i tu są
rejony, do których lepiej nie zaglądać, szczególnie nocą. Z Banfory wróciliśmy
do stolicy, a stamtąd polecieliśmy do Beninu.
ODSŁONA PIĄTA: BENIN
Dawny Dahomej, kraj o
wielkiej przeszłości, z niestety mało budującą i optymistyczną
teraźniejszością, pomimo wszechobecnego bałaganu i niedostatku, zasługuje na
wizytę. Spokojnie można przy tym ominąć i zapomnieć o największym z miast:
Cotonou, czy formalnej stolicy: Porto Nuovo. Godną polecenia jest tutaj swoista
afrykańska wersja Wenecji, Ganvie. To osada wznosząca się na palach na jeziorze
o tej samej nazwie. Eksploracja miasteczka z łodzi przemykającej kanałami,
udającymi ulice, niezależnie od ogólnego bałaganu jest sporą atrakcją. Kolorowe
stroje mieszkanek, zgiełk i chaos targu na wodzie, wyjątkowo barwnego
widowiska, z pewnością pozostają na długo w pamięci gości.
Kilkadziesiąt
kilometrów na północ stąd znajduje się XVII-wieczny Abomey, dawna stolica Dahomeju,
będącego w epoce nowożytnej regionalnym mocarstwem. Miasto budowano przez ponad
trzy wieki. Turyści przybywają tu, by obejrzeć wpisane na listę UNESCO ruiny pałaców
królewskich. Każdy kolejny władca budował nowy pałac na… zgliszczach siedziby
poprzednika, przy jednoczesnym zachowaniu ich szczątków. Szkoda tylko, że w
nieźle zachowanym kompleksie, nie wolno fotografować. Szczególne wrażenie robi
tron oparty na czterech czaszkach wrogów dahomejskich monarchów.
Wzdłuż szos
mogą intrygować wielkie butle i słoje z żółto-brązową substancją przypominającą
miód. Okazało się, iż jest to przemycane z Nigerii paliwo. Policja nie zwraca
na ten proceder uwagi, dlatego też większość kierowców w ten właśnie sposób się
zaopatruje, a nieliczne oficjalne stacje paliw mają znikomą liczbę klientów.
Na południu,
niedaleko od granicy z Togo, warto wpaść do Grand Popo. Wędrowców przyciąga
piękna, czysta i wręcz legendarna plaża. Niestety wysokie zazwyczaj fale nie
zachęcają do kąpieli. Niedaleko jest miasteczko Ouideh, znane centrum kultu
wodoo, do którego przyznaje się większość mieszkańców tego kraju. Po zwiedzeniu
świętego gaju, można wpaść do świątyni, gdzie czczone są... pytony [!].
Pikanterii dodaje fakt, iż ów pogański chram stoi naprzeciwko katolickiej
katedry nawiedzonej niegdyś przez papieża Jana Pawła II. Na plaży wznosi się
monument poświęcony wywożonym stąd niewolnikom, którzy na Karaiby przenieśli
część swojej kultury i religii. Kilkaset metrów na zachód pobudowano milenijny
pomnik, upamiętniający pierwszych chrześcijańskich misjonarzy.
Pewną atrakcję mogą
stanowić też motocyklowe taksówki, zwane tutaj zeti jones. Są tanie i w miarę
szybkie, ale to sposób przemieszczania się tylko na krótkie dystanse, jak
choćby do granicy z Togo, co uczyniliśmy wyruszając z Grand Popo.
ODSŁONA SZÓSTA: TOGO
Niewielkie państwo
wciśnięte pomiędzy Benin i Ghanę jest dobrym miejscem na krótką przerwę przed
większymi turystycznymi wyzwaniami. Można tutaj dobrze zjeść w opartych na
francuskiej tradycji i jadłospisach knajpkach oraz napić się niezłego piwa,
opartego na niemieckich recepturach (Togo było bowiem do 1914 niemiecką
kolonią), szczególnie w stołecznym Lome. Miasto można zwiedzić w jeden dzień,
odwiedzając przy tym największy w regionie targ fetyszy, niezbędnych do kultu
wodoo, bądź inszego wszelakiego pogaństwa. W końcu można też pospacerować plażą
do odległej około kilometra z zachodniego krańca centrum, granicy z Ghaną.
Warte przystanku jest
stare kolonialne centrum administracyjne Aneho, założone jeszcze kiedyś przez
Portugalczyków jako targ niewolników. Obecnie, choć może trudno w to uwierzyć,
jest ono ośrodkiem przemysłu spożywczego i maszynowego. Przaśnie tam, ale
spokojnie, niespecjalnie brudno jak na warunki regionu no i znajduje się tam
najładniejsza w tym małym państwie plaża (całe wybrzeże Togo liczy sobie około
70 km).
W głębi mocno
zdewastowanego przyrodniczo kraju, na północy, intrygują chatki w dolinie
Tamberma, które z racji posiadania wieżyczek wyglądają, jak miniaturowe
błotno-gliniaste zamki. Przetrwały one najazdy sąsiednich plemion przez kilka
stuleci, ale nie mogły się oprzeć podbojowi ze strony wilhelmińskiej Rzeszy pod
koniec XIX w. Szkoda tylko, że dojazd tam jest niezwykle kłopotliwy. Należy
rozważyć, czy czasem nie lepiej dotrzeć do Tambermau z południowej Burkiny lub
północy Beninu, niż przepychać się zatłoczoną drogą z Lome, a dopiero potem
zmierzać ku Ghanie. My tak zrobiliśmy.
ODSŁONA SIÓDMA: GHANA
To właśnie Ghana
zapoczątkowała w 1957 r. proces dekolonizacji Czarnego Lądu i tym samym należy
do najstarszych suwerennych państw na południe od Sahary, nie licząc Etiopii i
Liberii. Tutaj też powstało największe sztuczne jezioro – Akosombo, wykreowane
w wskutek postawienia tamy i budowy elektrowni wodnej na rzece Wolta.
Stołeczna Accra
rozbudowuje się wzdłuż i wszerz, a w centrum znajduje się nawet kilka
niebrzydkich gmachów rządowych. Uwagę przyciąga mauzoleum ojca narodu,
pierwszego prezydenta Kwame Nkrumaha, niegdyś promotora ruchu afrykańskiego i
lokalnej wersji socjalizmu. Został on obalony podczas zagranicznej podróży do
Wietnamu i Chin, zmarł na obczyźnie. Po latach jego szczątki zostały
sprowadzone, a on sam zrehabilitowany. Ostatecznie nie da się zakwestionować
roli Nkrumaha w drodze do niepodległości.
Ciekawsze jednak jest
drugie wielkie miasto Ghany, Kumasi, centrum ludu Aszanti, które przed najazdem
brytyjskim w końcu XIX w. stanowiło główny ośrodek potężnego królestwa. Z
dawnej chwały zachowało się niewiele, ale warto zwiedzić lokalne muzea.
Doskonałym wprowadzeniem w historie Ghany jest tutejsze muzeum wojskowe,
pokazujące nie tylko dzieje wojen Anglików z Aszanti, ale też udział żołnierzy
ze Złotego Wybrzeża - jak nazywano niegdyś ten kraj - w obu konfliktach
światowych, a także zaangażowanie niepodległej już Ghany w misjach pokojowych.
Na skwerze przed muzeum mieszczącym się w brytyjskim forcie, stoi śmigłowiec
rodem ze Świdnika, należący kiedyś do jednego z dyktatorów wojskowych, kpt.
Jerrego Rowlinsa. Ten ambitny oficer doszedł do władzy na fali walki z
korupcją, co przypomina nam znane nam skądinąd historie....
W Kumasi znajdują się
jeszcze dwa inne muzea, gromadzące pamiątki związane z państwem Aszanti, w tym
jedno z kopią sławnego złotego stołka aszantyjskich królów (Prempeh II Jubilee
Museum). Drugim jest wybudowany przez Anglików dla Prempeha I pałac Manhija.
Pomimo zmian historycznych królowie Aszanti nadal funkcjonują. Pełnią rolę
przywódców religijnych i autorytetu swego ludu, a także symbolizują wielką
przeszłość.
Jednak to, co
najlepsze w Ghanie, rozpościera się wzdłuż wybrzeża. Tym ghanijskim hitem są
forty i zamki wznoszone przez kolejnych gospodarzy Złotego Wybrzeża:
Portugalczyków, Holendrów i Anglików. Miały one zazwyczaj ponure przeznaczenie:
były głównie hurtowniami porywanych w głębi lądu niewolników. Najbardziej
efektownymi są fortece w Cape Coast i Elminie. Z pierwszego z tych miast można
udać się na zwiedzanie oryginalnego Parku Narodowego – Kukum, gdzie trasa turystyczna
prowadzi przez system pomostów zawieszonych poniżej koron drzew, na wysokości
około 30 metrów. Na północy, niedaleko Tamale miłośnicy afrykańskiej przyrody
mają szanse zobaczyć więcej zwierząt, odwiedzając największy w tym kraju Park
Narodowy Mole.
Co najmniej połowę mieszkańców
kraju stanowi lud Akan, mieszkający głównie na wybrzeżu, który posiada
ciekawy system nadawania imion potomkom od dnia tygodnia, w którym się
urodzili. I tak w przypadku poniedziałku mamy u chłopaków imię Kwadwo, a u dziewczyn
Adwoa, z kolei wtorku Kwabena i Abena, środy Kwaku i Akua, czwartku Yao i Yaa, piątku Kofi i
Afua, soboty Kwame i Ama, niedzieli Kwasi i Akosua. Teraz
stało się już jasne, dlaczego Kwame Nkrumah, czy też drugi wielki syn Ghany,
sekretarz generalny ONZ Koffi Annan, mieli takie, a nie inne imiona.
|
W finale naszej
podróży, nie mogło zbraknąć wypoczynku na jednej z pełnych uroku plaż,
czystszych niż większość w regionie, nad którymi pochylają się z gracją palmy
kokosowe. Nasz wybór padł na Brenu i Gomoa Fettih. Stamtąd droga prowadziła już
tylko na lotnisko, ponieważ nasza wyprawa dobiegała końca.
SPRAWY
PARKTYCZNE
Przelot do
Afryki Zachodniej nie należy niestety do tanich. Nasz bilet open jaw (odlot z
innego miejsca) Air France i KLM do Dakaru i z Accry, kosztował - był to sezon
wysoki (sierpień) - 4100 zł.
Znaczącą wygodą dla
wędrowców po tym regionie jest fakt, że w większości państw (frankofońskie,
czyli poza Gambią i Ghaną) w użyciu jest ta sama waluta, franki
centroafrykańskie, tzw. CFA. Lepiej zabrać ze sobą na wymianę euro, ponieważ jego
kurs jest tu zdecydowanie lepszy niż amerykańskiego dolara: 1 € = 650-700
CFA,
zaś dolar ledwo dochodzi do niecałych 500, najczęściej zaś tylko do 450 CFA. W
przypadku Gambii walutą jest delasi (DG) i 1 $= 25-26 DG, a w Ghanie tzw. nowe
cedi (C). Akurat przeprowadzono tam w lipcu 2007 r. denominację i obecnie 1 C =
0,92 $, zaś 1 € = 1,2 C.
Co nas
zaskoczyło: ceny usług turystycznych w tych w większości bardzo biednych
państwach wcale nie należą do niskich. Transport, który można określić jako publiczny,
przedstawia się kiepsko.
Zorganizowany został na głównych przelotowych trasach
i panuje w nim zazwyczaj nieziemski tłok lub bywa tak niezwykle rzadki, iż
trudno na jego podstawie budować program wyprawy. Wypadało nam, ze względu na
ekonomię czasu, wynajmować samochód z kierowcą, a to musiało kosztować. W
Senegalu przejechanie taksówką przez cały kraj, obejmujący powierzchnię ok. 1/3
Polski, od Port Louis do granicy gambijskiej wyniosło nas 100 €. Najdrożej
wypadało w rejonie Timbuctou, najbardziej oddalonym od tzw. cywilizacji
technicznej, gdzie istnieją poniekąd zrozumiałe problemy z paliwem. Rejs po
Nigrze także do tanich nie należał - ok. 100 € na dzień dla trzech osób, ale
alternatywą byłyby powolne, gęste od tłumu pinasy. W cenie mieliśmy także byle
jakie, ale zawsze jedzenie.
W krainie
Dogonów lepiej wykupić jakiś treck, ponieważ łatwiejszy jest wówczas transfer i
akomodacja wraz z wyżywieniem całodobowym w wioskach. Zazwyczaj cena dzienna
wynosi wówczas ok. 50 €. W Beninie wynajęcie łódki do wizyty w Ganvie wyniosło
nas równowartość 30 € - za kilka godzin. Nieco taniej jest w Togo, ale to
przecież niewielki kraj. Świetne są tam lokalne piwa, oparte na jeszcze niemieckich
- czyli dobrych - recepturach.
Noclegi w
hotelach w strefie CFA kształtowały się od 10 000 do 37 000 w klasie
turystycznej – zapomnijcie o klasyfikacji gwiazdkowej - za cały pokój.
Najtańszy nocleg - pokój z łazienką, znaleźliśmy w Dakarze, ale nie jest to
adres godny polecenia (Hotel Marche).
W sumie była to
ekscytująca, choć momentami lekko traumatyczna podróż,. Pomimo niewygód i
problemów higienicznych warto było ją odbyć. Choćby dla Dogonów, Djenne, plaż w
Gambii i Ghanie czy też Ganvie - Wenecji Afryki.
|