|
|
Kapitol
|
|
Casa Rosada
|
|
Dzielnica La Boca
|
|
|
|
Stadion La Boca
|
|
Teatr Colon
|
|
Grób rodziny Duarte w Recoleta Cementario, w tym Evity w prawym dolnym rogu
|
|
Grób emigrantów polskich w Recoleta
|
|
Tango show
|
|
Ogrody w Palermo-japoński
|
|
|
|
Ogród w Palermo projektu Wysockiego
|
|
Misiones, San Ignacio
|
|
|
|
czołówka lodowca Perito Moreno
|
|
Iguacu
|
|
|
|
|
|
Tren de las nubes
|
|
Argentyńskie refleksje i Wielka Woda. W Paryżu Ameryki Południowej czyli Buenos Aires
Michał Jarnecki
Buenos
Aires dosłownie oznaczałoby dobre wiatry i chyba takowymi one były,
gdy Hiszpanie zakładali tę osadę u ujścia wielkiej rzeki La Platy w
1536 r. Przejściowo, pod wpływem oporu wojowniczych plemion
indiańskich, musieli ja opuścić, ale ich po zupełnym niemal
wytrzebieniu, w latach 50-tych XVI stulecia powrócili tu już na
stałe. Z racji korzystnego położenia, potem zaś także stołecznej
pozycji miasto nieustannie się rozrastało, aby w naszych czasach
osiągnąć około 8 mln. mieszkańców i skupiać w ten sposób ¼
populacji całej Argentyny. Rozdęte przedmieścia otaczają grubym
pierścieniem handlowe i administracyjne, niezmiernie szykowne
centrum. Przecina je szeroka na bez mała 150 metrów reprezentacyjna
arteria, dla pieszych, próbujących ja pokonać na światłach, będąca
niekiedy przekleństwem, nosząca nazwę Avenida de 9 Julio. Wieńczy ją
obelisk, przypominający gigantyczny ołówek, wzorowany na egipskich
rodem z Luksoru, choć pewnie w tym przypadku natchnieniem stał się
paryski Plac Zgody. Obelisk, jak i sama ulica upamiętnia datę śmierci
wyzwoliciela, jak tutaj mówią „Libertadora” - Jose San
Martina.
Z kolei
sercem stołecznego centrum jest tzw. Plaza de Mayo, czyli po naszemu
Plac Majowy, upamiętniający datę ogłoszenia niepodległości
(25.05.1810). Nie brak przy nim reprezentacyjnych budowli, w tym i
pamiętających czasy kolonialne, ale niewątpliwie oprócz katedry
kryjącej szczątki Libertadoara, uwagę przykuwa różowy, podłużny gmach
w eklektycznym stylu, stojący wśród palm we wschodniej jego części.
To Casa Rosada, pałac prezydencki, którego niewielki fragment pełni
rolę muzeum. Interesujące, że popołudniami (o ile nie ma oficjalnych
wizyt zagranicznych) pałac można zwiedzać z przewodnikiem, za
okazaniem paszportu bądź innych dokumentów identyfikacyjnych. A sam w
sobie jest intrygujący. Wnętrza kapią tu przepychem na miarę
arystokratycznych europejskich rezydencji, a większość materiałów, w
tym różnokolorowe odmiany marmurów, ale i meble, żyrandole, szkła czy
zastawy stołowe sprowadzono w 2. połowie XIX z Europy. Casa Rosada
była świadkiem wielu dramatycznych momentów w niedługiej w sumie
historii argentyńskiego państwa i narodu. Zmieniali się często
gospodarze obiektu, szczególnie, gdy do władzy dochodzili drogą
przewrotów wojskowi.
W Casa Rosada dopełniła się też tragedia uwielbianej przez tłumy,
charyzmatycznej i do dzisiaj czczonej przez wielu małżonki
populistycznego prezydenta, Juana Domingo Perona, Evy z domu
Duarte, znanej bardziej jako Evita. Za życia budziła ona skrajne
emocje – była zarówno kochana jak i znienawidzona przez
część elit. Umarła w pałacu 26.07.1952 r., w wieku 33 lat. Ponoć
stało się to o 20.25, w godzinę jej ślubu z - wtedy jeszcze
generałem - Peronem. W sławnym musicalu grająca ją Madonna,
właśnie stąd odśpiewała znany na cały świat przebój „Don’t
cry for me Argentina”... podczas gdy na placu jak wówczas
stały tysiące statystów w skupieniu, oddającym autentyczny nastrój
żałoby.
|
W
ścisłym centrum, niedaleko od Placu Majowego, wznoszą się ściany
wielkich, reprezentacyjnych budynków, duchem i stylem
przypominających Paryż z przełomu stuleci XIX - XX w. Jeśli się
dobrze przyjrzeć, znaleźć można niemało przykładów doskonałej
secesji. Dwie ulice przekształcono w handlowe deptaki, wijące się
pomiędzy kanionami wysokich gmaszysk i lokalnych drapaczy chmur.
Niektóre z domów towarowych nie ustępują stylem, zawartością i
elegancją nowojorskiemu Manhattanowi, londyńskiemu Harrodsowi czy
tokijskiej Ginzie. Szczególne wrażenie robi Galeria Pacifico przy
deptaku Florida.
Imponować
może monumentalny gmach parlamentu, zwanego tutaj Kongresem. Uwagę
gościa zwraca także stare metro z początku XX w. z wieloma
secesyjnymi stacjami. Wiele z wagoników służy nadal od
kilkudziesięciu lat, przypominając wysłużone, najstarsze poznańskie
tramwaje. Najwięcej kolonialnej architektury zachowało się w
dzielnicy San Telmo, gdzie przy okazji sporo jest lokali
specjalizujących się w pokazach tanga, tańca będącego swoistą esencją
argentyńskiej duszy i kultury, a także znakiem firmowym kraju. Na
Plaza Dorrego w niedzielne popołudnia i wieczory organizowane są
publiczne pokazy tanga w wykonaniu wschodzących gwiazd czy młodzieży.
Są one nie do końca darmowe - ponieważ tancerze zbierają datki. O
wiele większe kwoty zapłacić jednak musimy w barach, klubach czy
hotelach organizujących tango-show. Polecałbym bardziej kameralne,
jak np. Bar el Sur. Bywali tam S. Connory,
B. Clinton, Madonna...
Będąc w
Buenos nie sposób nie zajrzeć do portowej dzielnicy o nieco
dwuznacznej sławie, skupiającej potomków włoskich emigrantów, La
Boca. W tym skupisku starych, stopniowo zamykanych (rzadziej
modernizowanych) doków, rzeźni, chłodni, magazynów niemało też
jaskrawo kolorowych domków, częstokroć poobijanych malowaną blachą.
Sercem tej dzielnicy jest sławny deptak Caminito, gdzie lokalni
artyści prezentują swoje grafiki i obrazy, a z okien pobrzmiewają
rytmy... oczywiście tanga. Wkroczyła tutaj na trwałe komercja, ale
coś z ducha dawnej Boca jeszcze pozostało. Kilkaset metrów od
Caminito wznosi się bryła stadionu świetnej piłkarskiej drużyny,
wylęgarni takich talentów jak Maradona, czy Batistuta. Fanami zespołu
Boca Juniors są nie tylko mieszkańcy tej dzielnicy, ale sporej części
całego kraju. Derby stołecznych drużyn; Boca i Riversite stają się
wydarzeniem, które spycha na bok najpoważniejsze polityczne sprawy...
Urokliwym
zakątkiem jest też niewątpliwie Puerto Madero, gdzie w odnowionych
starych magazynach portowych znalazły swoją lokalizację eleganckie
restauracje, kluby czy banki.
Aby
odpocząć od zgiełku wielkiej metropolii, warto zatrzymać się na pół
dnia choćby w dzielnicy Recoleta, i tu pospacerować pomiędzy
zabytkowymi budowlami i alejkami cmentarza zasłużonych i sławnych
Argentyńczyków. Tam m.in. znajdziemy grób legendarnej Evity Peron.
Świeże kwiaty i lampki są przy nim każdego dnia. Nie brak i tam
grobów polskich emigrantów.
Pełny
relaks znajdziemy w rozległych i pięknych ogrodach w dzielnicy
Palermo. To elegancka część stolicy. Słynie też z uroczych
parków, w tym - oddającego smak oryginału – parku japońskiego.
Na ulicy często słychać włoski, co nie powinno dziwić: przecież to
południowoamerykański bastion włoskiej emigracji.
Większość
z publicznych parków Palermo zaprojektował w 2 połowie XIX w.
polski uchodźca, jeszcze z powstania listopadowego, inż. Czesław
Jordan Wysocki. I to nie koniec tutejszych poloniców. Ulicami
centrum spacerował przez wiele lat, nawiedzając kawiarenki w
okolicach Floridy i Majowego Placu, wybitny emigracyjny pisarz,
Witold Gombrowicz. Krajowe zaś lotnisko, zaraz za Palermo, nosi
nazwę Jorge Newberry. Tak naprawdę ów argentyński baloniarz i
oblatywacz zwał się Jerzy Tomaszkiewicz, i był synem polskich
uchodźców. Ze względów praktycznych (polskie „sz”.....,
diablo trudne!) przybrał on nazwisko swej angielskiej żony.
|
Stolica
podniosła się - jak i kraj - z gospodarczej zapaści początku XXI
stulecia. Miasto żyje, a ludzie mimo szarości tańczą (i słuchają…)
w rytm płynącego z ulicznych głośników tanga, do którego zawsze
trzeba co najmniej dwojga....
Ceny w stolicy może są
nieco wyższe od tych na prowincji, ale w restauracjach kształtują się
mniej więcej na polskim poziomie, a jego jakość jest wyborna,
szczególnie tutejszej wołowiny czy owoców morza. Najlepsze dania
serwują (ale tanio nie jest tam na pewno) w Puerto Madero oraz w
Recoleta. Nie brak też supermarketów z ogromnym wyborem i przystępnym
cenami.
Tango show kosztuje
mniej więcej od 10 do 40 $ od osoby, w zależności od sławy
miejsca, posiłku, który czasem jest obligatoryjnie wliczany, bądź
udzielanego instruktażu.
|
Południowa Patagonia – lodowiec Perito Moreno
Południowa
Patagonia, krajobraz po obu stronach argentyńsko-chilijskiej granicy,
obfituje w urocze zakątki, które można bez przesady zaliczyć do
przyrodniczych cudów świata. Do chilijskich fordów, lodowców i ziem
przyległych do Cieśniny Magellana warto jeszcze kiedyś w przyszłości
powrócić. Teraz jednak proponuję rzucić spojrzenie na najbliższe
strony argentyńskiego miasteczka Calafate w prowincji Santa Cruz.
Dojazd tam poza sezonem (przypadającym na nasze zimowe czy jesienne
miesiące: południowa półkula, czyli odwrócone pory roku!) może
sprawić pewne problemy. Na szczęście, rzadko bo rzadko, coś tam
jedzie z największego miasta południowego Santa Cruz, Rio Gallegos,
gdzie siadają samoloty najważniejszych linii. Calafate zasiedlone
jest głównie przez potomków emigrantów z zachodniej i środkowej
Europy. Architektura zdominowana przez niewielkie domki bardziej
przypomina Skandynawię niż Amerykę Łacińską. Osada żyje dzięki
turystyce, a celem odwiedzin zarówno „tubylców”, jak i
liczniejszych pewnie cudzoziemców są wyjątkowej urody, choć
niespecjalnie tu wysokie w porównaniu do terenów położonych bardziej
na północ, Andy i lodowce. W odległości mniej więcej 80 km w kierunku
zachodnim rozpoczyna się Nacional Parco de los Glaciares. Wśród wielu
narodowych parków wielkiej Argentyny, zajmuje on poczesne miejsce. Na
fakt ten składają się przy tym nie tylko olbrzymie jego rozmiary
(5000 km kwadratowych), lecz także niezwykłe formy, które tworzy
kilkadziesiąt jęzorów lodowców. Lodowe pola otoczone są szczytami
Andów, stopniowo obniżającymi swoją wysokość w kierunku południowym.
Najwyższa
kulminacja parku to romantyczny i pełen dramatyzmu wierzchołek
Fitz Roy, zwany niekiedy amerykańskim Matterhornem, rozsławiony w
filmie Herzoga, pt. „Krzyk kamienia”, a liczący sobie
3375 m n.p.m.
|
Bliskość
bieguna południowego sprawia, że obniża się stopniowo granica
wiecznych śniegów i lodów. Na Ziemi Ognistej wynosi ona już tylko
około 1000 metrów. Łatwiej dzięki temu zrozumieć, dlaczego w
nienajwyższch przecież górach południowej Patagonii tak wiele jest
lodowców, z których kilka należy do największych na świecie. Zaliczyć
można do tego towarzystwa lodowce Viedma i Uppsala. Największy jednak
podziw budzi nieco mniejszy Perito Moreno, spływający z góry liczącej
sobie 1600 metrów.. Jego osobliwością jest to, iż nie topi się wcale
powoli, jak to w zwyczaju lodowców, ale corocznie się rozrasta.
Więcej nawet, można wręcz mówić o zjawisku „cielenia się”
lodowca, w postaci odrywania się potężnych kawałków od masy jęzora, z
potężnym hukiem spadających do jeziora Lago Argentino. To
niesamowite, fascynujące zjawisko powodują potoki zasilające
zamkniętą lodową czapą część jeziora. Z upływem czasu ciśnienie mas
wody na czterokilometrowe czoło lodowca staje się tak wielkie, że
zwyczajnie rozsadza białą zaporę. Ponoć najefektowniej wygląda to na
wiosnę, ale i argentyńską zimą robiło duże wrażenie..
W parku
oprócz lodowców, które razem stanowią drugi taki zespół na półkuli
południowej po Antarktydzie, żyją typowe dla Andów zwierzęta: kuzynki
lam, coraz rzadsze wikunie, strusie nandu, jeleniowate, pumy, lisy, a
na niebie pojawiają się czasem kondory. Niezależnie od tego miłośnicy
wspinaczek i trekkingu znajdą cos dla siebie w rejonie Fitz Roy.
Planując pobyt tam należy jednak pamiętać o znacznych odległościach.
Z Calafate kiepskimi raczej drogami do osady Chalten, blisko już
wspomnianego masywu, jest 220 kilometrów. Z kolei do Rio Gallegos,
swoistego okna na świat południa argentyńskiej Patagonii, prawie
400.... Uff... Warto mimo wszystko, zwłaszcza, że wskutek kryzysowych
zjawisk niemiłych Argentyńczykom, o których głośno w mediach, kraj
ten relatywnie staniał, nawet i trzykrotnie...
Na tropach jezuickich misji nad Paraną
Być
może czytelnicy przypominają sobie przepiękny, wzruszający, a zarazem
widowiskowy film angielskiego reżysera Rolanda Joffe „Misja”,
który w połowie lat 80-tych zdobył Oscara za najlepsze dzieło
zagraniczne, niejednokrotnie od tej pory prezentowany w naszej
telewizji. Dodatkowym jego atutem była niezapomniana ścieżka
dźwiękowa kompozycji Ennio Morricone. Akcja filmu rozgrywała się w
pejzażach pogranicza Paragwaju, Brazylii i Argentyny, w pobliżu
gigantycznych wodospadów Iguacu, w dorzeczu Parany. Wyprawa w te
strony pozwoli przyjrzeć się nie tylko cudom natury, ale i zwiedzić
ślady jednego z większych eksperymentów społecznych w historii, który
rozgrywał się tutaj w XVII i XVIII wieku. Było to przedsięwzięcie
jezuitów, pragnących uchronić mieszkających tam Indian z plemienia
Guarani przed nieludzkim wyzyskiem, wręcz niewolnictwem ze strony
hiszpańskich czy portugalskich kolonizatorów. W 1610 r. ojcowie
Simone Maceta i Jose Cataldino, za zgodą króla hiszpańskiego Filipa
III, założyli swoje pierwsze misje, tzw. „redukcje” w
dorzeczach Parany i Urugwaju. Z czasem rozrosły się one do sporych
rozmiarów, tworząc na poły suwerenna organizację „państwa”,
zwanego czasem Republiką Guaranów.
Jezuici
stworzyli tam system podobny nieco do chrześcijańskiej wersji
socjalizmu, gdzie własność ziemi i dóbr należała do całej
wspólnoty. Administrację sprawowali zakonnicy i przeszkoleni przez
nich Indianie. Każde z kilkudziesięciu osiedli zostało zbudowane
według podobnego planu ze świątynią w centrum, magazynami, domem
zakonnym, szkołą i budynkami mieszkalnymi. Dowodem, że raju i tam
nie udało się zbudować, mogą być… więzienia wzniesione
niegdyś przez zakonnych ojców.
|
Jezuicko-indiańskie
państwo posiadało też i swoje siły zbrojne, odpierające kilkakrotnie
z sukcesem zakusy chciwych Portugalczyków. W dobie Oświecenia zebrały
się jednak nad jezuitami groźne polityczne chmury. Na dodatek ich
guarańskie państewko stało się solą w oku chciwych hiszpańskich i
portugalskich sąsiadów. Modna w owym czasie nagonka wymierzona w
zakon i jego przedsięwzięcia, legła u podstaw wspólnej decyzji dwóch
iberyjskich monarchów o likwidacji „redukcji” w 1750 r.
Indianie i część ojców nie pogodziła się z tym, podejmując walkę.
Opór stawiali w latach 1752-57. Część ocalałych przed zniewoleniem
Indian uszła w dżunglę. O tych właśnie wypadkach opowiadał nagrodzony
Oscarem film.
Co, poza
historycznymi relacjami, pozostało po wielkim dziele jezuitów,
zniszczonym, jak to często bywało, przez chciwość i złość ludzką?
Najwięcej ruin po „redukcjach” zachowało się rejonie
środkowego biegu Parany, na styku granic Paragwaju i Argentyny,
której jedna z prowincji nieprzypadkowo nosi nazwę Misiones.
Najbardziej imponującym świadectwem tego trwającego 150 lat
eksperymentu, po argentyńskiej stronie granicy, są ruiny San Ignacio
de Mini. Pomimo zniszczeń i nieubłaganego działania czasu, są one
nieźle, momentami nawet świetnie zachowane, częściowo zrekonstruowane
i oczyszczone z wszechobecnego w tym subtropikalnym klimacie,
zielonego „piekła”. Wyróżnia się, co poniekąd oczywiste,
fasada kościoła św. Ignacego, gdzie pod ołtarzem spoczywają prochy
kilku ojców oraz potężne ściany spichrzów i domu zakonnego. Zwraca
uwagę dosyć osobliwa pamiątka w postaci ruin aresztu, wcale nie tak
małego...
Po
stronie paragwajskiej z kolei najrozleglejszą z misji była „redukcja”
Trinidad, przy okazji jedna z największych z istniejących i
odkrytych. Imponuje ona pod każdym względem: rozmiarami swojego
kościoła św. Trójcy, powierzchnią całej osady jak i głównego placu. Z
wieży widać ruiny innej paragwajskie misji, Jesus.
W
Argentynie, jak i Paragwaju, a nawet brazylijskiej prowincji Rio
Grande del Sul znajduje się jeszcze kilkadziesiąt ruin jezuickich
misji, niektóre w fatalnej kondycji, porośnięte dżunglą, niemal
niewidoczne. Całość została wpisana na listę światowego dziedzictwa
UNESCO. Z tych mniej okazałych proponowałbym zwrócić uwagę na
pozostałości misji Santa Maria i Santa Anna (Argentyna). Stopniowo
osłaniane, wskutek karczunku dżungli i prac archeologicznych,
odsłaniają swoje tajemnice i roztaczają taki nieokreślony, dziewiczy
niemal urok. Leżą na uboczu i nie ma tam tłumów turystów, stąd
możliwy jest w nich indywidualny, intymny kontakt z przeszłością i
przyrodą. Ciszę zakłócają z rzadka zwierzęta, nieliczni wędrowcy czy
miejscowi. System korzeniowy wielkich tropikalnych drzew oplata mury
ocalałych fragmentów, do niedawna jeszcze dusząc je i krusząc.
Dzisiaj pozostawiono z nich tylko kilka, aby przypomnieć co zrobiły
czas i natura z pamiątkami osobliwej idei i czynu, który miał
uchronić przed zagładą indiański lud. Nie udało się to do końca, ale
Guarani mimo wszystko przetrwali, a do ich dziedzictwa dzisiaj
przyznają się rządy trzech niepodległych państw.
Naprawdę Wielka Woda...czyli raport z pogranicza
Na
naszej poczciwej planecie nie brakuje imponujących i pięknych
wodospadów. Wybór czołówki nie należy do łatwych, ale w tym akurat
rankingu pierwsze miejsce jest pewnikiem, będąc zarezerwowane dla
Cataractas (hiszp.), czy jak kto woli Saltos (port.) de Iguacu na
granicy Argentyny i Brazylii.
Iguacu
w języku Indian Guarani oznacza wielką wodę i chyba to określenie
trafia w sedno sprawy. Olbrzymie masy wody spadają w piętrowych
zazwyczaj kaskadach, sięgających 72 metrów, na szerokości mniej
więcej 3 kilometrów, tworząc 275 pojedynczych katarakt, gdzie z
każdą sekundą w dół przewala się 1750 metrów sześciennych
spienionej toni...
|
Nie
brakuje wodospadów wyższych, ale żaden z nich nie posiada takiej siły
i potęgi, jak właśnie Iguacu. Angel w Wenezueli ma nawet i ponad 900
m. wysokości, ale jest wąską, jak jej tatrzańskie odpowiedniki,
siklawą... Wiktoria Falls pomiędzy Zambią a Zimbabwe z kolei posiada
prawie 120 metrów wysokości ale jest węższy, zaś Niagara sięga 60 m.
i szerokość ma o połowę mniejszą niż Iguacu. Co prawda rzeka o tej
samej jak wodospad nazwie, jak na standardy America del Sur nie
należy do gigantów, ale warto wiedzieć, że jej długość sięga Renu
(1320 km!), a jej ... 30 (!) dopływów dodaje jej mocy. Ma więc
pewien sens lokalne porzekadło, że „wody potopu spadają
bezpośrednio do wnętrza Ziemi”, w tym akurat miejscu.
Wśród
sporej - jak już wiemy - grupki katarakt wyróżnia się szczególnie
potężna Gargantua del Diablo, czyli Diabelska Gardziel, gdzie nurt
rzeki spada z impetem z uskoku o kształcie sierpa czy może podkowy na
głębokość 80 metrów. Ogromne masy wody z hukiem rozbijają się o dno,
którego spod piany i mgły stworzonej przez parę nie sposób dojrzeć.
Nieustannie nad tą czeluścią, w słońcu roztacza się tęcza....
Katarakty
poprzerywane są licznymi wysepkami o skalnym podłożu, pokrytymi bujną
tropikalna roślinnością. Większość jest niewielka, ale jedna z nich,
San Martin, to w porównaniu z resztą istny gigant, nadający się do
spacerów i kontaktu twarzą w twarz z wodospadem i podziwiania jego
potęgi. Można się tam przedostać specjalnym promem, zabierającym na
pokład maksimum 20 osób. W sezonie ustawia się do niego zazwyczaj
długa kolejka. Nie brakuje chętnych też na tzw. Aventura Nautica,
która polega na podjeździe specjalną motorówką pod katarakty, co
dostarcza niesamowitych przeżyć, podwyższając zarówno poziom
adrenaliny jak i testosteronu, zaspokajając potrzebę kontrolowanego
ryzyka, poprzez surrealistyczny prysznic pod wodospadem. Lepiej
przedtem rozebrać się do bielizny, bo i tak sucho się z tego nie
wyjdzie...
Jak się
można domyśleć, obszary wokół wodospadu stały się częścią parków
narodowych obydwu państw. Co prawda tylko ćwiartka powierzchni
katarakt należy do Brazylii, ale odwrotnie niemal wygląda sytuacja w
przypadku samych parków. Nieustanna wilgoć i średnia temperatura 20º
C, rozwinęły tu bardzo zróżnicowane formy życia. Nie licząc oceanu
bujnej, soczystej zieleni, nad głową zwiedzającego nieraz przeleci
tukan ze złocistym dziobem, czy kolorowe, zazwyczaj głośno
wrzeszczące papugi. Raz po raz napotkamy tu maleńkie latające
klejnoty w postaci motyli, a jeśli szczęście i wzrok dopiszą,
wypatrzymy i kolibra. Z dala od wydeptanych – zazwyczaj
betonowych - ścieżek i pomostów natknąć się można na kapibarę,
ostronosa, któreś z jeleniowatych, pekari, a już wyjątkowo rzadko na
unikającego raczej człowieka jaguara. Więcej przedstawicieli
tutejszej fauny spotkać można na długiej spacerowej, a zarazem
naukowej ścieżce, z dala od głównych szlaków i katarakt, zwanej
Serendero Macuco (dosłownie „pięknej ścieżce”), po
argentyńskiej stronie. Zdarza się tam natrafić na większe ssaki, a
nawet jaguara, co może czasem oznaczać ryzyko. Nieuważni rodzice
stracili w ten sposób kilka lat temu 4-letniego synka, pozwalając mu
biegać bez jakiejkolwiek kontroli. Tragedia, ale spowodowana ludzką
nieodpowiedzialnością. Spacer ścieżką pozwala lepiej przyjrzeć się
życiu dżungli, a nagrodą będzie kąpiel pod zagubioną kataraktą, która
stworzyła coś na kształt naturalnego basenu. Mało kto tam dociera i
nie należy się dziwić, że kąpiący się raczej nie krepują się pływać,
jak ich Pan Bóg stworzył.
Pociągiem do nieba ?!
Na
północy Argentyny, w okolicach położonego w andyjskiej dolinie miasta
Salta, znajduje się nietypowa atrakcja. Przed niespełna stu laty
poprowadzona stąd została w wysokie partie gór, ku chilijskiej
granicy, linia kolejowa. Miała ona pomóc w eksploatacji surowców
mineralnych: żelaza, miedzi czy innych, już rzadszych metali. Nie
byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, iż dociera ona na wysokość
powyżej czterech tysięcy metrów. Złoża zostały już niemal
wyeksploatowane, ale w weekendy podczas argentyńskiej wiosny i lata
wyruszają na najwyższy punkt – około 4100 metrów n. p. m -
składy pasażerskie o charakterze komercyjnym. Turystyczne pociągi
zostały dumnie nazwane: tren de las nubes, czyli „pociąg
do chmur”. Nie jest to co prawda najwyższa kolej świata, bo
takowe są w Peru i od niedawna w Chinach, ale dla tych, którzy nie
doświadczyli takich wysokości stanowi ona nie lada frajdę, nawet
jeśli nieco na wyrost i patetycznie ją ochrzczono.
Jak dotrzeć?
Do
Argentyny dociera większość liczących się linii lotniczych, co też
wpływa na względną dostępność cenową lotów. Można znaleźć względnie
niedrogie oferty, choć trzeba się trochę pomęczyć: bardzo korzystny
jest bilet powrotny za około 3500 zł. W rozległym kraju funkcjonuje
kilka linii lotniczych i jest tam niezła siatka wewnętrznych
połączeń, m.in. do Rio Gallegos – a w sezonie do samego
Calafate, Pousadas czy Puerto Ignacu (odległe o 220 km).
Uzupełnieniem są dalekobieżne i wygodne autobusy z rozkładanymi
siedzeniami lub fotelami lotniczymi. Przelot z Buenos do Gallegos to
wydatek rzędu 250 $. Na południe jedzie się mniej więcej trzy doby,
zaś do Misiones cały dzień. Kosztuje to równowartość od 30 do 70 USD.
Warto pamiętać, że jeszcze z Rio Gallegos należy jechać 5-6 godzin do
Calafate. To kosztuje równowartość 7-8 $. Komunikacja publiczna
dociera do większości dawnych „redukcji”, ale dla
większej operatywności warto pomyśleć o wynajęciu samochodu z
szoferem.
Do
parku Perito Moreno docieramy najczęściej busikiem w ramach
zorganizowanej wycieczki z Calafate, albo wynajętym tam czy w Rio
Gallegos autem. Nie ma tu publicznego transportu! Wstęp kosztuje
mniej więcej 3,5-4 $.
Do
Paragwaju można się z łatwością przemieścić autobusem z Pousadas,
ponieważ przez Paranę przerzucony jest most, płyną tez i promy, gdzie
od „duszy” płaci się około 1 $.
Nocowanie i wyżywienie.
Jest na każdą kieszeń.
Nas chyba będzie interesować ta nieco niższa „półka”. W
Buenos Aires nie brak oficjalnych, jak też prywatnych hoteli
(schronisk), dobrze położonych w centrum miasta bądź w atrakcyjnej
Recolecie. Noc w hostelu kosztuje od 7 do 20 $ od osoby ze skromnym
śniadaniem. Ja spałem w położonym niedaleko Plaza de Mayo hostelu
„Milhuse” z uroczym wewnętrznym patio. Obok grupowych
dormitoriów są tam i dwójki.
W
Calafate znajdziemy bazę noclegową dosłownie na każdą kieszeń. Nie
brak hosteli, hospedajes (pensjonatów), hoteli a nawet domków typu
fińskiego. W takim też kompleksie- Santa Monica - mieszkałem
płacąc 100 peso za domek, a mieszkać tam mogłoby i 4 ludzi. W cenę
zazwyczaj wliczone jest skromne śniadanie.
Zarówno
w Posada (np. „Misiones”, „Neumann”, „Petit”)
jak i Puerto Iguacu nie brakuje hotelików i pensjonatów. Nawet w San
Ignacio można je również znaleźć: „Los Salpeterer”, „El
Descanso” czy ciut droższy „San Ignacio”. Żywność,
zarówno w Argentynie jak i Paragwaju jest niedroga, a wina są wprost
wspaniałe. Po paragwajskiej stronie bazą wypadową może być miasto
Encarnacion, położone naprzeciwko Posadas. Ceny są tu na ogół niższe
niż w Argentynie. Z pensjonatów czy hoteli wymienić można np.
„Karina”(warunki raczej spartańskie) „Toque”,
„Itapua”.
W
przypadku Ignacu taniej jest przenocować po argentyńskiej stronie,
choć jeszcze niedawno było odwrotnie. Ceny hoteli zbliżyły się tam do
poziomu hosteli i schronisk młodzieżowych. Taki np. „Saint
George” kosztuje 20$ od osoby w wielkim pokoju z łazienką, TV i
śniadaniem. Położony jest też świetnie: w pobliżu autobusowego
dworca, skąd tanio możemy dojechać do bramy parku.
Po
brazylijskiej stronie niezła alternatywą w stosunku do hosteli i
typowych hoteli w mieście Foz (delikatnie mówiąc przeciętnym, niezbyt
ciekawym) może być położony obok lotniska hotel „Florenca”
prowadzony przez sympatycznego Niemca, kosztujący 17 $ za pokój
dwuosobowy.
Pieniądze
Są nimi
peso; 1 $ = ok. 3,8 ARP zaś 1 zł = 1,34 ARP, 1 Euro = 5,22 ARP
W
Paragwaju natomiast narodową walutą jest - nomen omen - guarani (PG).
1 $ = 2 520 PG, czyli 1 zł = circa 650 PG
Wizy
Do
Argentyny i krajów sąsiednich nie potrzebujemy wiz. W Ameryce
Łacińskiej musimy jechać z wizą tylko do Gujany i Kolumbii.
|