|
|
|
|
|
Belize
|
|
|
|
|
|
|
Belize
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Rafa koralowa w Hondurasie
|
|
|
rzeka San Juan w Nikaragui
|
|
|
|
Grenada, Nikargua
|
jedna z figur z Ometepe bądź Zapatery
|
|
|
Grenada
|
|
|
|
Managua, pomnik papieża JPII
|
Managua
|
|
|
Leon , katedra
|
Leon, polityczne murale o treści prosandinistycznej
|
|
|
Leon , miejsce zmachu nqa Somozę upamiętnione tablicą
|
Leon, muzeum Rubena Dario
|
|
|
|
Leon
|
|
|
wulkan Montozabito, jezioro Managua
|
rzeka El Sapo, Salvador
|
|
|
|
rodzinka salwadorska w wiosce k. Perquin
|
|
|
El Mozote, pomnik ofiar rzezi w 1981, Salvador
|
Honduras, dżungla
|
|
|
|
Honduras, Copan
|
|
|
|
|
|
|
|
papugi ary
|
|
|
Manaty w Belize, k. Cay Caulker
|
Belize, na Cay Caulker, ślub
|
|
|
Belize - sceny rodzajowe
|
Honduras, wyprawa na Cayos Cochinos
|
|
|
Honduras, plaża k. La Ceiby
|
Belize - miasto
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
La Ceiba, tarantula
|
|
|
|
Panama City, Puente de los Americas/nad kanałem
|
Panama City
|
|
|
|
Kosatryka, jeden z wodospadów
|
|
|
Rio San Juan, Nicaragua
|
Nicaragua, zamek w El Castillo nad San Juan
|
|
|
Kostaryka, ok. Arenal
|
Kostaryka, rezerwat Cabo Blanco
|
|
|
|
Salawador, powrót z Mozote
|
|
|
Salwdor, scena z Perquin, muzeum partyzantki antyrządowej
|
Tegucigalpa
|
|
|
|
Tegucigalpa, katedra
|
|
|
Honduras, Santa Lucia
|
Tegucigalpa, Honduras
|
|
|
Tegucgalpa
|
Kostaryka, zdjęcia z awionetki
|
|
|
|
Kostaryka, Cartage - sanktuarium maryjne
|
|
|
|
Panama City, miasto
|
|
|
|
|
|
|
Panama City, pomnik Vasco de Balboa
|
Panama Vieja, czyli stara Panama
|
|
|
"księżniczka" z Panama Vieja
|
Kanał Panamski
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Dwa łyki Środkowej Ameryki. Czyli włóczęga po Ameryce Centralnej
Michał Jarnecki
Nie tylko kanał czyli Panama
1. Kanał
Kraj ten
kojarzy się wszystkim z kanałem i też on był dla mnie i moich
przyjaciół głównym magnesem w państwie, od którego zaczęła się moja
środkowoamerykańska włóczęga. Dzieje, tej chyba najważniejszej
sztucznej drogi morskiej świata (obok Kanału Sueskiego), skracającej
drogę morską z Nowego Jorku do San Francisco aż o 14500 km, są
dramatyczne. Pierwsza próba budowy w latach 1880-1889 podjęta przez
Francuzów pod kierownictwem sławnego z sueskiej drogi wodnej, F.
Lesepsa zakończyła się fiaskiem i bankructwem, nie mówiąc o śmierci,
wskutek chorób tropikalnych, kilku tysięcy osób. Powiodła się za to
druga, nie bez politycznej manipulacji. Stany Zjednoczone mając
poważne zamiary wydobycia od rządu panującej na tym obszarze Kolumbii
(od 1830) koncesji na budowę kanału, gdy spotkały się ze stanowczą
odmową poparły rebelię, która doprowadziła do ogłoszenia
niepodległości Panamy w 1903 r., a ta podpisała z rządem USA
odpowiedni traktat satysfakcjonujący Amerykanów. Dało to nowy impuls
do podjęcia inwestycji ponownie i po dziesięciu latach budowy,
pierwszy statek w dniu 15.08.1914 r. przepłynął Kanał Panamski.
Długość Kanału wynosi 81
km, a różnica 26 metrów pomiędzy poziomami Atlantyku i Pacyfiku,
zniwelowana została przez trzy śluzy: Gatun, Pedro Miguel i
Miraflores. Każda z nich liczy 330 m długości i 33 m szerokości i
wypompowuje w ciągu 8 minut 26 mln galonów, czyli około 100 mln
litrów wody!
|
Po długich staraniach od lat 60-tych
Panama doczekała się na mocy układu z 1977 r. (prezydenci
Torrijos-Carter), przekazania strefy kanałowej 31.12.1999 roku.
Stanowi on, co zresztą nie dziwi, podstawowe źródło dochodów
niewielkiego państwa (ok. 74 tys. km2). Przy śluzie
Miraflores powstało centrum turystyczne, gdzie można zobaczyć wystawy
obrazujące proces budowy kanału, filmy, działanie urządzeń oraz
przyjrzeć się z tarasu ostatniego piętra funkcjonowaniu całego
organizmu. Łatwiej zrozumieć, dlaczego Kanał został uznany za jeden z
cudów inżynierii i myśli ludzkiej.
2. Panama Ciudad
Stolica
– Panama City na pewno warta jest wizyty i trudno ją zresztą
ominąć. Co prawda miasto zbudowane przez hiszpańskich konkwistadorów
w XVI w. zniszczyli angielscy piraci (głównie Henry Morgan) w końcu
XVII stulecia, ale nieopodal została wzniesiona nowa metropolia.
Starówka, choć zaniedbana posiada wiele uroku. Niebanalne jest też
nowe centrum w iście amerykańskim stylu, z wieloma wieżowcami w tle i
pomnikiem Vasco de Balboa, portugalskiego żeglarza, który jako
pierwszy Europejczyk ze szczytów panamskich gór zobaczył Pacyfik
(1513 r.).
3. Złoty szlak i jego strażnice
Panama w
czasach konkwisty pełniła rolę punktu tranzytowego złota wydartego
Indianom z Południowej Ameryki. Jako, że wówczas kanału nie było,
cenny ładunek transportowano na grzbietach osiłków przez panamski
przesmyk. To kusiło nie tylko zresztą angielskich piratów. Od strony
Atlantyku znajdują się dwa punkty, których raczej nie sposób ominąć
podróżując po Panamie. To kolonialne twierdze, a właściwie ich ruiny,
strzegące wybrzeża przed korsarzami. Jedna z nich, Portobello pełniła
rolę portu przeładunkowego peruwiańskiego złota, a nazwę swą
zawdzięcza malowniczemu położeniu w zatoce otoczonej wzgórzami. Był
tutaj ponoć sam Kolumb, który zachwycony miejscem miał je tak nazwać.
Pozostałości twierdzy prezentują się malowniczo, a kilkaset metrów
dalej intryguje stary kościół z fascynującą czarną figurą Chrystusa.
Drugi z fortów, San Lorenzo jest trudniej dostępny. Aby tam dotrzeć,
należy przedostać się przez kawałek dżungli, ale nagrodą będą
cudownie rozłożone nad Atlantykiem, częściowo zarośnięte ruiny
zamczyska wpisanego na listę światowego dziedzictwa UNESCO.
4. Tajemniczy wschód
Niestety nie było mi dane dojechać
do najdzikszych zakątków kraju, czyli wschodniej Panamy,
niedostępnego przesmyku Darien czy też wysp San Blas. Może innym
razem, a zainteresowanych odsyłam do prac Wojciecha Cejrowskiego,
który spenetrował te strony. Warto!
Perła Regionu – Kostaryka
1. Dar natury
Nazwa kraju dosłownie
oznacza „bogate wybrzeże” i wzięła się stąd, iż
konkwistadorzy (hiszpańscy zdobywcy) znaleźli tam w 3 dekadzie XVI
stulecia, trochę złotych wyrobów. Jednak już wkrótce stało się jasne,
że nie było to wymarzone Eldorado, ale jakoś nazwa przylgnęła do
kraju. Tak naprawdę autentycznym bogactwem Kostaryki jest przyroda,
wyjątkowo hojna dla jej mieszkańców. Dwa oceany i podwójna, w ten
sposób ilość piaszczystych plaż, obmywanych ciepłymi wodami (25°C),
ponad 60 wulkanicznych szczytów, bogactwo zwierzyny, szczególnie
bajecznie kolorowych ptaków, motyli czy żabek i być może najlepiej
zachowana dżungla w całym regionie są najlepszymi tego dowodami.
Ponad 10 % tego niewielkiego, 6 razy mniejszego od Polski kraju
zajmują parki narodowe. Jego mieszkańcy świadomi wartości swojego
bogactwa nauczyli się je cenić i też każą sobie za podziwianie tych
uroków solidnie płacić. Kostarykańczycy potrafią się dobrze sprzedać,
ale tej umiejętności można im tylko zazdrościć oraz przyznać, że
oferta jest przednia...
2. Góry i wulkany
Jedną z wielu atrakcji
tego kraju są liczne wulkany, z których kilkanaście jest aktywna.
Najwyższą kulminacją jest stożek Chirippo, który liczy sobie 3820 m.,
ale bardziej efektowne są mniejsze: Tonorio (1800 m) czy
najsławniejszy Arenal, mający niecałe 1700 m wysokości. Ten ostatni
swoją renomę zawdzięcza zadziwiającej aktywności i urodzie. Klasyczny
stożek wyłaniający się z płaskowyżu, od południowej strony obmywany
jeziorem La Fortuna, co mniej więcej 20 minut eksploduje wylewami
lawy, szczególnie efektownie prezentując się nocą. Ze wschodnich
stoków wulkanu opada majestatyczny wodospad o tej samej nazwie,
otoczony gęstym tropikalnym lasem. Warta polecenia jest orzeźwiająca
kąpiel w jego spienionych wodach, choć zażywać jej należy z właściwą
ostrożnością. Siła wody może nas powalić....
3. Lasy deszczowe
Kostaryka słynie ze
swoich bogatych we florę i faunę lasów deszczowych popularnie u nas
zwanych dżunglą. Najsławniejszym i największym z parków jest Santa
Rosa, ale w porze deszczowej przypadającej na nasze lato praktycznie
bywa niedostępny. Polecam inny wariant. Jedną z najciekawszych opcji
jest spacer po zawieszonych na wierzchołkach drzew mostach i
platformach umożliwiających dokładniejsze – bo z góry,
podpatrzenie świata przyrody. Ale chyba najlepszą szansę daje tutaj
Park Narodowy Monteverde, który można oczywiście także penetrować od
dołu, z przewodnikiem informującym, co widać oraz wypatrującym co
ciekawszych zwierząt niedostępnych dla nieprofesjonalnych oczu.
Kostarykańską specjalnością podwyższającą poziom adrenaliny i
testosteronu, jest tzw. Canopy Tour. Cóż to takiego? W praktyce jest
to spuszczanie się na stalowej linie ponad koronami drzew z
odpowiednim oprzyrządowaniem, z platform umocowanych pomiędzy ich
wierzchołkami. Kapitalna przygoda nie tylko dla chłopaków i chyba
mądrzejsza od bungy jumping....
Penetrując zakamarki
kostarykańskich dżungli nie ma się oczywiście gwarancji przyjrzenia
się kolorowym ptakom, motylom czy płazom, nie mówiąc o ssakach –
to przecież nie ZOO – ale poświęcając temu więcej czasu,
unikając pośpiechu, mamy szansę coś jednak wypatrzyć....
4. Wybrzeża i stolica
Trudno wyrokować
jednoznacznie, z której strony plaże są bardziej efektowne.
Atlantyckim hitem będzie np. Tortuguero, sławne z ośrodka ochrony
żółwi morskich, składających tutaj jaja, kanałów i życzliwych ludzi.
Strona Pacyfiku ma z kolei rafy koralowe wokół półwyspu Nicoya i
rejonu Puerto Cotres (przy nasadzie innego półwyspu – Osa).
Kostaryka to zapewne najspokojniejsze i
wyjątkowo stabilne państwo regionu Mezoameryki. Ale nie zawsze tak
było… Do końca lat czterdziestych często zmieniały się
rządy, interweniowało wojsko, a nawet doszło do wojny domowej. Ta
stała się faktem za nieudanej niestety prezydentury potomka
naszych emigrantów, Teodoro Picado Michalskiego (1944-1948). Z
zamętu wydobył kraj Jose Figueras Ferrer, który rozwiązał też siły
zbrojne w następnym roku. Od tej pory o zmianach gabinetów
decydowały demokratyczne procedury, a bezpieczeństwa kraju pilnują
jednostki policji.
|
Stołeczne San Jose
może nie rzuca na kolana, ale warto tam odwiedzić intrygujące muzeum
złota poświęcone prekolumbijskim kulturom oraz bogactwie przyrody
tego kraju. Niebanalną ekspozycje posiada też muzeum sztuki
współczesnej. W trzecim z tego typu obiektów, Museo Nacional, można
znaleźć kilka pamiątek po wspomnianym Teodoro Picado Machalskim, synu
polskich emigrantów, sprawującym urząd w latach 40-tych ubiegłego
wieku.
Stolica wreszcie
dysponuje szeroką bazą noclegową i stanowi świetny punkt wypadowy do
wszystkich zakątków kraju. W Kostaryce niemal wszędzie da się
dojechać autobusami, których większość swój szlak rozpoczyna i kończy
właśnie w San Jose.
Perła z trudną przeszłością - Nikaragua
1. Intrygujący wjazd
Przekraczać granicę
można na różne sposoby... Najpopularniejsze, bo najprostsze są
klasyczne przejścia drogowe lub porty lotnicze. Akurat do Nikaragui z
Kostaryki da się też dotrzeć inaczej, wpływając rzeką z Los Chilles w
środku tropikalnej dżungli do miasteczka San Carlos, którego część
zbudowana została na palach. Klimaty przypominają Amazonię, a odprawa
paszportowo-celna odbywa się w zwyczajnej budzie zawieszonej nad
wodą. Miasteczko rozłożone na skraju wielkiego jeziora Nikaragua,
stanowi ważny węzeł komunikacyjny drogowy, rzeczny, a nawet lotniczy.
Na pewno pięknym nie jest, ale nie żałuję w nim wizyty. Stało się dla
mnie bramą do tego ciekawego, doświadczonego ciężko przez historię
kraju.
2. Na rzeką San Juan
Rzeka San Juan
wypływająca z jeziora, które dało nazwę całemu państwu, choć
niespecjalnie długa, jest dosyć szeroka, co najmniej dwa razy większa
od rodzimej Wisły. Po około 200 kilometrach wpada do Atlantyku czy
jak ktoś woli Morza Karaibskiego, wijąc się na większości odcinków
wśród autentycznych lasów deszczowych, dla nas kojarzonych z dżunglą.
Płynąc kilka godzin tzw. pangą, czyli długą motorową łodzią, możemy
obserwować dzikie ptactwo, czasem wynurzającego się kajmana, albo
skaczące po koronach drzew małpy. Mój cel stanowiła osada El
Castillo, nazwana od fortu strzegącego biegu rzeki przed korsarzami i
wrogami Hiszpanii, próbującymi się tą drogą dostać do serca
Nikaragui. Dzisiaj senne miasteczko przeżyło wielkie chwile w 1780
r., gdy tutejsza bateria zatrzymała i zmusiła do odwrotu kilka
angielskich okrętów.
Porażka Nelsona…. Wydarzenia te
działy się podczas wojny o niepodległość USA, gdy Hiszpania wraz
z Francją i Holandią poparły amerykańskich kolonistów.
Wypatrzyła je wyłaniające się z porannej mgły, lokalna bohaterka,
Francesca Herrera. Ot, epizod historii, jednak o tyle brzemienny,
że wśród atakujących znajdował się wówczas jeszcze młody kapitan,
Horatio Nelson. Była to jego pierwsza w życiu i chyba jedyna tak
upokarzająca rejterada.
|
3. Jezioro Nicaragua i jego atrakcje
Jezioro
liczy sobie prawie 9000 km², zajmuje kilkanaście procent
terytorium kraju i poprzez swoje rozmiary nazywane jest przez
miejscowych: Cocabilca czyli słodkim morzem. Ze wspomnianego San
Carlos dwa razy w tygodniu wypływa statek w kierunku Grenady, dużego
miasta położonego na przeciwległym, zachodnim brzegu jeziora. Mija on
archipelag maleńkich w większości wysepek Solentiname, słynący z
lokalnych twórców sztuki naiwnej w stylu Nikifora, zmierzając do
największej wyspy gigantycznego zbiornika wodnego – Ometepe.
Ów kawał lądu ma wulkaniczne korzenie. Z toni jeziora przed milionami
lat wyłoniły się dwa stożki, Concepcion i Maderas, które wskutek
wycieków lawy połączyły się ze sobą. To fascynujące miejsce. Wśród
skalnych, rumowisk, w zastygłej lawie nieznana bliżej cywilizacja
prekolumbijska pozostawiła po sobie tajemnicze petroglify czyli
inskrypcje, z których najstarsze sięgają ponad 2500 lat. Młodsze,
ponieważ ponad tysiącletnie są zagadkowe kamienne rzeźby,
wyobrażające zapewne bóstwa, ni to ludzi, ni zwierzęta. Nic w sumie o
ludziach, którzy pozostawili te ślady po sobie nie wiemy....
Dodatkowym atutem wyspy jest jej dziewicza przyroda, mała dostępność,
oryginalne, czarne-powulkaniczne, mało turystów – zwyczajnie
nie jest „zdeptana”, co czyni ją szalenie atrakcyjną.
Dociera się tam tylko stateczkami, nie aż tak często kursującymi.
Podróż należy, więc tam dobrze zaplanować, ale nie pożałujecie.
Przygoda porównywalna do pewnego stopnia z Wyspą Wielkanocną!
4. Grenada i okolice
Najładniejszym miastem
Nikaragui jest bez wątpienia stara, kolonialna Grenada. Przecinające
się pod kątem prostym ulice kryją skarby architektury XVI-XVII w.
Szczególnie polecam panoramę z wież kościelnych oraz wizytę w
klasztorze franciszkańskim, gdzie znajduje się interesujące muzeum z
licznymi indiańskimi znaleziskami znad wielkiego jeziora, w tym i
Ometepe oraz nieodległej Zapatery. W okolicach, na uwagę zasługuje
Park Narodowy wulkanu Masaya, na którego szczyt prowadzi dosyć
wygodna droga, nawet na długim odcinku, przejezdna.
5. Brzydka stolica
Powiedzmy szczerze –
Managua jest brzydka, a miejscami ohydna, a nawet i groźna po
zmierzchu. Na uwagę zasługują ruiny starej katedry, zniszczonej przez
trzęsienie ziemi, Muzeum Narodowe, jak również plac, na którym
odbywały się msze papieskie podczas historycznych dwóch wizyt Jana
Pawła II w tym kraju. Upamiętnia ten fakt potężny monument w
kształcie marmurowej iglicy. Można także zwiedzić dawny pałac
prezydencki dyktatora Somozy i rzucić okiem na kontrowersyjny gmach
nowej katedry, który przypomina laboratorium fizyczne. W środku
miasta nie brak innych, niezależnie od katedry, zniszczeń od czasu nieodległego przecież w czasie trzęsienia ziemi w 1998 roku.
Zastanawiają puste place i ruiny domów. Miasto leży na pasie
sejsmicznym i niewykluczone, że coś takiego może się powtórzyć.
…i niebezpieczna.
Niestety, Managua nie cieszy się dobrą
reputacją i to zasłużona – przykro powiedzieć, opinia. Nawet
ranki bywają tutaj niebezpiecznie, a zorganizowane gangi i drobni
przestępcy nadają ton w poszczególnym dzielnicom. Często
policjanci wolą siedzieć w komisariatach i nie wychylać nosa.
Beata Pawlikowska, czyli znana nam wszystkim Blondynka ma tutaj
bezwzględną rację. Potwierdzam – sam spałem kilka metrów od
jednego z dworców autobusowych, z duszą na ramieniu.
|
6. Gniazdo sandinistów
Trudno
zrozumieć współczesną Nikaraguę nie pamiętając, że jej historia to
pasmo albo obcych, głównie amerykańskich interwencji wojskowych
(nawet w XIX w. gdy kraj na krótko ujarzmił awanturnik Walker), wojen
domowych oraz dyktatur. Najstraszliwszą były rządy dynastii Somozów
pomiędzy 1926 a 1979 r. , obalone przez rewolucje sandinstowską,
która z kolei wprowadziła marksistowskie porządki. To z kolei
doprowadziło do powstania antyrządowej partyzantki zwanej contras,
popieranej przez USA. Lokalni komuniści za patrona przyjęli w sposób
uzurpatorski bohatera walki z amerykańską interwencją i siłami
starego Somozy. „Nowy ład” oznaczał początek kolejnej
wojny domowej. Przeciwników wspierały Stany Zjednoczone. Te obawiały
się drugiej Kuby w Ameryce Środkowej. Gdy zabrakło wsparcia z Moskwy
i Kuby, sandiniści zgodzili się oddać władzę i demokratyczne wybory w
1990 r. Przegrali, ale nadal są liczącą się siłą polityczną, której
bastionem jest sympatyczne, stare kolonialne miasto Leon. Nie posiada
ono może uroku Grenady, ale ciekawe są jego muzea i galerie, a także
swoisty lewacki klimat. W mieście został przeprowadzony udany, w
sumie, zamach na jednego z Somozów, konkretnie Anastasio
seniora, w 1956 r. Tutaj też mieszkał nagrodzony literackim Noblem
poeta Ruben Dario (pierwsza połowa XX w.) i w jego rezydencji
znajduje się muzeum. Ciekawa jest też XVIII- wieczna katedra.
Maluch o tragicznym często losie czyli Salvador
1. Trudna historia i geografia
Ten najmniejszy z
krajów całego regionu – liczący tylko 21 tys. km² i gęsto
zaludniony – z ponad 6 mln dusz, nie był oszczędzany przez
zawirowania historii oraz geografię. Od momentu uzyskania
niepodległości w 1821 r. rządzony najczęściej w sposób autorytarny,
stał się w 2 połowie XX w. areną okrutnej wojny domowej pomiędzy
lewicową, prokubańsko i prosowiecko zorientowaną partyzantką (FMLN),
a prawicowym rządem wspieranym przez USA. Niewątpliwie i tutaj
dotarły podmuchy zimnej wojny, a konflikt wewnętrzny do pewnego
stopnia stanowił jej odprysk. Obie strony stosowały terror, którego
nie da się niczym usprawiedliwić, jak np. ludobójstwa ze strony sił
rządowych w 1981 r., gdy komandosi wymordowali mieszkańców, łącznie z
dziećmi, wsi Mozote, za wspieranie rebeliantów. W 1992 r. doszło
szczęśliwie do zawarcia pokoju, ale pokłosiem konfliktu jest
bandytyzm i powszechność posiadania broni. Jakby mało było tych
akurat nieszczęść, Salvador stał się również sławny z racji
absurdalnej wojny z Hondurasem w 1969 r., zwanej futbolową.
Pretekstem były rozgrywki do finałów mistrzostw świata, a spory
graniczne (Honduras zagarnął skrawki sąsiada) z tego czasu nie
zostały do dzisiaj jeszcze rozwiązane.
Także geografia nie rozpieszcza Salwadorczyków.
Liczne wulkany oraz położenie na płycie tektonicznej dają w efekcie
dużą częstotliwość trzęsień ziemi oraz erupcji. Mimo wszystko życie
toczy się dalej, bo zwyczajnie musi...
2. Groźna stolica
Ponad
dwumilionowy San Salvador nie należy do grona specjalnie ciekawych
czy urodziwych miast. Wielki zatłoczony i często zakorkowany moloch
po zmierzchu i nocą bywa groźny. Tutaj najsilniej dają o sobie znać
długofalowe skutki wojny domowej. Przestępczość, napady z bronią w
ręku i największa ilość morderstw – wykazują statystyki oraz
potwierdzają ci, którzy siedzą tam dłużej. Także zanieczyszczenie
powietrza przekracza wszelkie normy i chyba tylko miasto Meksyk, ma
tutaj, w Ameryce Środkowej gorsze pod tym kątem wyniki. Rzucają się w
oczy kontrasty. Na chodnikach śpią dzieci ulicy, a zarazem w stolicy
znajduje się olbrzymi shoping mall w amerykańskim stylu, Metrocentro,
ponoć największy w regionie (!?-tak piszą....).Oczywiście i w San
Salvador znajdą się jakieś godne oka atrakcje. To przede wszystkim
położenie u stóp wulkanicznych szczytów. Na jeden z nich, San
Jacinto, prowadzi kolejka linowa, a ze szczytu rozpościera się piękna
panorama o skali 360º . Szczególnie interesujący wydaje się
widok w stronę wulkanu San Vincente i jeziora Ilpontanago, na północ
od salvadorskiej aglomeracji.
Kilka potężnych obiektów publicznych
zwraca uwagę, głównie gmach parlamentu oraz katedra. Dla nas może
wydać się ważne, że jedna z najważniejszych arterii miasta nosi nazwę
Avenida Juan Pablo II, szanownego i kochanego niemniej niż u nas, co
nieraz odczułem w rozmowach ze zwykłymi ludźmi.
3. Między San Miguel a
Perquin
Wojna domowa w Salwadorze. Od
połowy lat siedemdziesiątych XX w. w tym państwie straszliwych
kontrastów, nierówności i przemocy, trwała wojna domowa pomiędzy
lewicowym FMLN, czyli Frontem Wyzwolenia Narodowego im. Farabundo
Marti (lider socjalistyczny zamordowany przez siły rządowe w
latach trzydziestych) a skrajnie prawicowym rządem. Wpływowy
Kościół rzymsko-katolicki usiłował mediować, ale sam czasami bywał
na celowniku, czego dowodzi zabójstwo arcybiskupa Romero czy kilku
amerykańskich zakonnic przez skrajnie prawicowe bojówki. W 1992 r.
udało się doprowadzić do porozumienia, m.in. legalizacji FMLN.
Front stał się partią, która zajmuje po rządzącej
konserwatywno-chadeckiej ARENIE drugie miejsce (wybory od
1997).
|
Na wschodzie kraju
nieopodal miasta San Miguel i wulkanu o tej samej nazwie ku granicy z
Hondurasem rozpościera się prowincja Morazan. Kto wie, czy to nie
najbardziej atrakcyjna część tego w sumie „brzydkiego kaczątka”
(proszę bez skojarzeń!) regionu. Pogranicze to góry sięgające ponad
2300 metrów, pokryte w większości lasem deszczowym. W niedawnej
przeszłości były kryjówką partyzantów z FMLN. Rolę nieformalnej
stolicy lewicowej rebelii pełniło miasteczko Perquin, dzisiaj
stanowiące coś w rodzaju bazy wypadowej, powiedzmy dosyć ubogiej w
turystyczną infrastrukturę w okolicy. A jest poczym wędrować.
Zachęcają góry, widoki i przełomy rzeki Sapo (dosłownie żaby...).
Ciekawe jest muzeum ruchu FMLN i ślady niedawnej jeszcze wojny, np.
we wspomnianej wsi Mozote, dokąd „pielgrzymują” lewacy
nie tylko z Salvadoru. Wreszcie, a może przede wszystkim ludzie,
niesamowicie gościnni, życzliwi, choć zapracowani i w większości
wiążący z trudem koniec z końcem. Są ciekawi nielicznych przybyszy,
otwarci i nie dotarła tam jeszcze wszechobecna na świecie komercja.
Kto wie czy to dla nich nie warto pofatygować się do Salwadoru.
Po prostu Honduras...
1. Tegucigalpa, czyli stolica
Położona
na płaskowyżu zajmującym centrum kraju, wciśnięta w dolinę pomiędzy
pasmami górskimi stolica ma przyjemniejszy dla nas, przybyszy z
Europy, klimat. Nie jest duszno i da się żyć! Szczerze mówiąc, miasto
nie jest najpiękniejsze. Nie znaczy, że nie warto w nim w ogóle się
zatrzymać. W sumie trudno je ominąć, stanowi też doskonały węzeł
komunikacyjny. Urokliwa jest barokowa katedra oraz widoki miasta z
okalających go wzgórz. Ciekawe są najbliższe okolice stolicy.
Wypadałoby skoczyć do położonej na wysokości ponad 200 m St. Lucii,
pięknego kolonialnego miasteczka z zabudową z XVI i XVII w. wreszcie
nie sposób ominąć duchowej stolicy kraju – Suyapy, bazyliki ze
słynną maryjną rzeźbą, patronki nie tylko kraju, ale i całej
Środkowej Ameryki…
2. Wschodni przyczółek cywilizacji
Majów
W zachodniej części
kraju, już blisko gwatemalskiej granicy, znajduje się punkt którego
nie powinno w Hondurasie się ominąć. To Copan, jedno z
najważniejszych miast cywilizacji Majów. Powstało pomiędzy V a VII w.
naszej ery i wyróżnia się świetnie zachowanymi rzeźbami, inskrypcjami
i bogato zdobionymi stellami. Nie brakuje kilku piramid i typowego
dla Majów boiska do gry w pelotę. Zajmuje stosunkowo niewielki obszar
i łatwo je obejść, dokładnie przyglądając się tym wspomnianym cudom
architektury.
3.Karibe albo koralowe wyspy i
wybrzeża północy
Największą chyba
jednak atrakcję Hondurasu stanowi wybrzeże Morza Karaibskiego.
Kilometry piaszczystych plaż, rafy koralowe i zarazem koralowe wyspy
z takimi cudami natury jak Raotatan czy Cayos Cochinos, fascynujący
ludzie i kultura Garifuna mogą niejednego zachwycić. Dopełnieniem
marzeń o letniej, karaibskiej przygodzie są czyste, klarowne,
seledynowe i błękitne wody okalające koralowe wyspy. Bazami mogą być
tutaj La Ceiba, dosyć ładna i czysta oraz mniejsza Tela. W tej
pierwszej pewien jegomość ma prywatne muzeum motyli z bodajże
największą kolekcją na świecie... Ponad 30 tysięcy! Jeden gigant ma
rozpiętość skrzydeł 30 cm! Dokoła Ceiby rozpościerają się wielkie
plantacje ananasów. Miłośnicy górskich wędrówek też tutaj coś dla
siebie znajdą. Zaprasza w swoje podwoje Park Narodowy Pico Cuero a
Salado. Gorąco, parno, ale po drodze wodospady, gdzie można się
orzeźwić oraz cudowne widoki ponad poziomem dżungli, gdzie też z
racji wysokości (ok. 1800-2000 m) bywa chłodniej.
Gwatemala
TROCHĘ O PRZESZŁOŚCI
Najludniejsze
z państw regionu podobnie jak ich większość historia nie
rozpieszczała. Poza krwawym epizodem konkwisty w XVI w. w
niepodległym już kraju do lat osiemdziesiątych już ubiegłego stulecia
władzę zazwyczaj sprawowali wojskowi, dla których terror był tak jak
„kromka chleba” standartową metodą rządzenia. Tradycyjne
konflikty pomiędzy lewą a prawą stroną życia politycznego w dobie
zimnej wojny przerodziły się w tlącą się ponad 25 lat wojnę domową,
co też nie stanowiłoby czegoś wyjątkowego w regionie. Guerilla czyli
rebelia bazowała głównie na rejonach zamieszkanych przez potomków
licznych tutaj Majów, których bezwzględni, bezkarni, latyfundyści
ufni w protekcje rządu, usuwali z gruntów. Dla komunistów mogła to
być wymarzona sytuacja. Dopiero na początku lat 90-tych konflikt się
zakończył, co pośrednio wiązało się z ociepleniem sytuacji
międzynarodowej. Odpryskiem tych niespokojnych czasów jest fakt, że w
niektórych rejonach kraju bandytyzm jest problemem, szczególnie w
stolicy oraz górskich rejonach w zachodniej części kraju. Nie zmienia
to faktu, że Gwatemala jest odlotowo piękna i byłoby błędem ominąć ja
na trasie wędrówki.
TIKAL I NIE TYLKO…
W tym
stosunkowo niedużym kraju jest ich kilka. Zacznijmy od zagubionego w
dżungli, najbardziej chyba tajemniczego miasta Majów, Tikal na
północy Gwatemali. Majestatyczne ruiny i wynurzające się z plątaniny
drzew, piramidy szczególnie ekspresyjnie prezentują się dwa razy w
ciągu dnia. Pierwszy raz o wschodzie słońca oraz po raz wtóry gdy
zapada zmierzch i zwierzęta biorą we władanie królewska niegdyś
siedzibę. Z czarnej czeluści lasu deszczowego rozpoczynają swój
koncert owady, ptaki, zwłaszcza skrzeczące papugi i wyjce rude. Po
kamiennych blokach suną cenie małp. W ciągu dnia zobaczymy zapewne
więcej, ale nie ma tej magii, o którą trudno wśród tłumu
wrzeszczących często turystów kręcących się wokół najsławniejszych i
największych obiektów. Szczęśliwie można od zbiegowiska uciec,
odchodząc w bok np. od świątyni Jaguara (na szczycie imponującej
piramidy).
Szkoda,
że dojazd jest kłopotliwy – albo cały dzień autobusem ze
stolicy albo samolotem i busikiem, co trwa krótko, ale co zrozumiałe
bije „nieco” po kieszeni.
Jedną z
największych atrakcji kraju stanowi stare kolonialne miasto, niegdyś
stołeczne, Antigua (dosłownie „stara”) Gwatemala. Już
samo położenie pod wulkanem, szczęśliwie uśpionym, jest naprawdę
piękne. Architektura barokowych i późnorenesansowych kamieniczek i
kościołów z bogato zdobionymi wnętrzami, zachwyca. Nawet ruiny
klasztorów zniszczonych przez trzęsienie ziemi w połowie XVIII w.
posiadają nieodparty urok.
Stosunkowo
niedaleko Antigui rozpościera się wciśnięte pomiędzy grupę kilku
uśpionych wulkanów urocze malownicze jezioro Altitlan. Ich aktywność
wyraża się w zastrzykach ciepłej wody tryskającej z kilku źródeł spod
dna jeziora. Nad jego brzegami rozsiadło się kilka indiańskich osad
słynących z rękodzieła i kolorowych tkanin o oryginalnym wzornictwie.
Dla miłośników wspinaczek okolice mogą wydawać się bardzo atrakcyjne.
Organizowane są treki z wejściem na wulkaniczne szczyty sięgające
nawet do czterech tysięcy metrów z pewnym „hakiem”.
Miłośnicy
dziewiczej przyrody i pięknych karaibskich plaż powinni udać się nad
Rio Dulce i jezioro Izabel. Brzegi porasta dżungla z bogata florą i
fauną. Można w wodach wpadających do Atlantyku wypatrzyć rzadkie
manaty, czyli ssaki podobne do delfinów. Już w samej rzece i lasach
doń przyległych podczas organizowanych wycieczek są szanse zobaczenia
tapirów, kolorowych ptaków, w przy wyjątkowym szczęściu nawet i
wielkiego kota, w postaci jaguara, czy ocelota. Pamiętajmy jednak –
to nie Zoo, trochę cierpliwości! Należy na pobyt tam zarezerwować
kilka dni...
Stolica – Guatemala city
(ciudad), nie należy do grona najpiękniejszych miast, ale
zasługuje na krótki choć pobyt. Problemem może być nienajlepsza
reputacja z racji rozpowszechnionej tutaj przestępczości.
Konieczność przeniesienia ośrodka administracji do nowego miejsca
powstała wskutek następstw tragicznego trzęsienia ziemi w XVIII
w., gdy szkód doznała dzisiejsza Gwatemala Antigua. Robią pewne
wrażenie szerokie bulwary oraz monumentalny pałac prezydencki,
początków XX w. Do dekoracji użyte zostały włoskie marmury,
czeskie szkło i kryształy oraz złocenia. Można zwiedzać – i
to bezpłatnie, ale za okazaniem dokumentów.
|
Stolica pozostaje głównym węzłem
komunikacyjnym kraju i jego najważniejszym punktem wjazdowym.
Wielki luz czyli Belize
ANGIELSKI PRZYCZÓŁEK
Belize
stanowi niewątpliwie anglojęzyczną wyspę w iberyjskim oceanie, wśród
hiszpańskojęzycznych sąsiadów. Anglicy te obszary wydarli Hiszpanom w
końcu XVIII w. i nazwali Hondurasem Brytyjskim. Czas przynależności
do British Empire dokładnie przemielił skład etniczny mieszkańców.
Dzisiaj to klasyczna, „tęczowa” brytyjska mieszanka. Obok
Kreoli, Metysów i Murzynów sporo tutaj Chińczyków i Hindusów. Nie
może też zabraknąć Indian. Ten melanż etniczny, rasowy i kulturowy
fascynuje. Dominuje nurt karaibski i rastafariański, co szczególnie
uwidacznia się w muzyce i strojach. Rzuca się również w oczy
wszechobecny luz i pogoda ducha 250 tysięcy mieszkańców. Prawie nikt
się nie śpieszy, co poniekąd uwarunkowane jest tropikalnym,
rozleniwiającym klimatem. Panuje porządek, co z kolei chyba stanowi
część brytyjskiego dziedzictwa. Przypomina o nim też głowa królowej
Elżbiety na lokalnych, dolarowych banknotach.
NIE TYLKO RAFA
Największym
atutem tego niewielkiego państwa (23 tys. km²) jest przyroda.
Należałoby chyba zacząć od rafy koralowej, drugiej co wielkości po
australijskiej. Ci, co widzieli wiedzą, a ci co jeszcze nie zdążyli,
a zobaczą, domyślają się, że piękna podwodnego świata nie da się
łatwo opisać. Brakuje słów. Bajecznie kolorowe ryby i ukwiały, wąwozy
czy raczej kaniony utworzone z raf zachwycić oraz skruszyć serca
muszą nawet i tych co wrażliwość posiadaliby hipopotama. Rafy i
wystające z niej wysepki zwane popularnie cayami ciągną się wzdłuż
całego wybrzeża i są stosunkowo łatwo dostępne.
Także
wnętrze Belize kryje cuda natury, jak zamieszkałe przez liczne
zwierzęta tropikalne lasy i dżungle, ciągnące się wzdłuż
zadziwiających w tym małym kraju szerokich i potężnych rzek,
szerszych od Wisły. Ze wzniesień porośniętych lasem deszczowym
spływają z hukiem malownicze wodospady.
Zabytków zbyt wiele w tym kraju nie
ma, ale i tutaj znajdziemy kilka miast Majów z Lamanai na czele. Już
sama do niego droga łódką poprzez dżunglę może się spodobać.
Niebrzydkie jest też największe miasto Belize City, od którego
pochodzi nazwa państwa. W centrum nie brakuje interesujących
kolonialnych budynków z XIX w. Miasto trudno na trasie ominąć, choćby
dlatego, że stanowi główny węzeł komunikacyjny kraju. Stolica –
Belompan to prawdziwa dziura, licząca kilka tysięcy mieszkańców, przy
której nawet Grójec, Pcim czy Garwolin posiadają cechy
wielkomiejskie.
Przyznam
się, że Belize okazało się dla mnie odkryciem i zapragnąłem tam
jeszcze zawitać, poczuć jego klimaty. Pobiec na plażę i zwyczajnie
poleżeć w hamaku.
Informacje praktyczne
Wyprawa do Ameryki Środkowej była pewną całością.
Trwała 45 dni. Podam jej detale techniczne i podstawowe ceny:
-
Przelot – tzw. open jaw
(dosłownie „otwarte szczęki”) na trasie Warszawa –
Paryż – Caracas – Panam City a powrót z innego miejsca,
dokąd należało dotrzeć w dowolny sposób, w moim przypadku konkretnie
Mexico City – Amsterdam – Warszawa wynosił ok. 1000 $.
Pamiętajmy jednak, że podróż odbywała się w tzw. wysokim sezonie.
-
Z kraju do kraju
przemieszczałem się różnie, w ogóle logistyka stanowiła główny
problem tej wyprawy. Najczęściej były to autobusy. Taki
międzypaństwowy kurs zazwyczaj wynosił 25 $. Zdarzały się też
wypadki podjechania pod granicę pick – upem (ok. 80 $), czyli
wynajętym samochodem z kierowcą, a potem przekroczenia jej pieszo. W
jednym przypadku (Kostaryka – Nikaragua) granica została
pokonana wynajętą prywatnie łodzią motorową. Kosztowało to 90 $ na 3
osoby. Z tego co wiem można tę przeszkodę przepłynąć za mniejsze
pieniądze, ale nam się śpieszyło. Stateczek pełniący rolę transportu
publicznego przewoził ludzi tylko o 11.00 z Los Chilles do San Carlos.
-
Sposoby poruszania po krajach
tego regionu są różne: autobus – najczęściej; łodzie i
stateczki – w Nikaragui często, w Belize podobnie,
okazjonalnie w Kostaryce, taksówki i wynajęte samochody –
wszędzie po trochu, autostop - rzadko, samolot – raz w
Kostaryce, bo choć niewielki to kraj ów lot poważnie przyśpieszył
transfer z półwyspu Nicoya do San Jose (lot kosztował 66 $). Samolot
może być użyteczny w Hondurasie, aby dotrzeć do wysp na Morzu
Karaibskim oraz w Nikaragui ze względu, że na wschód kraju trudno
się przedostać drogą lądową. Alternatywą tutaj będzie transport
rzeczny...
-
Wybór noclegu, co nie jest
żadnym zaskoczeniem zależy od zasobności portfela. Na drodze
spotykałem różne i „różniaste” opcje. Chyba
najprzyjaźniejszą cenowo jest Nikaragua, a potem mało odwiedzany
Salwador. Za 5-10 $ (od osoby) mamy już jakieś godziwe warunki.
Niekoniecznie oznacza to zawsze łazienkę w pokoju. Na wyspie
Ometepe, która okazała się odkryciem nocowałem nawet za 4 dolary od
osoby w pewnym spartańskim, ale sympatycznym pensjonacie nazywającym
się Ortiz. Od 20 $ za pokój są już szanse znalezienia pokoju z
toaletą. Niezwykle bogatą bazą dysponuje niewielka Kostaryka, ale
tutaj turystyka jest narodowym biznesem. Podana średnia jest wyższa
w Panamie oraz w Belize, ale i tam da się przeżyć. Pomijam
oczywiście najbardziej luksusowe hotele – te zazwyczaj
wszędzie są drogie.
-
Wyżywienie nie jest problemem.
Na ogół bywa tańsze niż u nas lub na tym samym poziomie.
-
Na końcu sprawa waluty, w
której dokonujemy płatności. Szczerze mówiąc, we wszystkich tych
krajach spokojnie można płacić dolarami. W Panamie i w Salwadorze
stanowią one nawet oficjalny środek płatniczy i nawet bankomaty
wypluwają ze swoich trzewi USD. W Kostaryce z kolei nie jest
problemem w banku zażądać dolarów i niektóre bankomaty dokonują
także takowych operacji. Na wszystkich granicach funkcjonują tzw.
money changerzy potrząsający plikami banknotów. Ci odpowiednicy
cinkciarzy pracują legalnie i nie należy specjalnie ich się obawiać.
W sytuacjach awaryjnych warto skorzystać z ich usług, szczególnie
gdy zostaje nam trochę niepotrzebnej lokalnej waluty. W Kostaryce są
colony (1 $=475 c), w Nikaragui kordoby (1$=16,3 kordob), w
Gwatemali kecale (1$=7,3 kecali), a w Belize miejscowe dolary (1$=2
B$).
|