Główna :  Dla autorów :  Archiwum :  Publikacje :  turystykakulturowa.ORG

 

Data wydania 30 czerwca 2010, redaktor prowadzący numeru: Izabela Wyszowska

Numer 7/2010 (lipiec 2010)

 

Itinerarium

 
 


Na libijskim szlaku…

Michał Jarnecki

Nie da się zaprzeczyć, iż to wielkie państwo Maghrebu (tzn. północnej, arabskiej Afryki), nie stanowi popularnej destynacji turystycznej, w przeciwieństwie do Egiptu, Maroka czy Tunezji. Wynika to zarówno z niewiedzy, jeśli nie ignorancji oraz względów, powiedzmy, obiektywnych. Libia przez długie lata była krajem zamkniętym, objętym sankcjami, a infrastruktura turystyczna jest uboga no i dostać się tam nie tak prosto. Aby uzyskać wizę trzeba się trochę pogimnastykować wykupując jakieś świadczenia turystyczne, ale da się to zrobić, a kłopoty pokonać. 
Jakie są atuty tego kraju? Jest ich wiele. Tam przecież znajdują się ruiny największych rzymskich miast w Afryce Północnej. Muzeum narodowe w stołecznym Trypolis posiada wspaniałe zbiory archeologiczne. Im dalej na południe tym piękniej. Zaczyna się Sahara, która właśnie tutaj i w Algierii jest najpiękniejsza. Wabi nas kolorami, wschodami i zachodami słońca, niejednoznacznością formy. Kilka oaz kryje urocze stare arabskie miasteczka-mediny z labiryntami uliczek i zapachami Orientu. To jeden z głęboko ukrytych skarbów i tajemnic Afryki. Należy tą zasłonę, choć trochę uchylić.

PRZESZŁOŚĆ DAWNA I BLIŻSZA

Piaski Libii dostarczały faraonom znakomitych najemników. Grecy założyli tutaj Cyrenę, w której gościł nawet Platon. Częściowego podboju kraju dokonali dopiero Kartagińczycy. Po upadku Kartaginy obszary północnej części zostały przyłączone do zwycięskiego Imperium Rzymskiego w III w. p.n.e. Tutaj wyrosły z czasem wielkie centra kulturowe i administracyjne Rzymu, z Leptis Magna na czele, które za panowania Septymiusza Sewera (III w. n. e.), stało się nawet nieoficjalną stolicą imperium. Miasto było ulubioną rezydencją cesarza, który stąd się wywodził. W V w. n. e. przyszli tutaj germańscy Wandalowie, aby po trwającym około 100 lat panowaniu ustąpić pola Bizantyjczykom. Ziemia libijska nie zaznała długo spokoju. W drugiej połowie VII w. podbili ją prowadzący po śmierci proroka dżihad, Arabowie i zmieszawszy się z lokalnymi ludami, pozostali do dzisiaj. W XVI stuleciu zjawili się Turcy osmańscy, którzy też pozostawili po sobie ślady, głównie w Trypolisie. W 1911 r. wydarli ten kraj Turkom Włosi, ale do rzeczywistego opanowania Libii było jeszcze daleko. 

Władzy Rzymu nie uznały plemiona arabskie w głębi kraju, a ich oporem kierował przez prawie 20 lat Omar Muchtar. Po przejęciu rządów przez faszystów, Mussolini za punkt honoru wziął sobie zmiażdżenie Libijczyków. Do tego celu użył jednego z najbrutalniejszych dowódców, zwanego też rzeźnikiem, gen. Rodolio Grazianiego. Ludność cywilną zamknął w obozach koncentracyjnych, stosował przy tym zasadę odpowiedzialności zbiorowej i prymitywny często terror. W czasie jednej z potyczek Lew Pustyni, jak nazywano Muchtara, znalazł się w niewoli. Po odmowie kolaboracji, został powieszony.

Podczas II wojny światowej piaski Libii stały się polem bitewnym, a obrona Tobruku przez aliantów na przełomie lat 1941 i 1942, należy do jednych z ważniejszych epizodów afrykańskiej kampanii. Po wojnie Libia doczekała się niepodległości w 1951 r. Początkowo była prozachodnią monarchią, ale króla Idrisa obalił w 1969 r., podczas jego wizyty w Italii, pułkownik Kadafi, będący u steru do dnia dzisiejszego. Ten charyzmatyczny i kontrowersyjny polityk, zapoczątkował socjalistyczny eksperyment, kraj przechrzcił na Dżamahariję Ludowo Socjalistyczną (dosłownie Władzę Mas). Usiłował odegrać rolę hegemona regionu wspomagając szereg państw Czarnej Afryki, a jego wojska interweniowały ze średnim skutkiem w pobliskim Czadzie. Był też oskarżany o wspieranie terroryzmu, co spowodowało amerykański atak w 1986 r. Ostatecznie Kadafi pogodził się z Zachodem po wojnie w zatoce, płacąc m.in. gigantyczne odszkodowania rodzinom ofiar zamachu nad szkockim Lockerbie (bombę podłożyli libijscy agenci). Państwa zachodnie zniosły wkrótce sankcje. Załamały się też socjalistyczne eksperymenty, a Libia stoi przed dylematem, co dalej, jeśli zbraknie pułkownika, trzymającego władzę mocno w garści. Na swój sposób gwarantuje on stabilizację i porządek, jak to bywa w policyjnych państwach. Wreszcie, powiedzmy sobie otwarcie w krajach arabskich, gdzie zakorzenił się paternalistyczny sposób rządów, dyktatury są standardem.

Pułkownik (rocznik 1942) jest wielokrotnym ojcem, posiadając ośmioro dzieci, w tym tylko jedną córkę. Najstarszy – Mohhamed jest przewodniczącym Libijskiego Komitetu Olimpijskiego. Kolejny – Saif al Islam architekt – przewodniczy rządowej organizacji dobroczynnej. Kiedyś wynegocjował zwolnienie zakładników porwanych przez islamskich ekstremistów na Filipinach. Następnym jest Saadi, który stoi na czele krajowej federacji piłkarskiej, a swego czasu za pieniądze ojca był właścicielem włoskiego klubu Sampdoria. Czwarty syn, Moatessem Billah jest pułkownikiem libijskiej armii i zarządza wywiadem. Piąty – Moatassim Bilal (Hannibal) stał się bohaterem licznych skandali na arenie międzynarodowej. Bił się z policjantami, naruszał zasady ruchu drogowego, demolował hotele, pięściami okładał prostytutki. Ojciec zawsze starł się wybronić synalka z opresji, a nawet – w przypadku Szwajcarii, ogłaszając sankcje wobec państw, które usiłowały sądzić Hannibala. Najmłodsi z synów: Saif al Arab i Khamis są oficerami policji. Córka – Aisha, pracuje jako prawnik. Przewodniczyła grupie obrońców w procesie Saddama Husajna. Pułkownik miał też adoptowaną córkę o imieniu Hama, która zginęła w amerykańskim ataku w 1987 r.
Za potencjalnych sukcesorów eksperci uważają Saifa al Islama lub Moatassema Billaha.

NA TROPACH STAROŻYTNYCH CYWILIZACJI 
Na libijskim wybrzeżu wyrosły w późnej starożytności trzy potężne antyczne miasta. Dwa z nich zostały założone przez Punijczyków czyli Kartaginę, a potem rozbudowane przez Rzymian. Są nimi Sabratha oraz Leptis Magna. Trzecim jest Cyerne, wzniesiona jeszcze przez Greków, których zastąpili ostatecznie Rzymianie. Ruiny wszystkich trzech znalazły się na liście światowego dziedzictwa UNESCO.
Sabratha podobnie jak i Leptis Magna swoje początki zawdzięcza Fenicjanom, czy jak ktoś woli Punijczykom, którzy założyli tam miasta już w VI w. p.n.e. W przypadku pierwszej, czyli Sabrathy, przypadła ona u schyłku starej jeszcze ery numidyjskiemu władcy Massynisie. Świetność jednak zawdzięcza Rzymianom w III stuleciu n.e. Najbardziej imponującym obiektem jest amfiteatr, wzniesiony na skarpie łagodnie opadającej w stronę Morza Śródziemnego, którego błękitne wody połyskują zza sceny. Wieńczy ją imponująca nieźle zachowana kolumnada. Proscenium ozdobione zostało ciekawymi, niekiedy humorystycznymi płaskorzeźbami. Zapamiętałem szczególnie rodzinną scenkę, z mężem i żoną wraz z trudem zamykającą się szafą, zapewne kryjącą kochanka. Za czasów bizantyjskiego cesarza Justyniana powstała wielka wczesnochrześcijańska bazylika. Uległa znacznemu zniszczeniu, ale zachowały się m.in. wspaniałe mozaikowe posadzki, które wyeksponowane są w lokalnym muzeum. Nie brakuje też w nim kapitalnych wprost rzeźb antycznych, w tym sławnego popiersia Kaliguli.
Najstarszym z trójki miast jest położona w górach – Cyrene. Osadę założyli koloniści wywodzący się prawdopodobnie z Santorynu w VII w. p.n.e. Przejściowo znalazła się pod kontrolą Aleksandra Macedońskiego, a potem rządzili tutaj egipscy Ptolemeusze. W I stuleciu p. n. e. przyszli tutaj rzymscy legioniści pod wodzą Korneliusza Sulli. Ze starożytnej Cyreny wywodziło się kilka wielkich osobistości, jak filozofowie Arystyp, Karneades, Eratostenes, poeta Kallimach i późniejszy biskup Ptolemaidy Synezjusz. Jeśli zawierzymy Biblii, to stąd miał też się wywodzić Szymon Cyrenejczyk, pomagający Chrystusowi nieść krzyż. Koptyjska tradycja, z kolei, wiąże z miastem św. Marka Ewangelistę (?!). Miasto uległo zagładzie wskutek trzęsień ziemi i najazdów koczowniczych ludów pomiędzy IV a VII w. n. e. Arabowie zawładnęli de facto rumowiskiem ruin. Należy dodać, że efektownym, dającym wyobrażenie o minionej świetności. 
Najlepiej zachowanym i najokazalszym z rzymskich miast w Afryce jest Leptis Magna. Od stołecznego Trypolisu dzieli ją około 170 km w kierunku wschodnim. Po upadku Kartaginy (jak wspomniałem wyżej to Punijczycy założyli miasto) zawłaszczyli je sobie Rzymianie. Przejściowo Oktawian August przekazał Leptis numidyjskiemu królowi Jubie za wsparcie udzielane w walce z Antoniuszem. Ostatecznie jednak od początku naszej ery miasto znajdowało się w granicach imperium, stanowiąc również stolicę administracyjną rzymskiej Afryki Północnej. Swoją świetność miało na przełomie II i III w. n. e. Niemałe zasługi dla miasta miał cesarz Hadrian, ale to stąd wywodził się Septymiusz Sewer, który po przejęciu tronu, znacznie rozbudował rodzinne gniazdo. Nieoficjalnie było nawet stolicą imperium, ponieważ cesarz niezbyt chętnie żegnał się z drogim mu miastem. Gdy wygasła dynastia Flawiuszy, w końcu III w. Leptis Magna zaczęło podupadać. Ze względu na rozmiary – wierzyć się nie chce, że odsłoniętych zostało tylko 45% całości – należy spędzić tutaj cały dzień, spacerując powoli brukowanymi ulicami, smakując detale zachowanych ruin. Uwagę zwracają łaźnie Hadriana z resztkami hypocaustu, łuk triumfalny cesarza Septymiusza, bazylika Sewerów, amfiteatr, dawne forum i targ, tzw. brama zachodnia, fragmenty murów, a we wschodniej części potężny cyrk dla pojedynków gladiatorskich. 

Uważnie przypatrując się mijanym budowlom możemy natknąć się niekiedy na humorystyczne detale małej architektury. Rzymianie często na fasadach swych domostw umieszczali płaskorzeźby o tematyce fallicznej, co miało przynosić szczęście i symbolizowało płodność i witalność


NA TROPACH KULTURY MUZUŁMAŃSKIEJ 
W Libii także rodzima muzułmańska, w tym i arabska cywilizacja stworzyła kilka dzieł budzących podziw. Około 700 km na południowy zachód od Trypolisu, na skraju pustyni, niemal przy tunezyjskiej i algierskiej granicy leży sobie miasto Gadames. A może to raczej dwa różne, choć połączone ze sobą organizmy? Pierwszym jest stara, malownicza kasba, labirynt uliczek i zaułków. Wchodząc przez bramę cofamy się kilkaset lat wstecz. Domki posiadają charakterystyczny wzór. Okna zwieńczone są podwójnymi stożkami. Stare miasto jest jednak martwe. Mieszkańcy przenieśli się do nowej części, gdzie mogą korzystać z wszelkich udogodnień cywilizacji. Nie możemy mieć im tego za złe. Lokalna społeczność to Berberowie, Arabowie i nieco Tuaregów. Magiczne Gadames trafiło, chyba zasłużenie na listę UNESCO.
O wiele dalej na południe, już na Saharze, w oazie Ghat znajduje się podobna medina-kasba. Większość jej mieszkańców, Berberów i Tuaregów, przeniosła się do nowego miasta. Ghat stopniowo jest restaurowany. Uwijają się przy tym tani, cudzoziemscy robotnicy z państw czarnej Afryki, których notabene w Libii codziennie można spotkać. W Medina wznosi się zamek, z którego rozpościera się znakomita panorama na tajemnicze miasto i góry Akkasus.
Uroku nie brakuje też Kabau – pośrodku drogi między Gadames a Trypolisem. Atrakcję stanowi ksar, połączenie zamku z mediną. Osobliwością (coś podobnego spotykamy w tunezyjskiej Matamata) są domki, a może raczej cele, wydrążone w glinie bądź skale, przypominające gołębniki.
W stołecznym Trypolisie nad starszą częścią miasta, czyli klasyczną mediną, dominuje pałac tureckich gubernatorów, Karamanli, mieszczący narodowe muzeum ze wspaniałymi rzeźbami i mozaikami antycznymi. Wśród eksponatów między innymi są posągi cesarzy Klaudiusza i oczywiście Septymiusza Sewera.
Trypolitańska medina jest mała i nie tak efektowna jak np. stary Kair, Marakesz czy Algier, ale pospacerować warto. Tętni życiem i zgiełkiem. Należy przeciskać się w tłumie sprzedawców i mieszkańców, czasem ocierając się o biedę, brud czy ruinę, ale to posiada swój klimat.

TOBRUK
Dla mieszkańców kraju nad Wisłą nie trzeba chyba specjalnie tłumaczyć, że odległe od innych atrakcji turystycznych kraju miasto Tobruk, nieodległe specjalnie od Egiptu, zajmuje szczególne miejsce w naszej historii i sercach. Rozegrała się tu bowiem jedna z ważniejszych bitew okresu II wojny światowej w Afryce. Brytyjczycy zdobyli je nagłym atakiem w końcu 1940 r. Włoskich sojuszników przed utratą Libii uratował przybyły z pomocą tzw. Afrika Korpus Erwina Rommla, który za zasługi w kampanii afrykańskiej otrzymał potem stopień feldmarszałka. Miasto było dwukrotnie oblegane przez państwa osi. Pierwsze, ważniejsze i rzeczywiści długie oblężenie trwało od kwietnia do grudnia 1941 r., gdy aliantom udało się nie tylko zatrzymać Lisa Pustyni, ale i zmusić po kilku miesiącach do odwrotu. Drugie krótkie, kilkudniowe miało miejsce w czerwcu 1941 r., gdy Rommel po zwycięstwie pod El Ghazalą ponownie pojawił się na przedpolach twierdzy. Tym razem padła, a Lis Pustyni dotarł po kilkunastu dniach pod Aleksandrię. Wśród bohaterów epopei, nie zabrakło oprócz wykrwawionych głównie Australijczyków i Anglików, także naszych rodaków, Samodzielnej Brygady Strzelców Karpackich pod wodzą gen. Stanisława Kopańskiego. Poległo ich 156 (ogólne straty sojusznicze liczone były na ok. 4000 zabitych). Twierdza broniona była zresztą przez swoistą wieżę Babel. W szeregach aliantów znaleźli się Hindusi, Sudańczycy, Francuzi, Żydzi, Czesi i Słowacy, a śladowo nawet Libijczycy.

Obrońcy Tobruku z 1941 roku – początkowo Australijczycy, a później także żołnierze innych państw, w tym Polacy, przeszli do historii jako "Szczury Tobruku". Określenie to pochodziło z niemieckiej audycji propagandowej, w której obrońcy Tobruku nazwani "szczurami w pułapce". Zostało ono jednak przez żołnierzy potraktowane z przewrotnym humorem i szybko stało się obiektem dumy.

Samo miasto, powiedzmy szczerze, do pięknych nie należy, nawet jest brzydkie. Ale to chyba nie jest i nie będzie ważne. Najciekawsze z punktu widzenia miłośników historii obiekty znajdują się od kilkunastu do kilkudziesięciu kilometrów na wschód od Tobruku. Dla nas z pewnością najważniejszym celem był cmentarz wojsk alianckich (nie jedyny w okolicy). Na tej największej z nekropolii alianckich odnajdujemy 109 polskich mogił. Na cmentarzu niemieckim, też nie brakuje polsko brzmiących nazwisk. Nie można zapomnieć, że wielu tych chłopaków ze Śląska i Kaszub przemocą wzięto do Wehrmachtu. Dotarliśmy z przyjaciółmi do dawnej, położonej na skale zawieszonej nad Morzem Śródziemnym twierdzy Bardia, gdzie Włosi zorganizowali niegdyś obóz jeniecki. Po drodze zahaczyliśmy o pole Bir Hekeim, gdzie walczyli z Rommlem Wolni Francuzi od gen. de Gaulle'a. Wracając wieczorem nasz van zatrzymał sie przy niemieckiej nekropolii. Stąd rozpościerała się panorama tobruckiego portu i widok na samo miasto. Gdy Boguś już tradycyjnie ustawiał na statywie aparat, siedzący na kamieniach dwaj Libijczycy kiwnęli palcem, zapraszając do luźnej konwersacji, przeważnie migowej. Chłopacy sączyli coś tajemniczego z torebki foliowej. Poczęstowali… Oczy błysnęły. Był to nielegalnie pędzony bimber (lakmi). W Dżamahariji produkcja i przywóz alkoholu są surowo zabronione. Radzę nie przywozić – na lotnisku sprawdzają rentgenem zawartość bagaży...
Przypadkowo więc na dawnym pobojowisku poznałem inną stronę libijskiej rzeczywistości.

SAHARA NIEJEDNO MA IMIĘ
Na koniec zostawiam to co najlepsze. Nasze szczęki opaść musiały po kontakcie, bardzo intymnym, bo dotykalnym z pustynią. Libijska Sahara, co nie jest żadnym odkrywaniem Ameryki, nie stanowi jednorodnego monolitu. Oprócz mórz piasku i wydm ciągnących się nawet i za horyzont, nie brakuje kamienistej hamady, ostańców skalnych powyginanych w najosobliwsze kształty wskutek erozji i gór. Najciekawsze i najpiękniejsze widoki i scenerie zaczynają się za miastem Sabha, gdzieś tak 1000 km od Trypolisu na południe. Stąd i my ruszyliśmy jeepami. Nie da się zwyczajnie tego wszystkiego opisać. Rzeczywistość czasami nas przerastała. Zachody i wschody słońca podglądane z wydm i wierzchołków skał, każdego dnia wprowadzały w osłupienie. Zmieniające się barwy piasku i skał w zależności od natężenia światła, a także różne kolory nieba uświadamiały surowe piękno pustyni. Spaliśmy w zagłębieniach pomiędzy wydmami i skalistymi wzniesieniami. Góry Akkasus, podobnie jak nieodległe algierskie Tassili, niegdyś kwitły bujnym życiem. Dowodem są liczące około 13 tysięcy lat malowidła i petroglify naskalne. Rozpoznajemy tam bawoły, gazele, słonie, żyrafy, czasem hipopotamy i krokodyle, wilki, lisy a także i małpy. Nie brakuje wśród malowideł postaci wojowników, myśliwych, ale tez i kilkunastu domniemanych księżniczek. Gdzieniegdzie u podnóża masywu odkopane zostały groby tej zaginionej cywilizacji, którą raczej znamy tylko z tych plastycznych wyobrażeń. Zmiany klimatu i ekologiczne katastrofy nie są widać specjalnością tylko naszych czasów.
Wśród oceanu piachu, o różnych kolorach (czasem nawet i niebieskim) połyskują słone jeziora, z których najpiękniejsze są tzw. Ubari Lakes. Ich osobliwością jest fakt, że na powierzchni woda jest wręcz zimna, ale im głębiej, staje się gorąca, że aż parzy. Obok powstały niewielkie osady Berberów i Tuaregów, próbujących, ale bez napastliwości, sprzedać coś turystom. Widok z otaczających Ubari wielkich wydm/dun zapierał dech w piersiach. Libia żegnała nas tym co posiadała najlepsze: swoimi pejzażami i gościnnością niezmanierowanych jeszcze ludzi. 

VARIA
Infrastruktura turystyczna w Libii dopiero powstaje. Trudno porównać ją z np. takim Egiptem. No cóż – podstawą ekonomii są tutaj surowce, nie zaś rodzący się dopiero biznes turystyczny. Z usługami bywa różnie, ale należy stwierdzić, że się starają...
Nasza czwórka doleciała do Trypolisu (i z niego szczęśliwie powróciła) Lufthansą – za 1200 zł.
Pobyt nie należał do najtańszych, ale chcieliśmy zrobić maksimum programu. Wyprawa posiadała trzy segmenty: starożytne miasta na północy plus Gadames, Tobruk oraz pustynie. Trzykrotnie mieliśmy wewnętrzne przeloty, a jeepami i vanami przejechaliśmy prawie 5 tys. kilometrów. Zapłaciliśmy łącznie z wizą 1730 euro od osoby. Musieliśmy skorzystać z touroperatora, ale dlatego, iż po Libii nie da się tak jeździć tradycyjnie trampingowo i zupełnie niezależnie. Warunkiem uzyskania wizy, jest poświadczenie wykupienia usługi w lokalnym biurze turystycznym. Turystów nie spotkaliśmy zbyt wielu, ale miało to ważną zaletę – było cicho i bez wulgarnego czasem komercjalizmu. 

Natknęliśmy się – i warto fakt odnotować – na ślad grupy młodych, dzielnych trampów sponsorowanych chyba przez Pocztę Polską, podążającą śladami dzisiaj niesłusznie zapomnianego polskiego globtrotera sprzed wojny, listonosza poznańskiego, Kazimierza Nowaka. Objeżdżał on Afrykę w latach 1931-1936 rowerem i wielbłądem – gdy jechać było już nie sposób. Może i ktoś z czytelników spróbuje kiedyś podążyć ich i jego śladem. Odpowiednią tabliczkę z informacją w kilku językach znaleźliśmy w Gadames w budynku młodzieżowego schroniska.


 

 

Nasi Partnerzy

 

Copyright ©  Turystyka Kulturowa 2008-2024


Ta strona internetowa używa pliki cookies w celu dostosowania serwisu do potrzeb użytkowników i w celach statystycznych. W przeglądarce internetowej można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Brak zmiany tych ustawień oznacza akceptację dla cookies stosowanych przez nasz serwis.
Zamknij