|
Karaibska przygoda czyli skok z wyspy na wyspę.
Michał Jarnecki
Wielu z nas marzy o wypoczynku nad wiecznie
ciepłym morzem, na czystej plaży z miękkim jak aksamit piaskiem, pod
palmami (najlepiej z wiszącymi orzechami kokosowymi) oraz
połyskującym nad głową słońcem. Jedną z takich destynacji, która
uchodzi słusznie lub niesłusznie za pierwowzór raju na ziemi, są
Antyle, popularnie zwane tez Karaibami. Na pewno istnieje tam wiele
możliwości spędzenia kilku tygodni podczas tak licznych u nas
chłodnych dni. Świetną bazą wypadową na grupę Małych Antyli jest
Londyn, ponieważ tam najlepiej kupuje się bilety lotnicze w te
właśnie strony, zazwyczaj nie mające nic wspólnego z budżetową
turystyką…trzymając w ręku bilet, a właściwie jego
potwierdzenie (elektronik !) British Airways wybrałem
się na grupę wysp z gromady Małych Antyli. Latem, gdy panuje tam pora
deszczowa i zaczynają się huragany, ceny lekko spadają i wyspy stają
się bardziej znośne pod kątem cenowym, choć nie łudźmy się, że będzie
to taniocha…. Najwyżej nie wydamy powyżej 3000 dolarów w ciągu
3 tygodni na niezbędną akomodację i poruszanie się po wyspach.
Antigua i Barbuda
Trzy razy w tygodniu „Brytyjczyk”
ląduje na Antigui. Też w ten sposób pewnego popołudnia zjawiłem się
na wyspie. Jak na standardy Małych Antyli, to nawet nie jest ona aż
taka malutka, liczy sobie bowiem 442 km², a zamieszkuje ją około
80 tys. ludzi. Stolica nosi nazwę Saint John i ulokowana została w
zatoce zachodniej części wyspiarskiego kraju. Antigua i Barbuda, jak
większość karaibskich państewek za najważniejsze atrakcje uważają
swoje liczne, długie i czyste plaże. Zgoda, nie brakuje ich na
głównej z wysp – Antigui, jak też na Barbudzie oraz maleńkich
skalistych kawałkach lądu wokół dwóch najważniejszych, ale nie tylko
nimi kraj stoi. Nie sposób, będąc na Antigui, nie odwiedzić tzw.
English Harbour, osiemnastowiecznej bazy brytyjskiej floty w tym
rejonie świata. Zachowały się nieźle budynki koszar, forty strzegące
wejścia do zatoki, na tzw. Shirley Heights oraz resztki dawnej
stoczni, zwanej od kwaterującego tutaj sławnego admirała, Nelson’s
Dockyard. Jak na większości Antyli, pozbawionych długiej przeszłości,
ruinami najczęściej są, jak pisał Homer Karaibów, Derek Walcott,
pozostałości dawnych cukrowni (największa to Betty Hope), w tym także
i młynów na kształt wiatraków, mielących trzcinę na melasę, z której
po osuszeniu powstawał tak poszukiwany surowiec. W ruinach budowli
ukryte zostały niejedne ludzkie dramaty, łzy, pot i krew. Powinniśmy
pamiętać, że prosperity tzw. Brytyjskich Indii Zachodnich jak i
innych tutaj położonych kolonii wyrosło na niewolnictwie, które też
zmieniło strukturę etniczną wysp.
Na wschodzie wyspy zachowało się kilka starych
kolonialnych rezydencji, przekształconych na hotele i eleganckie
restauracje, jak np. Harmony Hall. Niedaleko stąd, bardziej na
północ warta zobaczenia jest niesamowita formacja skalna, zwana
Devil’s Bridge, tworząca wskutek erozji coś na kształt
naturalnego mostu.
|
Niewiele zachowało się
pierwotnej roślinności. Dżungla została niemal całkowicie wycięta,
ale jej niewielka ostoja zachowała się w południowo-zachodniej części
wyspy, wzdłuż tzw. Fig Tree Drive. Stolica jest raczej przeciętnym
miastem, licznymi w typowo karaibskim stylu, pastelowymi domkami.
Ładne jest nabrzeże i przystań wycieczkowców (cruiserów) oraz
imponuje rozmiarami w tym niewielkim przecież kraju, katedra z XIX
wieku.
Druga z wysp, Barbuda ma do zaoferowania długie,
bezludne niemal plaże oraz rezerwat morskiego ptactwa, w tym także
miejsca gniazdowe fregat. I to byłoby wszystko. Czas więc było
pojechać na kolejną wyspę…
St. Kitts & Nevis
Czterdziestokilkuosobowy
samolocik LIAT-u, najlepszego lokalnego przewoźnika, wylądował
wczesnym rankiem na najmniejszym z karaibskich państewek, liczącym
sobie 269 km² i składającym się z dwóch wysp, oficjalnie
stanowiąc ich federację. Lotnisko powstało na terenie wyspy Saint Kitts, gdzie jest stosunkowo płasko. Niewielki kraj jest górzysty i
to niebagatelna wprost kwestia znaleźć jakieś 1,5 czy 2 kilometry w
miarę równej powierzchni, aby zbudować tam okno na świat. W
niewielkim stołecznym Basseterre na uwagę zasługuje plac z miniaturą
londyńskiego Big Bena, otoczony kolonialnymi budynkami i również
stylowo zabudowany Waterfront ze sklepami wolnocłowymi, barami i
restauracjami, które wypełniają się głównie po zakotwiczeniu statków
wycieczkowych.
Środek nieco większej
Saint Kitts zajmuje wulkanicznego pochodzenia szczyt Liamuiga,
sięgający 1000 metrów, a jego krawędzie porasta mocno przerzedzona
dżungla. Perłę zwłaszcza obronnej architektury, która trafiła na
listę światowego dziedzictwa UNESCO, stanowi imponujący rozmachem
fort Brimstone, najpoważniejsza twierdza w Brytyjskich Indiach
Zachodnich XVIII wieku. Wzniesiony na kilkusetmetrowej skale dominuje
nad wyspą. Kontrolował swego czasu szlaki wodne prowadzące przez
Antyle, wytrzymując niejedne francuskie oblężenie.
Na wyspie wznosi się też kilka pięknych i
eleganckich kolonialnych rezydencji, tradycyjnie przerobionych na
luksusowe hotele, jak Rawlin’s Plantation z pozostałościami
cukrowni oraz Ottley Plantation. Pięknym i nastrojowym miejscem jest
też Romney Manor, dawna posiadłość rodziny Hamiltonów, której syn,
Aleksander stał się jednym z ojców niepodległości USA. Obecnie
znajduje się tam wytwórnia i sklep z batikiem, a o dawnej świetności
przypominają ruiny cukrowego młyna. Na wschodniej części wyspy warto
rzucić okiem na ciekawy, dramatycznie postrzępiony zespół klifowych
skał, zwanych Black Rock’s. Na południu St. Kitts jest kilka
plaż, szczerze mówiąc nie nadzwyczajnych, ale co ważne z tradycyjnie
ciepłą wodą, palmami i widokiem na siostrzaną wyspę St. Nevis.
Spotkać tam można sporo małpek, które niegdyś przywiezione jako
pupile i żywe zabawki, uciekły i rozmnożyły się, czasami będąc
utrapieniem dla farmerów.
Nieodległa St. Nevis, jest nieco mniejsza, ale
chyba dysponuje ładniejszymi plażami, z Pinney na czele. Środek
wyspy zajmuje, jak i na sąsiadce wygasły wulkan, od którego
kawałek lądu wziął nazwę. Na wyspie znalazł niegdyś swoje
szczęście młody Horatio Nelson, który poślubił dziewczynę stąd
właśnie, nazwiskiem Fanny Nisbett. Niestety po latach owdowiał i
znalazł ukojenie w ramionach, sławnej damy brytyjskiego
Oświecenia, lady Hamilton.
|
Saint Martin/Sant Marteen
Ciekawa to wyspa,
która choć niewielka – poniżej 100 km², w połowie należy
do Francji i Holandii, co stanowi reminiscencje kolonialnych czasów i
kompromisów zawieranych jeszcze w XVII stuleciu. Przed południem
wylądowałem tam (już tradycyjnie LIAT-em), po holenderskiej,
południowej stronie. Tam znajduje się większe z dwóch lotnisk wyspy
im. księżniczki Juliany. Ktoś powie, cóż, gdzieś trzeba wylądować i
wysiąść, ale akurat to lotnisko do banalnych i najzwyklejszych nie
należy. Ze względu na małą powierzchnię, otaczające lotnisko budynki
i góry, pas nie należy do najdłuższych i samoloty zniżają się do
lądowania, już nad morzem, schodząc dosłownie nad głowami ludzi (od 3
do 5 metrów) kąpiących bądź opalających się na plaży Maho. Robi to
wrażenie, jak siedzimy w wodzie czy na piasku i nad głową mamy
wielkiego boeinga czy airbusa.
Plaża Maho nie stanowi
jedynej atrakcji podzielonej wyspy. Plaż zresztą nie brakuje w obu
częściach. Za najładniejszą i najsławniejszą uchodzi Orient Beach po
francuskiej stronie. Jej południowy segment zarezerwowali nudyści. We
francuskiej części, od zachodniej strony, ładne są także plaże koło
Grand Ase (tzw. Petit Plage) i Sandy Ground (Baie Nettle). Na
południu, że tak powiem, „w Holandii”, czysta i
zachęcająca do kąpieli jest plaża w stołecznym Philipsburgu oraz
położona bardziej na uboczu, trudniej dostępna – pomiędzy
skalami – Cupecoy Beach. Ją też upodobali sobie naturyści,
zapewne ze względu na mniejszą frekwencję i problemy z dotarciem.
Jednak nie tylko plażami wyspa stoi…
Najwięcej pamiątek burzliwej przeszłości
zachowało się w południowej, holenderskiej części. Grupa ciekawych,
kolonialnych gmachów zachowała się w Philipsburgu, a wejścia do portu
strzegą ruiny Fortu Amsterdam. Rolę stolicy po francuskiej stronie
pełni nie pozbawiona pewnego uroku, miejscowość Marigot. Tam również
stoi kilkadziesiąt ponad wiekowych kolonialnych budynków, a na skale
wznosi się nieźle zachowany, malowniczy XVII wieczny Fort Louis.
Warto się nań wspiąć, aby podziwiać panoramę zachodniej części wyspy.
Czy coś jeszcze? No choćby farma motyli (w
pobliżu Orient Beach), wypełniona kolorowymi, pięknymi owadami,
szkoda tylko za 11 euro oraz….zespół kasyn znajdujących się po
holenderskiej stronie, o ile w ogóle dla kogoś stanowi to atrakcję.
Anguilla
Ta niewielka bo
licząca 91 km², brytyjska wyspa, śmiem twierdzić, posiada chyba
najpiękniejsze, z nawiedzonych podczas tej podróży, plaże. Niestety
należy też do najdroższych, ale warto wydać kilka groszy i choćby na
jeden dzień wyskoczyć tutaj z St. Martin (płynie się 20-30 minut w
jedna stronę). Na wyspie przeważają luksusowe hotele, ale i
znajdziemy kilka guesthousów. Wspomniane plaże to Shoah Bay East
(publiczna) oraz Julca i Frangipani, zabudowane hotelami. W
miasteczku Sandy Ground zlokalizowana jest destylarnia znakomitego
rumu Pirat – oczywiście z możliwością degustacji. Rolę stolicy
pełni miasteczko Valley, powiedzmy szczerze bez większego wyrazu,
zachowanym jednym XVIII-wiecznym budynkiem, wzniesionym jeszcze przez
niewolników, których potomkowie zamieszkują wyspę i de facto nią
zarządzają.
Zwiedzanie wyspy – 3 godziny to gdzieś
około 100-120 $, ale warto….
Puerto Rico (Portoryko)
Niejasny, choć ciekawy jest oficjalny status
polityczny wyspy, będącej przez ponad 400 lat hiszpańską kolonią
(1493-1898). Warunkiem dostania się do Puerto Rico jest posiadanie
wizy Stanów Zjednoczonych, z którymi to wolne państwo zostało przed
laty stowarzyszone. Trzykrotne plebiscyty rozstrzygające czy kraj ma
stać się kolejnym, 51 stanem USA, zakończyły się porażką. Mieszkańcy
wybrali stan obecny, ale zarazem mogą swobodnie poruszać się i
pracować w Stanach Zjednoczonych. Od roku 1917 posiadają obywatelstwo
amerykańskie. Pierwszym językiem urzędowym pozostaje hiszpański.
Jesteśmy więc i nie jesteśmy zarazem na terytorium naszego potężnego
sojusznika….
Jak na standardy Karaibów to nawet spora
rozmiarami wyspa, gigant wśród karzełków, liczący ponad 9 tys. km²,
zamieszkały przez mniej więcej 4 mln ludzi. Gusty z natury rzeczy są
bardzo subiektywne. Dla mnie niezapomnianym i najważniejszym
przeżyciem kilkudniowego pobytu na Portoryko, była starówka
stołecznego San Juan. Nie chodzi zresztą tylko o to, że została
wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Ona zwyczajnie jest
piękna i malownicza, momentami romantyczna, szczególnie rankami oraz
o zachodzie słońca, gdy słońce mniej grzeje i da się oddychać.
Wówczas nie tylko przyjemnie pospacerować, pogapić się na odnowione
kamieniczki i kościoły, chłopców dokonujących cudów zręczności na
swoich deskach, na jednym z pochyłych placów lub eksplorować świetnie
zachowane forty El Morro i San Cristobal, pilnujące od kilkuset lat
wejścia do portu. Ich mury przechodziły niejedne oblężenie, łącznie z
wojną hiszpańsko-amerykańską w 1898 r., gdy zawisł na niej
gwiaździsty sztandar. Ostatni raz fort El Morro wypełnił zaszczytnie
służbę w latach II wojny światowej, pełniąc rolę punktu
obserwacyjnego śledzącego ruchy szalejących w 1941 i 1942 r. w tych
stronach, nazistowskich ubootów.
Na południu wyspy znajduje się inne, ciekawe, o
bogatej przeszłości miasto. To Ponce, nazwę swoją wywodzące od
jednego z towarzyszy Kolumba (druga wyprawa 1493), który gdy
powrócił, założył w tym miejscu osadę. Niewiele zachowało się starych
budynków, ale niewielka, zawarta starówka skupiona wokół Plaza de
Armas i katedrą po środku, zasługuje na wizytę. Osobliwością jest
czerwony gmach straży pożarnej ze starymi sikawkami we wnętrzu.
Miasto posiada interesujące muzeum sztuki, z budzącą lekkie
zdziwienie, w tym akurat punkcie świata, kolekcją malarstwa
prerafaelitów, które upodobali sobie cukrowi baronowie. Swoje zbiory
przekazali potem miastu. Kilka kilometrów na północ od Ponce,
znajduje się jedno z ważniejszych stanowisk archeologicznych rejonu
Karaibów. To miejsce kultowe ludu Tainów, który uległ kompletnej
eksterminacji podczas konkwisty. Pozostały osobliwe rzeźby i kamienne
kręgi, choć na pewno nie jest to Stonehenge…
Atrakcją nietypową, bo z kręgu nauki, jest
największy na globie (o średnicy 305 m) radioteleskop Arecibo –
na północy wyspy, służący głównie do obserwacji astronomicznych.
Od momentu otwarcia w 1963 r., dokonano tutaj szeregu ważnych
odkryć. Dowiedzione zostało, m.in. istnienie gwiazd neutronowych,
a nasz toruński astronom, Aleksander Wolszczan, badając pulsary,
odnalazł w 1990 r. trzy planety spoza układu słonecznego.
|
Nie brakuje na Portoryko i dziewiczej przyrody.
Niedaleko od San Juan rozpościera się w górach park narodowy El Yunque, gęsto porośnięty lasem deszczowym a na południu wije się
droga sceniczna wciśnięta pomiędzy góry i dżunglę. Najładniejsze
plaże są na sąsiadującej z Portoryko, wysepce Culerba. Ostatecznie
można kąpać się i w samym San Juan, w Condado, dzielnicy odległej o
15 minut autobusem od starówki. Bliżej lotniska jest większa i
czystsza tzw. Isla Verde.
Dominica (Dominika)
Zielona wyspa, pokryta
w prawie 80 % dżunglą okazała się nie tylko zaskoczeniem, ale i
rewelacją. Ze wszystkich przedeptanych wysp, pozostaje najmniej
wypełniona w stosunku do powierzchni turystyczną infrastrukturą,
pozostaje dziewiczą i stosunkowo rzadko odwiedzaną. Spokojnie można
pluskać się i pływać w rzekach i jeziorach, a nawet pić z nich wodę.
Nieczęsto zawijają tutaj wycieczkowce, a niewielkie lotnisko nie
przyjmuje wielkich samolotów z Europy czy Stanów. Na Dominikę
docieramy zazwyczaj przesiadając się na innej, z większym
lądowiskiem, np. Antigui, Saint Martin, Martynice, Saint Lucii czy
Barbados. Jak na standardy Karaibów, jest wcale niemała, ponieważ
posiada 750 km².
Ze względu na górzyste ukształtowanie,
przemieszczanie się po wyspie nie jest proste i szybkie. Wąskie i
kręte drogi uniemożliwiają przesadną brawurę. Jedna z osobliwości
przyrodniczych – a jest ich tutaj niemało, znalazła się na
liście światowego dziedzictwa UNESCO, konkretnie Morne Trois Pitons
National Park. Kryje on wiele niespodzianek i atrakcji, ale niestety
wymaga dobrej kondycji i energii do pełnej eksploracji. Słynie z
kilku wodospadów, jak np. najwyższy na wyspie Middelton, kilku
jezior, tajemniczych wąwozów oraz przede wszystkim sławnego Boiling Lake. Do kipiącego jeziora docieramy po co najmniej trzech godzinach
wspinaczki mijając siarkowe źródła i opary unoszące się nad kilkoma
dolinami. Jezioro, na wysokości około 1,5 tys. metrów, wypełnia
krater. Jest jak i siarkowe źródła, dowodem wulkanicznej aktywności
wyspy, która może kiedyś przebudzić się do bardziej dramatycznych
form. To drugie, co do wielkości tego typu gotujące się jezioro.
Tylko na Nowej Zelandii jest większe.
Niedaleko przeciętnej stolicy – Roseau,
warto odwiedzić majestatyczny wodospad Trafalgar oraz ciekawy park
botaniczny, gdzie przyjrzeć się można z bliska endemitowym
zielono-granatowym papużkom, które znalazły się na fladze Dominiki.
W północnej części wyspy atrakcją jest Park
Narodowy Carbits. Wśród tropikalnej roślinności znajdują się ruiny
brytyjskiego fortu z XVIII stulecia. W innym miejscu konary i
korzenie oplatają kamienne budowle, rozsadzając je od wewnątrz,
tworząc niesamowite wrażenie. Obok płynie spokojnie Indian River, po
które spokojnym nurtem można wybrać się na przejażdżkę łodzią.
Sceneria ta wykorzystana została w jednej z części perypetii
bohaterów Piratów z Karaibów. Kryształowo czysta woda pozwala
podziwiać korzenie namorzynowych drzew i srebrzyste ryby, podobne do
rodzimych pstrągów.
Co ciekawe, na Dominice zachowała się garstka
pierwotnych mieszkańców tych ziem, około 2000 potomków Indian z ludu
Karibów, który obok Tainów i Arawaków zamieszkiwał Antyle. Terytorium
Karibów rozciąga się za zatoka Papua, na południe od lotniska Melville, a jego centrum są wioski Bataka i
Sylabia. Będąc tam
czasami miałem wątpliwości, ponieważ niemało wśród nich mieszańców,
ale po przemyśleniu chyba nie końca słuszne. Setki lat musiały
wpłynąć na fakt wymieszania się genów i krwi. Nikt nie może nikomu
zabronić wyboru partnerów, ani nie odpowiada za wybory rodziców. Tak
samo byłoby nie fair mieć pretensję do Indian, czy raczej ich
potomków, że czas wolny spędzają grając w tak „typowy”
sport dla czerwonoskórych, jak baseball.
Tak się składa, iż ta
sympatyczna wyspa nie posiada może tak efektownych plaż, jak inne. Te
które są, często ciemne od wulkanicznego piasku, ale czyste i niemal
bezludne. To chyba raczej walor, niż wada.
Jeszcze z jednego Dominika słynie…To
długowieczność! Żyje tutaj 31 kobiet, które przekroczyły …setkę,
a ponad 100 ma ponad 90 wiosen…Może warto pomyśleć o
wyspie, jako miejscu zasłużonej emerytury?
|
Saint Lucia
Saint Lucia, licząca sobie 617 km², zalicza
się do najpopularniejszych i najczęściej odwiedzanych. Przyciąga
pięknymi krajobrazami, znakomitą kuchnią, świetną bazą hotelową –
przeważnie z wyższej półki i jednymi z najlepszych w regionie plaż.
Dysponuje dwoma lotniskami. Większe samoloty, z Europy i Stanów
siadają na zbudowanym na południu, gdzie bardziej płasko,
międzynarodowym porcie lotniczym. Drugie, obsługujące mniejsze
maszyny i lokalny ruch z rejonu Antyli, w tym mojego przewoźnika – LIAT, znajduje się na przedmieściach stołecznego Castries. Samo
miasto nie należy do najpiękniejszych, ale co należy podkreślić,
posiada interesujące amfiteatralne położenie, gdzie ze wzgórz
obejmujących zatokę z trzech stron, rozpościerają się niebanalne
widoki. Niska zabudowa w typie kolonialnym, miesza się z
niekoniecznie udanymi nowoczesnymi kopiami współczesnego modernizmu
czy funkcjonalizmu. Na jednym ze szczytów w gustownym wiktoriańskim
pałacyku zlokalizowana została rezydencja gubernatora,
przedstawiciela Jej Królewskiej Mości, czyli lokalnej głowy państwa.
Urząd pełni, co jest wyjątkiem na Karaibach, jedyna kobieta tym
gronie, Caliopa Pearlette Louissy. Co ciekawe wyspa, doczekała się
też własnego noblisty w dziedzinie literatury. Jest nim Derek Walcott. Mieszkańcy są co najmniej dwujęzyczni: (jeśli nie więcej,
dorzucając lokalny dialekt kreolski patois). Wynika to z historii
wyspy, o którą rywalizowali zawzięcie Anglicy i Francuzi. Ci pierwsi
w XVIII w. ten spór ostatecznie wygrali.
Nie da się zaprzeczyć, iż południe, że tak
powiem Łucji, zdecydowanie jest piękniejsze i ciekawsze od
wierzchołka, wielkiej łezki, ponieważ taki kształt posiada ten
karaibski kraj. Ikoną wyspiarskiego państwa, są położone koło miasta
Soufriere, dwa wulkanicznego pochodzenia, niemal bliźniacze szczyty Piton, dramatycznie wynurzające się z morza. Większy, bardziej
strzelisty, ma wysokość 770 m, a niższy o 30 metrów mniej. Rejon
Piton’s wpisany został na listę światowego dziedzictwa UNESCO.
Pomiędzy nimi rozciąga się malownicza, dech zapierająca plaża, z
kapitalnymi widokami. Powstał tam luksusowy kompleks hotelowy
składający się z eleganckich bungalowów, wkomponowany doskonale w
krajobraz. Niedaleko znajduje się dolina Soufriëre, gdzie spod ziemi
wydostają się opary siarki, mieszając się z wypływającymi stąd
gorącymi strumieniami, co stanowi dowód wulkanicznej aktywności wyspy
i regionu. Nieopodal można wskoczyć do kilku pięknych ogrodów i
plantacji. Poniżej siarkowych źródeł rozciąga się Diamond Botanical
Garden, ze wspaniałą kolekcją tropikalnych drzew, kwiatów i owoców.
Wizyta tam stanowi świetną i skróconą lekcję biologii. Ścieżka
dochodzi się też do malowniczego wodospadu, ale kąpiel pod nim jest
surowo zabroniona. Zamoczyć legalnie swoje członki można za to w
siarkowych łaźniach, które wykorzystują źródła wody przesycone lekko
śmierdzącym pierwiastkiem – oczywiście za dodatkową
odpłatnością. Z kolei plantacja Morne Coubaril Estete, stanowiąca
własność jakiegoś Francuza z Martyniki, specjalizuje się w uprawie
kakaowców. Można ją zwiedzać i zaznajomić się z procesem uzyskiwania
czekolady z kakaowca i spróbować, jak smakuje na kolejnych etapach
produkcji. Powiem szczerze, że to było bardzo ekscytujące. Z balkonu
rezydencji rozciąga się malowniczy pejzaż na zatokę i miasteczko
Soufriëre.
Na głębokim południu wpadliśmy (tzn. nasza
czwórka, ja – rodzynek i trzy panie) do uroczej i nie zdeptanej
przez masy ludzkie, rybackiej wioski Choiseul. Cichy spokojny port i
toczące się tam leniwie życie, są jakby kwintesencją karaibskiego
stylu bycia. Kilka kilometrów na wschód, blisko już międzynarodowego
lotniska, zawitaliśmy do pięknej, spokojnej i stylowej
postkolonialnej rezydencji Balenbouche Estete.
Balenbouche jest własnością
niemiecko-karaibskiej rodziny i szefowa, pani Uta Lawaetz,
wynajmuje pokoje. W tropikalnym ogrodzie napotykamy się na ruiny
cukrowego młyna oraz częściowo zrujnowany, romantyczny domek,
który dla artystów stanowi coś na wzór studia i oazy natchnienia,
a może i nie tylko…ponieważ widać tam było krzesła i łoże
dla pozujących potencjalnie muz czy modeli.
|
Obok wielkiego
lotniska na południu Łucji, znajduje się osada Vieux Port, z
pozostałościami umocnień i fortów, wzniesionych przez Francuzów.
Jadąc odtąd na północ – do Castries, zatrzymaliśmy się jeszcze
w pobliżu niewielkiego Dennery, z klifu podziwiając panoramę
miasteczka, zatoki i otaczających ją skał.
W północnej części wyspy zlokalizowanych jest nad
zatoką Rodney zespół eleganckich hoteli i plaż. Tam również znajduje
się wielka marina, czyli port dla jachtów i żaglówek. Rodney
Bay i sąsiadująca z nią wyspa Pigeon są również ważne z historycznego
punktu widzenia. Pozostały tam ruiny brytyjskich fortów z XVIII i
początków XIX w. Jeden z tutejszych hoteli zasługuje na krótką
wizytę, ze względu na lokalizację. Wzniesiony został na skale, ponad
mini plażą i jaskinią, nosząc odpowiednią nazwę: Pirats Cove. To na
pewno nie wszystko co Łucja ma do zaoferowania, ale tyle udało mi się
zobaczyć…Zabrakło czasu na porastającą wnętrze dżunglę…ale
usprawiedliwieniem będzie fakt, penetracji zielonego wnętrza
poprzedniej z wysp, mojej faworytki – Dominiki.
St. Vincent and Grenardines
Kolejne z odwiedzonych karaibskich państewek,
wydaje się o wiele większe niż jest w istocie (w rzeczywistości ma
powierzchnię 389 km²), ponieważ obejmuje 32 wyspy, wysepki i
atole, z których może mniej niż połowa jest zamieszkana. Na
mainlandzie oprócz stołecznego Kingston i fortów strzegących miasta,
warte zobaczenia są wodospady Trinity oraz powulkaniczne, o
turkusowym kolorze jezioro wypełniające krater La Soufriere’s.
W zachodniej części wyspy koło Layou na skałach zachowały się
petroglify wykonane przez Karibów ponad tysiąc lat temu. Moją bazą
jednak była wyspa Bequia, cicha, spokojna, którą na upartego można
byłoby pieszo obejść, gdyby nie upał. Obie strony wyspy posiadają
piękne plaże, na które należy dojść lub dojechać busikami czy
taksówkami w stylu tuk tuków (na pace lub na dechach w tyle vana).
Głównym ośrodkiem tej drugiej co do wielkości wyspy kraju jest
miasteczko Port Elizabeth, gdzie można wszędzie dotrzeć pieszo, w tym
do ruin fortu Hamilton na skale kontrolującej wejście do portu, z
kilkoma zachowanymi ku pamięci działami. Do większości gesthousów
dochodzimy z portu idąc bulwarem, który zwęża się w ścieżkę i
chodnik. Sąsiadują firma organizującą scuba-diving (nurkowanie) i
wypożyczającą odpowiedni sprzęt. Ozdobą jest tam śliczna papużka,
podobna do tych żyjących na Dominice, która przechadza się po
balustradzie, pilnując interesu.
Baza turystyczna istnieje także na kilku innych
wyspach łańcuch Grenadyn: Mustique, Canuan, Mayerou, Petit St.
Vincent, Palm czy pięknej, bo górzystej i porośniętej lasem
tropikalnym Union Island, skąd już żabi skok na należącą do Grenady,
Carriacau.
Bequia jest niemal idealną bazą do wypadów na inne Grenardyny. Jedna z firm – Friendship
Rose, oferuje wycieczki
stylowym schoonerem, żaglowo-motorowym, w tym do bezludnego,
przecudnego atolu Tobago Cay, gdzie została nakręcona spora część
przygód Johnnego Deepa i Orlando Blooma czyli Piratów z Karaibów.
Oprócz kolorowych rybek, jedną z wysepek atolu zamieszkują endemitowi
spore, co najmniej metrowe iguany. Swoisty archetyp raju na ziemi.
Grenadyny są piękne i polecam je bardziej niż przereklamowane i
szalenie drogie Bahamy, Wyspy Dziewicze lub Barbados…
Grenada
To niewielkie wyspiarskie państwo posiada
odwrotnie proporcjonalnie dramatyczne dzieje w stosunku do swojej
powierzchni – 344 km². Kolumb dotarł tam podczas
przedostatniej ze swoich wypraw (trzeciej) w 1498 r., ale do
kolonizacji, doszło równocześnie ze strony Paryża i Londynu dopiero w
XVII w., co rozpoczęło rywalizację francusko-brytyjską. Ostatecznie
grupa południowych Grenardyn (Grenada plus Petit Martinique i Carriacou) przypadła w drugiej połowie XVIII w. Anglii i tak też było
do 1974 r., gdy stała się niepodległym państwem. Nazwę zawdzięcza
sporadycznie bazującym w XVI i XVII w. hiszpańskim żeglarzom,
tęskniącym za ojczyzną, ponieważ oryginalna nazwa nadana przez
Karibów, doszczętnie wyniszczonych, brzmiała: Camerhogne.
Pierwsze lata wolności
okazały się niezwykle burzliwe. Władzę początków dzierżył
umiarkowanie lewicowy dany lider związkowy, Eric Gairy, obalony w
1979 r. przez armię, podczas pobytu za granicą. Młodych wojskowych
popierał marksistowski ruch, New Jewel Movement, kierowany przez
charyzmatycznego Maurice’a Bishopa, który wkrótce stanął na
czele Ludowego Rządu Rewolucyjnego. Premier w swojej polityce
zagranicznej i wewnętrznej balansował często na linie…
nawiązał przyjazne kontakty Moskwą i Kubą, otrzymując stamtąd
wsparcie, ale na wyspie chronił prywatny sektor przed zwolennikami
twardej, ortodoksyjnej linii.
Komunistyczni dogmatycy na czele z byłym kolegą
szkolnym Bishopa, Bernardem Coardem zdobyli wpływy w armii
szkolnej przez radzieckich i kubańskich doradców i w październiku
1983 r. obalili dotychczasowego lidera. Gdy doszło do demonstracji
w obronie popularnego polityka, Coard i jego poplecznicy
zdecydowali się na czystkę w iście stalinowskim stylu. Bishop ze
swoimi najbliższymi współpracownikami (razem 15 osób) został
rozstrzelany. Sprowokowało to reakcję Stanów Zjednoczonych, od
dawna zaniepokojonych sytuacją na wyspie. Sześć dni później,
25.10.1983 doszło do inwazji amerykańskiej i w ciągu kilku dni
zginęło 42 żołnierzy USA, 70 Kubańczyków i 170 Grenardyjczyków.
|
Amerykanie wpompowali
w Grenadę w następnych latach miliony dolarów. Nowy, umiarkowanie
prawicowy gabinet, osądził marksistowskich sekciarzy i Coard został
powieszony. Powolny proces rozwoju, tego ciągle biednego kraju,
przerwał dokonując niemałych spustoszeń huragan Ivan w 2004 roku.
Ciągle naprawiane są szkody wówczas wyrządzone
Z odwiedzonych karaibskich państewek, stolica
Grenady – St. George’s, zrobiła na mnie największe
wrażenie. Istota rzeczy tkwi nie tylko w tym, że sporo w niej
gustownych, zabytkowych kamienic i gmachów, ale w pięknym położeniu,
nad zatoką, w amfiteatralny sposób, oplatając ją swoimi ramionami i
stopniowo wijąc się ku górze. Wejścia do Carenage Bay (zatoki),
tradycyjnie już strzeże forteca, zwana, nomen omen Fort George, w
której obecnie mieści się szkoła policyjna. Zabytek można jednak
zwiedzać, chodząc po wałach czy dziedzińcu, na którym tragicznego
dnia 19.10.1983 r., został zamordowany Bishop ze współpracownikami, w
tym i narzeczoną, panną Croft (była w ciąży). Warto, ze względu na
egzotykę i dogodne ceny wpaść na targ, gdzie można zakupić
korzystnie, specjalności – przyprawy, z których słynie.
Grenada należy do największych na świecie producentów gałki
muszkatołowej, cynamonu i goździków. Owoc muszkatowca znalazł się
nawet na fladze państwowej.
Zacytujmy opinię
bywałej tam i znającej się na rzeczy Darii Pawędy na temat
najsłynniejszej uprawy tego kraju: „Owoc
muszkatołowca jest brzoskwiniowo-żółty. Gdy dojrzeje pęka odsłaniając
brązową pestkę, otoczoną czerwoną siateczką osnówki. Z miąższu owocu
wytwarza się dżemy, soki i inne przetwory spożywcze. Osnówka
wykorzystywana jest przy produkcji kosmetyków oraz służy jako
surowiec do przyprawy zwanej kwiatem muszkatołowym. Łupina pestki
wykorzystywana jest jako grys w ogrodach oraz do budowy dróg.
Natomiast sama pestka, będąca sercem owocu, znana jest jako gałka
muszkatołowa i jest bardzo słynną przyprawą wykorzystywaną do
przyprawiania mięs, ale również ciast i lodów”1.
Na Grenadzie istnieje
kilka możliwości zwiedzania plantacji i przetwórni gałki. Mnie udało
się zobaczyć tą koło miasta Grenville. Kilka kilometrów na północ od
niego, znajdują się resztki starego lotniska Pearl używanego jeszcze
przed inwazją. W pamiętnym październiku 1983 r. było areną bitwy, po
której pozostały dwa wraki samolotów w barwach sowieckich i
kubańskich.
Centralną część wyspy
pokrywają góry i tropikalna dżungla. Tam też powstał wart wędrówek
Grand Etang National Park. Szlaki prowadzą do zespołu wodospadów jak
Seven Sisters, obozowiska Fedona – lidera rebelii pozostałych
Francuzów przeciwko brytyjskim rządom w 1795 r., jeziora Etang. Na
skraju parku są też inne malownicze wodospady: Concord oraz Annandale. Obok Visitor’s Center, w sercu parku, można tez
często spotkać sympatyczne małpki , dające się skorumpować bananem.
Nie
brakuje pięknych i czystych plaż. Na południe od stolicy ciągnie się
kilka kilometrów zatoka Grand Anse z zespołem restauracji, mariną i
oczywiście złotym, sypkim piaskiem. Nie zapominajmy, jak mówi jeden
folderów reklamujących Granadę, nie jest ona tylko jedną wyspą. Druga
co do wielkości jest Carriacou, z jednym miasteczkiem Hillsborough i
kilkoma rybackimi wioskami. Tam też są chyba najlepsze i niemal puste
plaże. Jeszcze bardziej na uboczu jest rzeczywiście mała, Petit Martinique. Na obie wyspy dociera katamaran Osprey,
za mniej więcej 20 $ w jedna stronę.
Należy podkreślić, że na
Grenadzie i Carriacou funkcjonuje nieźle system komunikacji
publicznej i do większości miejsc da się dojechać busikami, co
pozwala na pewną oszczędność.
Barbados
Dotarłem
tam nocą, ponieważ mój ostatni lot z Grenady tradycyjnie, jak na LIAT
przystało, był opóźniony… Proszę uruchomić swoją wyobraźnię!
Taka pora to zero możliwości negocjacyjnych i minimum opcji.
Gdziekolwiek jesteśmy, musimy przyjąć stawiane nam warunki, a tym
bardziej to bolesne, jeśli jesteśmy w takim miejscu, jak Barbados….
Wyspa pozostaje od wielu lat jedną
z najpopularniejszych destynacji w regionie, dysponując bogatą bazą
hotelową, w zdecydowanej większości dla zasobnych kieszeni. Jak na
standardy regionu, zazwyczaj bardzo młodych jednostek państwowych (od
lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych), jest nieco starszy,
ciesząc się niepodległością od 1966 r. 430 km². Barbados w
przeciwieństwie do innych karaibskich państewek tutaj omawianych –
poza Portoryko, posiada własną, silną walutę, lokalny dolar. Wyspa
słynie z produkcji wyśmienitego rumu, konkurując skutecznie z innymi
podobnymi płynami w regionie. Tutaj powstają takie sławy jak Mount
Gay czy Malibu. Destylarnie można zwiedzać i oczywiście testowanie
trunków stanowi najciekawszy punkt wycieczki. Stołeczne Bridgetown,
zgodnie z nazwą leży po obu stronach mostu nad niewielką rzeczką
Constitution. Posiada kilka reprezentacyjnych gmachów, z parlamentem
i katedrą św. Jana na czele. Tutaj też został wzniesiony najstarszy z
istniejących pomników admirała Nelsona, grubo przed tym na Trafalgar Square. Na przedmieściach od północnej strony można wpaść do
wspomnianych destylarni – płacąc za to od 7 do 15 bagsów lub
odpowiednik w dolarach barbadoskich (zawsze dwa na jednego
waszyngtońca) lub nawet i 25-30, jeśli wybierzemy opcję z lunchem.
Mhm…może nawet to niezły pomysł zadbać o podkład. Swoje
podwoje zwiedzającym i smakoszom otwiera też browar Banks,
produkujący kto wie, czy nie najlepsze lub jedno z najlepszych piw na
Karaibach (5 $).
Barbados słynie głównie z plaż,
szczególnie na południe i lekko na północ od stolicy, ale i na
wschodnim wybrzeżu bywa ładnie. Ile jednak czasu można usiedzieć na
plaży i w Atlantyku o temperaturze wystudzonego rosołu? Wewnątrz
wyspy atrakcją jest spora jaskinia Harrisom Cove. Wozi nas tam coś w
rodzaju kolejki i oprócz stalaktytów czy stalagmitów, do zobaczenia
mamy tez podziemne jezioro. Woda z tutejszych źródeł ma być ponoć
używana do produkcji rumu Mt Gay i piwa. Na wschodzie wyspy, koło
miasta Betsheda, wart wizyty jest ogród Andromeda z kolekcją
tropikalnych roślin i pseudojapońską architekturą. Walorem ogrodu
jest też położenie – wzgórze stopniowo schodzące trasami do
Atlantyku.
Ciekawą alternatywą wobec leżenia
plackiem na plaży, będzie też zwiedzenie choćby jednej z kolonialnych
rezydencji i plantacji na wyspie. Najstarszym takim zachowanym
obiektem jest Sunbury Plantation House (druga polowa XVII w.) w
okolicach miasteczka St. Philip, na wschód od lotniska.
Uwaga – w tym atrakcyjnym na
swój sposób, acz nieprzyjaznym dla naszych kieszeni kraju, da się
uczynić wycieczkę dla budżetu łagodniejszą przemieszczając się
publicznym transportem – niebieskimi państwowymi busami.
Niestety – jeżdżą mało regularnie i należy uzbroić się
cierpliwość, ale ceny taksówek – kierowcy życzą sobie około 80
$ za godzinę, odrzucają… A przecież, wyspa nie należy do
wielkich i maksymalna odległość w jedną stronę to jakieś 20-25 km !!!
Trynidad i Tobago
Gdzie przez niemal
cały rok świeci słońce, chyba że leje – bo to tropik
przecież...? Gdzie woda w morzu ma średnio 26º C? Na Karaibach !
Konkretnie na Trinidadzie i Tobago. To największe z grupy maleńkich
zazwyczaj państw w grupie tzw. Małych Antyli. Składa się, co już
nazwa sama sugeruje, z dwóch wysp, z których pierwsza jest
rzeczywiście spora. Razem ma 5 128 km². Niepodległością cieszy
się od 1962 r. Wyspy przechodziły burzliwe dzieje. Ta większa
pierwotnie należała do Hiszpanii, czego śladem nazwa – wyspa
Trójcy Świętej, czyli Trinidad. Pod koniec XVIII w. przeszła pod
panowanie Francji, a w 1798 r. stała się posiadłością Anglii. Tobago
miało bardziej skomplikowane losy. Początkowo usadowili się tutaj
piraci, potem Holendrzy, przejściowo nawet nasi lennicy z Kurlandii,
potem Francuzi, no i Brytyjczycy od 1802. Wszyscy sprowadzali
czarnych niewolników, zaś Anglicy z czasem też i Hindusów. Dzisiaj to
jedni i drudzy stanowią większość populacji. Niestety –
pierwotni indiańscy mieszkańcy obu wysp zostali wybici już w XVI w.
Wielokulturowość jest jednym z wyznaczników kraju. W zależności,
gdzie trafimy, możemy poczuć się np. jak w Indiach czy Zachodniej
Afryce. Znowu i tutaj przewodnikiem mogą być wiersze Walcotta.
Co pociąga lub może się podobać w tym karaibskim
kraju ? Piękne, czyste plaże i rafy koralowe, zwłaszcza na i wokół
Tobago, choć i większa z wysp nie jest pozbawiona atutów. Dżungla
pokrywająca znaczne połacie kraju z bogactwem roślin i zwierząt.
Szczególnie to raj dla miłośników obserwacji ptaków od kolibrów po
ibisy i kolorowe papugi. Na północnych wybrzeżach Trinidadu znajdują
się miejsca lęgowe żółwi morskich. Wiosną to zjawisko przyciąga
kolejnych turystów – miłośników zagrożonej przez człowieka
przyrody.
To są również sympatyczni ludzie i ciekawa
kultura stanowiąca mieszaninę najróżniejszych wątków etnicznych od
Brazylii, Jamajki i Kuby po czarną Afrykę. Tutejszy karnawał jest
drugą tego typu imprezą na zachodniej półkuli po tym z Rio.
Kostiumy potrafią zadziwić feerią barw, oryginalnością i
rozmachem. Ściąga tłumy przyjezdnych i wówczas na przełomie
stycznia i lutego w stołecznym Port of Spain może być trudno o
znalezienie sensownego noclegu...
|
Zabytki są nieliczne i
skromne. Zachowało się kilkanaście kolonialnych fortów i strażnic
oraz tyle samo świątyń sprzed kilku stuleci.. Sama stolica raczej
jest przeciętnym miastem i nieco prowincjonalnym, ale przecież żyje
tam tylko około 60 tys. mieszkańców. Oko może przyciągnąć kilkanaście
starych kolonialnych rezydencji z charakterystycznymi balkonami
dającymi upragniony w tropiku cień. Dla poszukiwaczy poloników też
coś się znajdzie – mianowicie pomnik upamiętniający lądowanie
osadników ze związanej z przedrozbiorową Rzeczypospolitą Kurlandii
(dzisiaj cześć Łotwy) w XVII w., której książę Jakub z rodziny
Kettlerów miał kolonialne wizje i częściowo je na krótko zrealizował.
Trynidad w ostatnich latach stawia jednak nie na
turystykę, ale na przemysł wydobywczy. Zostały w przybrzeżnych wodach
odkryte niemałe zasoby ropy naftowej. Kto wie, jakie to przyniesie
skutki dla ekologii i przyrodniczych walorów olbrzyma wśród
karzełków.
Kwestie praktyczne
Rejon Karaibów do
tanich nie należy... Co generuje koszty? Przede wszystkim wysokie
ceny akomodacji: noclegów, wyżywienia i transferów na samych wyspach.
Oczywiście dochodzą ceny przelotów, ale to musi kosztować, jednak to
najwyżej będzie połowa całości wydatków. Przelot z Londynu, na
zasadzie open jaw (tzw. otwarte szczęki) wyniósł w moim
przypadku 2500 zł. Doliczamy koszty dojazdu do Londynu – może
być to tzw. tania linia (niekonieczni e w praktyce to się zgadza)
bądź w podobnej cenie autobus. W drugim przypadku pamiętajmy o
dodatkowych dwóch dniach, ale oszczędzamy nieco, jak powiadają
górale…tutków. Można też pomyśleć o przelocie z
Amsterdamu czy Paryża na St. Martin/St. Marteen, ale cena będzie
jednak wyższa.
Jeszcze lepiej wyniosłoby to z Miami, ale trzeba
tam najpierw dolecieć i to obowiązkowo – z wizą USA!!! To
opcja, dla tych, którym przyszło siedzieć w Stanach kilka miesięcy
lub tygodni.
Noclegi na Karaibach kształtują się
pomiędzy 30 a 100 $ za dwójkę, w wersji najbardziej przystępnej. Nie
brakuje oczywiście obiektów o wiele droższych (nawet noc za 800 USD),
ale pomińmy je milczeniem. Szczęśliwie, latem ze względu na cyklony i
porę deszczową bywa taniej, ale i turystów dociera wówczas mniej….
Pieniądze: walutą większości państw
regionu (Antigua, St. Kitts & Nevis, St. Vincent, Dominica, St.
Lucia, Grenada) jest dolar karaibski. Własne jednostki płatnicze
posiadają Barbados, Trynidad i Tobago oraz oczywiście stowarzyszone z
USA Portoryko, gdzie króluje $. Kursy: 1 USD = pomiędzy 2,5 a
2,7 K$ (dolary karaibskie); 1 USD=2B$ (dolary barbadoskie); 1 $ = ok.
10 TR$ (dolary trynidadzkie).
W
większości punktów, poza najtańszymi sklepami i noclegami powszechnie
honorowane są karty płatnicze, a bankomatów jest sporo. Ze względu na
bliskość USA dolarów amerykańskich używa się na co dzień zamiennie,
wraz z lokalnym ich odpowiednikiem...
Restauracje
turystyczne zazwyczaj są drogie, ale proponowałbym zwrócić uwagę na
punkty, de facto jadłodajnie, mało eleganckie z wyglądu, gdzie
stołują się miejscowi. Można się najeść za mniej niż 10 dolarów USA.
Są też sklepy, supermarkety gdzie możemy coś kupić na śniadanie.
Większość umiarkowanych noclegów, nie wlicza ich w cenę.
Transport
lokalny, publiczny jest stosunkowo tani. Busiki łączą większość
miasteczek rozrzuconych na wyspach. Świetnie jest on zorganizowany na
St. Kitts & Nevis, St. Vincent, St. Martin, Grenadzie, Barbados,
nieco gorzej na Trynidadzie, Dominice czy St. Lucii. Na brytyjskiej
Anguilli są tylko taksówki i bardzo drogo. W ogóle taksówki mają
często ceny astronomiczne, zwłaszcza na Łucji czy Barbados. Na
szczęście wspomniany transport publiczny, o ile istnieje ratuje
sytuację. Na St. Vincent, czy St. Kitts kursują też pomiędzy wyspami
promy lub coś w tym rodzaju, a Grenadę łączy z jej dwoma innymi
wyspami katamaran Osprey. Ciekawe, że nawet przelot z
Trynidadu na Tobago, to ok. 25-30 $ w jedną stronę....
Pomiędzy wyspami-państwami,
najlepszą opcją jest wspomniany LIAT, którego bilety musimy kupić w
Internecie. Ceny zależą nie tylko od dystansu, ale i godziny.
Przykładowo wczesnym rankiem lub nocą są zazwyczaj tańsze.
1
D. Pawęda, www.geozeta.pl/artykuły,
295
|