Adis Adebe
|
|
|
|
|
Asum
|
|
|
|
|
Bazar
|
|
|
|
|
|
|
Wiejskie chaty
|
|
|
|
|
|
|
Gondar
|
|
|
|
|
Harrer
|
|
|
|
|
Kawa i hieny
|
|
|
|
|
Krajobrazy
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Lalibali
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Freski
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Ludzie
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
W ROGU AFRYKI. Etiopia i Dżibuti
Michał Jarnecki
DLACZEGO ETIOPIA?
Etiopia ma
niemal wszystko... oprócz morza. Kapitalne wyżynne i górskie krajobrazy
przeplatają się z połyskującymi jeziorami, a te ustępują miejsca sawannie i
wreszcie pustyniom. Ludność państwa stanowi mozaikę ludów i plemion. Łącznie
jest ich tam 86 ! Na pograniczu z Sudanem i Kenią mieszkają być może
najbardziej fascynujące ludy kontynentu i można mieć wrażenie, że czas stanął w
miejscu, a my przenieśliśmy się do scenerii znanej z Pustyni i w puszczy.
Wspaniałe zabytki liczącej prawie 3000 lat przeszłości budzą zadumę i podziw
dla osiągnięć tego państwa. Państwa, które po Egipcie ma drugą co do długości
historię w Afryce. Pierwszy organizm państwotwórczy na terenie Etiopii pojawił
się już w I tysiącleciu przed naszą erą. Za jej założycieli podanie, opierające
się na biblijnym przekazie, uważa legendarną biblijną Sabę (przez Jemeńczyków
zwaną Biltis) i jej syna Menelika.
Skąd wziął się Menelik?
Chłopiec ponoć został
poczęty podczas wizyty Saby u króla Salomona, który nie był obojętny na
wdzięki żeńskiego gościa. Jak opowiada etiopski mit, Saba-Bilitis,
zainteresowana żywo „przyjaźnią” Salomona, miała podać królowi Izraela
afrodyzjak, który przemienił go w pytona, a ten z kolei wpełzł w jej łono…
|
Ale to nie
wszystko! Etiopia to jedno z najstarszych chrześcijańskich państw świata.
Chrystianizacja dokonała się tu w połowie IV wieku, jeszcze przed przyjęciem
tego wyznania w cesarstwie rzymskim.
Wybierając
jako swoją destylację tę część Afryki, zamiast do bardziej znanej i
skomercjalizowanej Kenii warto zastanowić się czy nie lepiej wybrać się właśnie
do Etiopii.
HISTORYCZNY TRÓJKĄT
Naszą
wędrówkę po bogatej w historyczne pamiątki północy, rozpoczniemy od Aksum,
centrum cywilizacji, która posiadała kontakty z cesarstwem rzymskim i
Bizancjum. Pomimo swoich ponad 2000 lat tradycji Aksum to wcale nie pierwsza
stolica państwa. Jeszcze wcześniej, w czasach przed naszą erą tytuł stołeczny
nosiła Yehaa, koło erytrejskiej granicy. W samym Aksum niewiele pozostało
śladów świetnej przeszłości. Znakiem rozpoznawczym, swego rodzaju ikoną tej
cywilizacji jest sławna granitowa stella, w większości polskojęzycznych
przewodników zwana obeliskiem, wysokości około 30 metrów i wadze około 200 ton,
otoczona przez kilka innych, mniejszych i jednej większej, połamanej i
popękanej, leżącej na ziemi. Kolumna ta w czasie włoskiej okupacji z okresu II
Wojny Światowej (1936-41), na rozkaz duce czyli Mussoliniego, została
wywieziona do Rzymu. Powróciła do Aksum dopiero w 2005 roku, a o jej transporcie
i długich do niego przygotowaniach można by napisać książkę. Dziś obelisk z
Aksum znajduje się na liście Światowego Dziedzictwa Kulturowego i
Przyrodniczego Ludzkości UNESCO.
Nieopodal
znajdują się ruiny najstarszego etiopskiego kościoła (datowanego na IV/V wiek)
oraz bryła jego młodszego o tysiąc lat następcy. Legenda powiada, że miała się
w nim rzekomo znajdować Arka Przymierza wykradziona z Izraela przez założyciela
państwa – Menelika. W mieście i jego okolicach znajduje się jeszcze kilka
intrygujących obiektów: pałac królowej Saby, jej rzekome łaźnie, albo raczej
rezerwuar wody oraz kilka niezwykłych grobów monarszych o charakterze szybowym.
Spośród niemal 10 tego typu konstrukcji najciekawszymi są miejsca spoczynku
Kaleba i Gebre Meskela. Choć nie są tak spektakularne jak egipskie piramidy, to
jednak robią spore wrażenie. Niech o ich rozmiarze zaświadczy fakt, że do ich
budowy zostało zaciągniętych 500 słoni... Spacerując korytarzami pomiędzy
potężnymi blokami skalnymi, w nikłym świetle świeczki czy latarki odnajdując na
ścianach starochrześcijańskie znaki, doznajemy przeżyć na poły mistycznych.
Nieopodal,
wokół Mekele, znajduje się spora grupa klasztorów wzniesionych pomiędzy VI a
XII. Aby je zobaczyć potrzebujemy kilka dni...
Perłą w kornie
Etiopii jest niewątpliwie Lalibela, słynna na cały świat ze swoich cudownych i
niepowtarzalnych, wyciętych i wykutych w skale (szczęśliwie w tufie
wulkanicznym) jedenastu kościołów pochodzących z przełomu XII/XIII w. Ponoć
cesarzowi o tym właśnie imieniu, we śnie pokazał się Chrystus, nakazując
wznieść te świątynie. Przy ich budowie pracować miało nawet 40 tysięcy ludzi, a
efekt końcowy rzuca na kolana. Ciemne wnętrza kościołów, w ścianach których
znajdują się małe okna z oryginalnymi wzorami krzyża, tworzą wrażenie wręcz
mistyczne. Największy (34 metry długości), Bet Medhane Alem otaczają nawet
ciosane kolumny, ale najbardziej fotogenicznym jest Bet Georgios, w kształcie
krzyża greckiego. Wszystkie zostały wpisane na listę UNESCO. Poza miasteczkiem
znajdują się inne, wcześniejsze lub późniejsze klasztory i kościoły, ale
dotarcie do większości z nich nie jest łatwe i wymaga wynajęcia jeepa lub muła.
Historię czuje
się też w Gondar, które w XVII i XVIII stuleciach pełniło role stolicy. Był to
już czas kontaktów Etiopii z Europą i ślady tego pozostały w architekturze
miasta. W kompleksie pałacowym szczególnie malownicze są rezydencje cesarzy
Fasiladesa i Johannesa IV. W Gondar jest tez kościół z chyba najpiękniejszymi
freskami w całej Etiopii, Gabre Hajleselasje. Szczególnie patrząc na strop
świątyni, trudno oderwać wzrok od 86 aniołków. Na jednej ze ścian, ku naszemu
zdziwieniu, znajdziemy pochodzącą z XVII w. karykaturę Mahometa. Gołego proroka
na wielbłądzie prowadzi diabeł...
NA DACHU AFRYKI
Co prawda najwyższe wzniesienia
Afryki wznoszą się w na pograniczu Kenii i Tanzanii oraz w Ugandzie, to jednak
zaszczytne miano „dachu” kontynentu zostało zarezerwowane dla gór Siemen w
Etiopii. Najwyższy szczyt, Ras Daszan, ma niecałe 4700 metrów, czyli prawie jak
Mount Blanc. Swoją metaforyczna nazwę Siemen zawdzięczają temu, że większa
część pasma stanowi swego rodzaju płaskowyż, przerywany kilkoma kulminacjami.
Główny trawiasty masyw (nieco podobny do naszych połonin), kończy się nagłym
urwiskiem. Z ostrych krawędzi, opadających nawet i więcej jak 1000 metrów
rozpościera się zapierający dech w piersiach widok na przybierające dziwne
kształty, wskutek postępującej erozji, szczyt i skały, odłączone od
podstawowego grzbietu. Na łąkach i urwiskach żerują stada endemicznych (czyli żyjących
tylko tutaj) małp, spokrewnionych z pawianami, włochatych gelad. Wieczorami
jest tam zimno, a i w ciągu dnia rzadko bywa gorąco, choć do równika niedaleko.
Wysokość robi swoje. Raz po raz spotykamy podczas wędrówki szumiące,
kryształowo czyste strumienie i wodospady. Jeden z nich, Jinbar sięga powyżej
150 metrów ! Te urwiska przypominają nam, że jesteśmy w sumie na pierwszym
odcinku tzw. Rowu Afrykańskiego, powoli ale nieustannie pogłębiającego się, co
kiedyś pewnie doprowadzi do odłączenia się wschodniej Afryki od reszty
kontynentu tak, jak niegdyś stało się to w przypadku Madagaskaru. Siemen wymaga
jednak wysiłku... Nie wszędzie da się dojechać, a do najpiękniejszych punktów
widokowych, usytuowanych zazwyczaj na krawędzi masywu, trzeba dojść, niekiedy i
kilkanaście kilometrów. Są to odległości, które należy pokonać chodząc i
wspinając się na wysokościach rzędu 3800-4000 metrów !
W POSZUKIWANIU ZAGINIONEJ ARKI
Serce
chrześcijańskiej Etiopii, w jej koptyjskiej specyficznej postaci, bije nad
największym jeziorem – Tana. Na jego wysepkach i brzegach wznoszą się
pozostałości ponad 20 klasztorów budowanych tu od średniowiecza. W jednym z
nich, Tana Cherkos, przez setki lat miała znajdować się zaginiona, czy jak kto
woli wywieziona (wykradziona ?) Arka Przymierza. Mniejsza o prawdziwość tej
intrygującej i dowartościowującej Etiopczyków legendy, wyrastającej z
założycielskiego mitu. Jeżeli nawet świadomi, że arki raczej nie znajdziemy i
nie przebijemy tym samym Harrisona Forda, to wyprawy nad jezioro w programie
ekspedycji etiopskiej zabraknąć nie może... Już sama wycieczka po jeziorze,
podczas której mamy szansę nad głowami zobaczyć szybujące stada pelikanów, a na
wodzie rybaków pływających na chybotliwych łódkach z papirusu jest
przyjemnością sama w sobie. Zachwyca także architektura klasztorów, a ich
freskowa dekoracja rzuca na ziemię... Szczególnie zniewalają żywe kolory dwóch
z nich, Nagra Selassie i Ura Kidane. Do niektórych klasztorów wstęp został
zabroniony kobietom, co dowodzi, że ciągle jeszcze w różnych religiach pokutuje
anachroniczna antyfeministyczna fobia. Punktem wypadowym jest urokliwie
rozłożone na południowym brzegu jeziora, miasto Bahar Dar.
W DOLINIE OMO, CZYLI NA TROPACH
STASIA I NEL
Etiopia może sprawiać wrażenie,
jakby cza się zatrzymał. Właśnie duch odchodzącej w przeszłość Afryki unosi się
nad doliną Omo na styku granic Etiopii, Sudanu i Kenii. Zamieszkują te obszary
plemiona wyjątkowo egzotyczne i dziwaczne, jeżeli chodzi o strój-lub jego brak,
obyczaje i wygląd. Wojowniczy lud Surma zazwyczaj gościnnością nie grzeszy,
choć sytuacja tutaj się poprawia. Większość chodzi tak jak ich Pan Bóg
stworzył, czyli tekstyliów unika... choć zdarzają się i osobnicy paradujący
tylko w T-shirtach... Surma też niechętnie dają się fotografować. Z kolei
wojujący z nimi czasami Mursi, są łagodniejsi, częściej tekstylni, choć nie
jest to regułą. Ich kobiety upiększają się w sposób osobliwy. Odcinają wargi
od ust, wybijając przy okazji 3-4 przednie zęby, tak aby włożyć, podtrzymywany
uciętymi na poły wargami drewniany lub gliniany krążek. Są na swój sposób
piękne, ale powiedzmy – piękne inaczej. Plemię Karo, raczej już reguły
tekstylnej, wyróżnia się ciekawym barwieniem na biało skóry, fryzurami obojga
płci oraz tym, że dziewczęta często przebijają sobie gwoździem nasadę wargi.
Wreszcie plemię Galeb, sławne z wojowników i dziewcząt plecących oryginalne
dredy wzmocnione błotem i tłuszczem.
Ta wymienianka
nie wyczerpuje tematu mieszkańców doliny Omo, ale nie sposób zobaczyć wszystkie
osiadłe tam plemiona w kilka dni. Minimum pobytu to tydzień. Niezależnie od
odległości termin wyznacza jakość dróg, albo raczej ich brak. Gra jednak warta
jest przysłowiowej świeczki bo Etiopia jest domem chyba najciekawszych plemion
zamieszkujących Czarny Ląd.
Co ciekawe za najbardziej
seksowne uchodzą tutaj, wśród plemion dolinie Omo… łydki. Broń Boże dotknąć
tych waśnie stron ciała, ale już na przykład urodziwy tors, niekoniecznie.
Wniosek – strzeżmy się więc łydek !
A pokusy istnieją! Ludy Omo
Valley są też przecież niezwykle urodziwe. Mamy szansę spotkać czarnoskórych
Dawidów i dziewczyny, przy których Naomi Cambell zwyczajnie wysiada...
Wysmukli, długonodzy mężczyźni i piękne dziewczęta, bez grama zbędnego
tłuszczu, przyciągają wzrok. Zdecydowanie odbiegają ci ludzie od
przekarmionych fast-foodami sylwetek znanych nam nie tylko zza oceanu. Są
zwyczajnie piękni....ale też niezwykle biedni.
|
KAWA I NIE TYLKO, CZYLI HARER
Legendarna kawa arabica faktycznie
pochodzi ze wschodniej Etiopii i stąd wywożona została poznana przez
mieszkańców Półwyspu Arabskiego, a ci z kolei przekazali wieść o niej Europie.
Choć Etiopia nie należy do grona największych producentów tej właśnie rośliny,
to jednak znawcy podkreślają jakość tutejszej kawy. Za najlepszą w tym kraju
uchodzi ta uprawiana i wypalana w Harerze, notabene tysiącletnim mieście w
pobliżu granicy z Somalią. Sława kawy przyciągnęła tutaj pragnącego jako
handlowiec rozpocząć nowe życie, po zerwaniu burzliwego związku z Varleinem,
głośnego innego modernistycznego poetę, Augusta Rimbaud. Pod koniec XIX w.
etiopski wybitny cesarz, Menelik II, przyłączył te obszary do swojego państwa,
likwidując istniejący tam sułtanat. Do dzisiaj miasto i wschodnia prowincja,
której jest stolicą, pozostaje islamskim centrum Etiopii. Piękne może nie jest,
bo to nie podretuszowany skansen, lecz jak najbardziej autentyczne. Nie brakuje
śmieci i smrodu. Posiada jednak swoją atmosferę, przyciąga egzotyką, niekiedy
szokuje- w przypadku targu mięsnego i sklepów rzeźnickich (np. głowa
wielbłąda), pachnie kawą i ostrymi przyprawami. Miasto otaczają plantacje
halucynogennej rośliny (lekki tutejszy narkotyk) zwanego qat, czy jak
kto woli czat. Żują go niemal wszyscy mężczyźni, a wielu stara się go
mniej lub bardziej legalnie rozprowadzać. Największą jednak osobliwością Hareru
są swoiste nocne spektakle, gdy kilku miejscowych śmiałków dokarmia z ręki lub
ust licznie żerujące w okolicach hieny (tzw. hiena feeding). Widowiska zakorzenione
są w tradycji, ale wkrada się do nich bezlitośnie komercja. Turyści powoli
dominują liczbowo wśród gapiów, a sama impreza powoli przekształca się w
show...
Miasto od niedawna zostało
wpisane na listę UNESCO.
SPRAWY PRAKTYCZNE
Przelot
do Etiopii nie jest najtańszy-mniej więcej 3100-4000 złotych ze
wszelkimi opłatami. Cena ostateczna zależy od sezonu; ja np. skorzystałem z
promocji, wykorzystując dolną granicę. Wizę kupujemy na lotnisku, koszt
20 $. Lokalna waluta to biry. Podaję przykładowe kursy: 1 $=8 Br,
zaś 1 €=11 Br. W stolicy znajduje się jeden czynny bankomat - w hotelu
Sheraton. Bank Ras Dashen także przymierza się do otwarcia i w kilku punktach
przyjmuje płatności kartą Visa, jak na razie jedyną akceptowaną w Etiopii.
Noclegi
są w zasięgu każdego portfela, choć oczywiście z ceną związany jest zazwyczaj
standard. Dlaczego zazwyczaj? Ponieważ hotele państwowe są
zazwyczaj przepłacone, nieadekwatne do ceny, co powinni zauważyć
wielbiciele tego co pozostaje w rękach rządu. Dwójki z łazienkami w tych
ostatnich kształtują się koło 50$. Za to samo można w prywatnych
znaleźć za równowartość 25-40 $. Raz zdarzyło mi się w państwowym za 45
$ nie mieć przez większą część dnia wody. Włączyli po interwencji na pół
godziny. Nie brakuje luksusowych hoteli, jak choćby Sheraton w stołecznej Adis
Abebie, ale taka przyjemność kosztuje 200 $. Na prowincji często bywa bardzo
tanio, choć warunki są spartańskie. Pokój kosztuje czasem 30-50 birów czyli
4-5,5 $.
Dzindżera czyli esencja etiopskośći
Wyżywienie jest tanie, tańsze niż w Polsce. W
nielicznych supermarketach wiktuały są droższe niż w tradycyjnych sklepach! W
knajpach najpopularniejsze są potrawy z wołowiny, baraniny i kozy. Wszędzie
serwują wielki kwaśny naleśnik zwany dżindżera, w postaci dodatku.
|
Wstępy nas nie zrujnują, choć do niektórych klasztorów
nawet mogą wynosić 50-100 birów. Zazwyczaj jednak cena zamyka się w 20 birach.
W parkach narodowych cena jest stała – najczęściej wynosi 70 birów od osoby....
Komunikacja autobusowa jest śmiesznie tania, ale
uciążliwa ze względu na stan dróg, albo ich brak. Często obok busów jeżdżą
ciężarówki zabierające tłumek ludzi. Samoloty jak zwykle nie są tanie, ale
wygodne. Przeloty kosztują między 60 a 100 $. Wynajęcie jeepa nie
należy do taniej przyjemności– co niezbędne jest na południu, to mniej
więcej 100 $ dzienne. Także nieco kosztowny będzie treek w górach Siemen.
Obok jeepa, który podwiezie, należy pamiętać o kilku dodatkach. Najpierw o
bilecie do parku-to ok. 70 birów na 2 dni, choć trudno zmieścić się w tym
czasie, jeśli chcemy trochę pochodzić. Ponadto musimy obowiązkowo opłacić
strażnika, około 10-20 birów dziennie, no i ewentualnie pamiętać o tragarzach
lub mułach, co także kosztuje 30 birów dziennie. Niektórzy biorą tez przewodnika
i kucharza, ale to nie jest obligatoryjne.
DIJBOUTI-DŻIBUTI
Niewielkie,
liczące 23 tys. km² państwo, zwane dawniej Francuskim Somali albo
Francuskim Terytorium Afarów i Issów, na pierwszy rzut oka niewiele ma do
zaoferowania. Większość powierzchni zajmuje kamienista pustynia, gdzie latem
temperatury przekraczają 50 stopni. Z tych względów ¾ ludności
liczącego 600 tys. mieszkańców kraju skupiło się w spieczonej słońcem stolicy,
która dała nazwę całemu państwu. Miasto nazywane niekiedy z wielką przesadą
francuskim Hong Kongiem jest jednym z najważniejszych portów wschodniej Afryki.
Strategiczne położenie na styku Morza Czerwonego i Oceanu Indyjskiego stanowi o
strategicznej roli, jaką ten mały kraj odgrywa. Jego bezpieczeństwa strzegą m.in.
oddziały Legii Cudzoziemskiej i Amerykanie, obawiający się tam eksportu
islamskiego fundamentalizmu. Niewielkie państwo wtłoczone pomiędzy ludniejsze
od niego i większe : Erytreę, Etiopię i zanarchizowaną Somalię, bez tego
miałoby problemy z zachowaniem suwerenności. Ze względu na złe relacje Etiopii
z Erytreą, Dżibuti dla tej pierwszej, nie posiadającej dostępu do morza,
stanowi coś w rodzaju okna na świat. I powiedzmy szczerze-każe sobie za to
nieźle płacić....Większość tranzytu etiopskiego przechodzi przez ten port.
Ścisłe,
XIX wieczne centrum jest niewielkie i łatwo je zwiedzić. Wiele kolonialnych
gmachów przyciąga uwagę elegancją lub architekturą nawiązującą do
mauretańskiego stylu. Raczej drugiego Hong Kongu tam nie znajdziemy... i
jedynie portowa kariera obu miast w jakiś sposób je łączy....
Mimo
spiekoty i ponurego w sumie krajobrazu, często przypominającego obszary po
wojnie atomowej, warto wybrać się na pustynię... Wcześnie rano, kiedy powietrze
jeszcze jest rześkie, da się tam przeżyć i podglądnąć surowe piękno pustyni Danakilskiej.
Rumowiska skalne maja wulkaniczne korzenie i zdradzają to rozsiane pola lawowe
i stożki wygasłych kraterów. Fenomenem jest słone jezioro Assal, mieniące się
barwami krystalizujących na dnie pierwiastków. Jezioro stanowi najniższy punkt
Afryki. Depresja sięga tutaj 153 m.p.p.m.
Interesujące
są też fragmenty wybrzeża. Zachwyca zatoka Goubet z krystalicznie czystymi
wodami i przylegającymi doń rafami. Piękne jest grupa wysp zwana Siedmioma
Braćmi w pobliżu Erytrei. Warto wpaść na krótko do miasteczka Tadjura. W
okolicach są ładne plaże i można oderwać się od nieznośnego upału stolicy. W
zatoce Tadjura z morza wyłoniło się kilka koralowych wysp. Wyprawa na jedną z
nich powinna znaleźć się w planie każdego wędrowca, którego losy przywiodły do
Dzibuti. Osobiście odwiedziłem tą, która nosi nazwę Maschale. Jest nieźle
zagospodarowana. Posiada czyste toalety i kilka bungalowów, gdzie ostatecznie,
można się przespać, ale ta przyjemność kosztuje kilkadziesiąt euro lub dolarów.
W sumie na kilka dni jest co robić...
O spotkanie z
legionistami w Dżibuti nie jest trudno.
W weekendowe dni na przepustce przechadzają się w charakterystycznych
krótkich spodenkach i białych skarpetkach. Na południe od stolicy znajdują
się na skale koszary Legii. Wśród głazów pną się suche krzewy, których
czepiają się dożywiane przez żołnierzy małpy. Cudzoziemskich wojak ów spotkać
można tez na odbywanych na pustyniach manewrach, jadąc do najciekawszych, a
oddalonych zakątków kraju.
|
Sprawy praktyczne
Środkiem płatniczym są lokalne franki (DFR), ale
powszechnie akceptowane są dolary i euro. Jak kształtują się kursy ? 1 $=ok.175
DFR, zaś 1 €=220 DFR
Niestety jest drogo. Jak na standard afrykański. Doba
hotelowa kosztuje od 30 $ za pokój, ale warunki za tą cenę bywają skromne. Od
45 $ za pokój mamy zagwarantowana klimatyzację, bez której w Dzibuti nie da się
żyć. Posiłki tez nie należą do tanich. W restauracji trzeba się liczyć z
wydatkiem od 10 $ na głowę i wyżej, jeżeli bierzemy do posiłku napoje. W tym muzułmańskim,
ale tolerancyjnym kraju, zamiast bardzo drogiego alkoholu (piwo w pubie czy
hotelu-8 dolarów!), warto popróbować wyciskanych, świetnych, świeżych soków,
choć i te najtańsze nie są. Półlitrowy kufel to wydatek rzędu 300 miejscowych
franków. W supermarkecie Semiramida, gdzie głownie zaopatrują się cudzoziemcy
można piwo kupić za około 225 franków, a te gorszego sortu nawet za 180.
Stosunkowo tanio wychodzi-o ile się znajdzie kilku
chętnych jednodniowa wyprawa na koralową wyspę. To wydatek rzędu 40 –45
dolarów, ale w cenie jest zagwarantowany obfity posiłek.
Uwaga na taksówkarzy Spora ich grupa widząc białych ludzi
rzuca astronomiczne ceny... Trzeba się targować....
Wiza jest niezbędna. Załatwiamy ją albo w ambasadzie
Francji w Warszawie (koszt ponad 100 złotych) lub w placówkach dyplomatycznych
Dżibuti w okolicznych krajach. Kosztuje to 30 $ lub €. Ja to uczyniłem w
Etiopii.
Do Dżibuti najlepiej dojechać z Etiopii: z Dire Dawa (ok.
Hareru) kursuje zarówno pociąg (trzy razy w tygodniu), jak też autobus. Z Adis
Abeby można dojechać trackami. Raz w tygodniu leci tam samolot Air France.
Drogo. Bilet powrotny kosztuje ponad 1000 $.... |