|
Michał Jarnecki
Magiczne południe Indii i malediwskie intermezzo.
cz. I.
Niewątpliwie należałoby wyjaśnić, czym w oczach piszącego jest
tytułowe południe Indii. Wiem, iż to subiektywna ocena, ale dla mnie
jest to „wszystko” co rozciąga się od Bombaju (Mumbaju) w
dół.
Do rangi banału urasta mało oryginalne stwierdzenie, iż Indie są
wielkim krajem o bardzo długiej przeszłości i stosownym do tego
dorobku. Z prawdy tej wynika, że należy je połykać, a potem
przetrawiać wrażenia kęsami. Indie wymagają czasu i są pewnego
rodzaju wyzwaniem logistycznym. Wbrew stereotypom, przemieszczanie
się nie jest tutaj specjalnie trudne, transport publiczny jest w
miarę sprawny, opcji występuje wiele, ale wymaga to jednak czasu i
pomysłu. Mamy przecież do czynienia nie tylko z przestrzenią, ale
bogactwem i różnorodnością… Wybór więc nie będzie prosty.
Proponuję wyprawę, a może kilka, rozpocząć w Bombaju, czy jak wolą
gospodarze Mumbaju, aby odciąć się od kolonialnego dziedzictwa.
Stolica stanu Maharasztra (jednego z 26), stanowi doskonały
węzeł komunikacyjny, posiada nawet połączenia lotnicze z całym niemal
światem, a tym bardziej w obrębie samych Indii, poza głębokim
wschodem czy północą.
Maharasztra
Stolicą
stanu, jest megamiasto, czyli mający powyżej 18 milionów mieszkańców
Bombaj. Będąc tam nie można ominąć brytyjskiego z ducha i
treści, starego centrum administracyjnego w dzielnicy Colaba. Budynki
uniwersytetu, ratusza, sądu, muzeum, poczty czy przede wszystkim
dworca Victorii czyli Chatrapatti Chivaji, swoim rozmachem,
neogotycką ornamentyką pomieszaną niekiedy z lokalnym mogolskim1
przepychem, zapierają dech w piersiach.
Victoria Terminus został nawet
wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Tam też rozgrywa
się kilka scen Slumsdog Milioner, w tym wzruszająca
finałowa. Film nagodzony deszczem Oscarów opowiada o czymś dla
wszystkich ważnym – potrzebie miłości i jej poszukiwania w
życiu.
|
W tej samej dzielnicy, przy nabrzeżu, obok sławnego hotelu Taj,
pamiętnego z zamachów terrorystycznych z 26.11.2008 roku, znajduje
się jedna z ikon Indii, tzw. Gate of India. Ów wielki obiekt w
kształcie łuku triumfalnego, uświetniał przyjazdy monarchów
brytyjskich oraz rozpoczynających urzędowanie wicekrólów, posiada
silne mogolskie inspiracje.
Wśród mnóstwa świątyń hinduistycznych w tym megamieście, spodobała mi
się najbardziej wykonana z białego marmuru Babulnath Mandir. Tętni
ona życiem, gromadzi rzesze autentycznie rozmodlonych pielgrzymów,
czczących Siwę pod postacią ukwieconego lingama, czyli symbolu
płodności (mhm… w kształcie członka…). To nie żaden
skansen czy muzeum. Nieopodal jest dom-muzeum, Mani Bhavan, w którym
zatrzymywał się bywając w Bombaju wielki Mahatma Gandhi. Warto
rzucić okiem na sławny bulwar i plażę Chowapti, na której nie
polecałbym jednak plażowania czy kąpieli, ponieważ przypomina
śmietnik pomieszany z kloaką. W weekendy wylegają tutaj miliony
mieszkańców.
Zainteresowani
mogą zapisać się na wycieczkę do bolywoodzkich studiów filmowych, ale
to drogawa impreza, circa 70 $ na głowę. Doświadczeni i zdecydowani
na warunki ekstremalne podróżnicy, mogą wpaść też do znanej z filmu
Slumsdog, dzielnicy nędzy Dheravi i gigantyczną pralnię Malaxami,
gdzie dorabiają sobie nędzarze.
Maharasztra ma mniej więcej wielkość Polski. Wnętrze kryje wiele
atrakcji i niespodzianek. Tutejszą listę top twenty otwiera kompleks
wykutych w skale buddyjskich, hinduskich czy jinijskich (synkretyczna
religia nosząca w sobie cechy obu poprzednich), świątyń i klasztorów,
w Ellorze. Stało się to pomiędzy III a VIII wiekiem naszej ery.
Największe wrażenie czyni monumentalna hinduistyczna świątynia Kailasha. Imponują też niektóre kilkupoziomowe buddyjskie, czy to o
charakterze klasztoru, tzw. wihary, czy chitayi, czyli wykutej w
skale hali, którą można od biedy porównać z kościołem, np.
Vishvakarma Cave. Z jinijjskich uwagę przykuwają z kolei też
dwupoziomowe zazwyczaj obiekty sakralne z grupy Sabha.
Kailasha przyozdobiona jest
bogatą ornamentyką rzeźbiarską, w jej wnętrzu i bokach znajdujemy
wiele NIEZWYKLE frywolnych scen. Zresztą rzut oka poniżej pozwoli
wam wyrobić sobie zdanie.
|
Z kolei
odległa o ponad 120 kilometrów Ajanta poszczycić się może wspaniałymi
freskami z podobnego okresu. Wart uwagi jest też fort Dulatabad i
miasto Aurangabad. W tym ostatnim znaleźć można coś w rodzaju repliki
grobowca Taj Mahal z Agry. Ostatni z naprawdę wielkich mogolskich
cesarzy, Aurangzeb wzniósł go dla swojej Rabbi, gdy nagle owdowiał.
Kranataka
…mniejsza jest o prawie połowę od Maharasztry i zaskakuje
kontrastami. Z jednej strony mamy tutaj Bangalore, nowoczesną twarz
Indii, serce hinduskiej informatyki, miasto w którym wyczuwa się
potęgę pieniądza, a drugiej niemało zabytków przeszłości. Weźmy
choćby uznane przez wielu za charyzmatyczne Mysore, gdzie obok pałacu
maharadży, intrygujący jest też bazar z dominującym zapachem drzewa
sandałowego i belami jedwabiu. W Karantace też znajdziemy wykuty w
skale zespół świątyń w Badami, ustępujący jednak Ellorze. Inne
ciekawe hinduskie obiekty sakralne spotykamy w Belur i Halebie. Kto
ma dosyć zwiedzania, może wyskoczyć na plażę w Gokarmie.
Mieszkańcy Bangalore chełpią się,
iż w ich mieście więcej jest bankomatów niż żebraków…
Niewątpliwie, jest tych drugich mniej niż w innych znanych mi
rejonach Indii.
|
Goa
…zajmuje wyjątkowe miejsce na mapie Indii, a to w kraju
licznych osobliwości i dziwactw, coś znaczy. Kolonializm niejedno ma
imię. Ten niewielki w sumie kawałek subkontynentu (ok.3000 km²),
należał przez 450 lat do Portugalii i ten fragment historii
pozostawił po sobie widoczne piętno. Po pierwsze to chrześcijańska, a
dokładnie katolicka enklawa na ternie Indii. Momentami czujemy się w
jak tropikalnym Krakowie, co trochę spotykając kościoły i kaplice. Po
wtóre mieszkańcy noszą w większości portugalskie nazwiska. Stąd
wywodzi się m.in. Freida Pinto, jedna z gwiazd Slumsdoga. Po trzecie,
lokalna architektura ma niepowtarzalny czar i przypomina nie tylko
dawną metropolię, ale kto wie czy nie bardziej Brazylię i Makao,
stanowiąc kolonialną wersję portugalskiego odpowiednika.
W starym Goa znajduje się grupa pięknych barokowych kościołów
wpisanych na listę UNESCO. Niektórze z ambon i misternych ołtarzy są
klasą samą dla siebie. W kościele patrona Goa, Franciszka Xaviera, w
szklanej trumnie wystawione są zwłoki, de facto mumia świętego męża,
jezuity, zmarłego w 1562 r. Należy stwierdzić, że są świetnie
zakonserwowane.
W stolicy małego stanu, Panjim, warto po prostu powłóczyć się i
chłonąć atmosferę upadłego portugalskiego imperium. Natkniemy się na
typowe błękitne kafelki, zwane azulejos – w bibliotece,
przyjrzymy się dawnemu pałacowi i oczywiście wejdziemy po schodach do
kościoła Niepokalanego Poczęcia, podobnego do imponującej świątyni w
Bradze, na północ od Lizbony. Możemy tez wpaść do Chandor, gdzie jest
najlepiej zachowana osiemnastowieczna rezydencja kolonialna, a la
hacjenda, rodziny Mendnez-Fereira. Właścicielką jest elegancka
starsza dama, prawdziwa indoportugalska arystokratka, która oprowadza
za skromną subwencją co pozwala lepiej wchłonąć kolonialny czar
starego Goa. Zmęczeni kąpiemy się na najładniejszej z tutejszych
plaż, Palolem. Notabene tutejsze plaże są sławne i uchodzą za jedna z
najlepszych, ale ja od siebie dodam – jak na skalę Indii. To
nie Karaiby, Seszele czy nieodległe Malediwy.
Kerala
Nie brakuje opinii, że ów stan jest swego rodzaju syntezą tego co
najlepsze w Indiach. Miasta Cochin i Calikat (Kalikat) były
pierwszymi na subkontynencie, dokąd przybyli Europejczycy, najpierw
Portugalczycy, a po nich Holendrzy. W Kalikacie wylądował w 1498
roku Vasco da Gama, w Cochin po kilkunastu latach zmarł i został
pochowany. Obecnie grób jego jest pusty, ponieważ prochy wielkiego
żeglarza wróciły do ojczyzny i spoczywają w klasztorze hieronimitów w Belem, na obrzeżach Lizbony. Może to nie jest Goa, ale oba posiadają
kolonialny koloryt, zwłaszcza Cochin. Jego stara część
przypomina nieco osiemnastowieczne niderlandzkie miasteczka i byłe
holenderskie kolonie. Rodacy Leo Benhakera wygnali stąd
Portugalczyków, a potem po Holendrach przyszli Anglicy.
Oprócz uroczych kolonialnych budynków, czy nawet niderlandzkiego
cmentarza, warto przyjrzeć się specjalnym, na wzór chiński
konstrukcjom, służącym do połowu ryb – połączeniu sieci z
elementami prymitywnego dźwigu (balans zapewniają głazy) oraz
bazarowi z przyprawami. Zapach ich unosi się na sporej przestrzeni i
wierzcie mi – to jest zapach prawdziwych, nie tylko mistycznych
Indii. Za bazarem mamy jeszcze jeden unikat, godzien zobaczenia. W
wielkim ośrodku międzynarodowego handlu, jakim był niegdyś Cochin,
nie mogło zabraknąć potomków Abrahama. Jest nim mała dzielnica
żydowska z synagogą, wyłożoną niebieskimi kafelkami.
Na
indyjskiej liście top twenty miejscowych atrakcji swoje zasłużone
miejsce zajmują kanały Kerali, plątanina, czasem labirynt
rozlewisk rzek wpadających do Oceanu Indyjskiego. Po
skomplikowanej siatce wodnych szlaków pływają oprócz lokalnej
społeczności, łodzie z turystami obserwującymi toczące się
spokojne, wiejskie życie, malownicze wschody i zachody słońca,
pola ryżowe i dzikie ptactwo. Kerala Backwaters, jak
powiadają, nie omijaj (don’t miss it), bo to co zobaczyć
możesz, zwyczajnie powala…
|
Można też
wpaść do jednego z parków narodowych, przykładowo Periyar na zboczach
gór Ghats, aby przyjrzeć się reliktom lasu deszczowego, zwierzakom
(m.in. słoniom). Jadąc tam, mijałem malownicze herbaciane pola,
rosnące na stokach Ghatów. Lokalne pejzaże są też pewnego rodzaju
ikoną Indii.
MALEDIWSKI
WYSKOK
Ze stolicy Kerali, Thrivandrum, można za niewielkie pieniądze, rzędu
120 $ (w każdym razie było tak w 2008 roku) dotrzeć do raczej już nie
budżetowego państwa, jakim są Malediwy, zagrożone zniknięciem, o ile
spełnią się najczarniejsze scenariusze globalnego ocieplenia. Wyspy
są płaskie jak stół, najwyżej kilka metrów powyżej poziomu morza,
stąd realna groźba wykreślenia ich z mapy…
Powiedzmy sobie szczerze…
Jest tutaj strasznie drogo, ale standard usług wysoki, odpowiedni
do cen. Na osobę w podstawowym standardzie tzw. half bard (nocleg
+ śniadanie i kolacja), rzadko spada poniżej 125-140 $. Gospodarze
nastawili się na klientów z zasobnym portfelem.
|
Przylatując do Male, zazwyczaj ucieka się stąd, jak
najszybciej motorówką lub taksówka powietrzną, do któregoś z mniej
więcej 80 resortów, rozłożonych na atolach, często odległych od
stolicy. W niej na niewielkiej przestrzeni mieszka prawie połowa
populacji wyspiarskiego państwa – Malediwy liczą sobie ok. 270
tys. mieszkańców! Jednak w tym zatłoczonym mieście, o wąskich
uliczkach, gdzie odległości nie przekraczają 2,5 kilometra i do
którego dostać się można z lotniska łódką (leży na osobnej wyspie),
warto zajrzeć. Wiele nowoczesnych gmachów jest niebanalnych jeśli
chodzi o rozwiązania. Oko przyciąga spora siedziba islamskiego
centrum z autentycznie pozłacaną kopułą. Gustowna jest też rezydencja
prezydenta, niewielka, właściwie odpowiednia do rozmiarów państwa.
Znajdziemy również autentyczny zabytek, meczet z drugiej połowy XV
w., pokryty blachą, kandydujący na listę UNESCO.
Malediwy znane są jednak przede wszystkim z pięknych, czystych plaż i
cudownych, raf koralowych, które są domem tysięcy morskich stworzeń,
niejednokrotnie bajecznie kolorowych. Mnie zachwyciły zwłaszcza
niebieskie rybki z żółtą obwódką, zwane chirurgiem. Śliczne były też
żółtawe z długim ryjkiem… Pojawiły się manty, rekin, mureny, a
nawet delfinek. Manty często przypływają w porze kolacji na
karmienie, czyli to wcale nie są bezmyślne stworzenia…
Nad brzegiem oceanu na mojej wysepce Eiladhoo pochylają się kokosowe
palmy i powiewa bryza. Tak, jest ślicznie, ale… nic poza tym.
Poza stolicą, państwo stanowi niemal kulturową pustynię. Kto nie
pływa, czy nie nurkuje, albo się opala, idzie do spa, śpi w
luksusowych bungalowach, bądź pije drinki w jednym z kilku barów.
Alternatyw innych brakuje…
Tamil
Nadu
Pozostał nam na południowoindyjskim szlaku stan Tamil Nadu.
Większość mieszkańców stanowią ciemnoskórzy Tamilowie, których spora
diaspora żyje na Sri Lance i domaga się co najmniej szerokiej
autonomii od rządu w Kolombo. Stolicą jest Madras, nazywany w ramach
odchodzenia od dziedzictwa kolonialnej przeszłości, Chenai. Niedaleko
wielomilionowego miasta znajduje się imponująca hinduistyczna
świątynia Mahapalipuram. Smaczkiem stanu jest niewątpliwie kawałek
kolonialnej Francji, czyli Pondicherrry, na północ od Madrasu. Czar i
klimat miasta potęguje szansa testowania dań francuskiej, a może
bardziej kreolskiej kuchni.
W głębi stanu liczącego ok. 200 tys. km² leży Madurai, kolejny
wielosetletni hinduistyczny obiekt sakralny, w którym zwykle kłębi
się tłum pielgrzymów. Na granicy z Keralą ciągną się malownicze góry
Western (zachodnie) Ghats, z szansą zobaczenia słoni, a w przypadku
wyjątkowych szczęśliwców, nawet tygrysa. Może to być rozsądny odskok
od przeludnionego kraju, zatłoczonych miast i smogu. Indie są różne,
czasem i męczące, ale mimo wszystko fascynujące i chyba jeszcze tam
powrócę…
1Pomiędzy
rokiem 1526 a 1858 panowała w Indiach dynastia mogolska, wywodząca
się z obecnego Afganistanu. Apogeum to końcówka XVI i XVII wiek. To
wówczas powstały takie monumentalne arcydzieła z misternym
zdobnictwem, jak np. Taj (Tadż) Mahal.
|