Główna :  Dla autorów :  Archiwum :  Publikacje :  turystykakulturowa.ORG

 

Data wydania 1 stycznia 2012, redaktor prowadzący numeru: Łukasz Gaweł

Numer 1/2012 (styczeń 2012)

 

Itinerarium

 
 
 

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

Michał Jarnecki

"Annejong Haseyo" (Cześć-Witaj) Na koreańskich ścieżkach !


Mapa Korei Południowej, źródło w: http://www.lonelyplanet.com/maps/asia/south-korea/

Co nam zazwyczaj kojarzy się z Koreą? Podzielony politycznie półwysep, relikt zimnej wojny, w przypadku zaś Północy to skansen stalinizmu w najgorszej jego postaci. Dalej pewnie wyliczamy sławne produkty wywodzące się z Korei Południowej, jak samochody Hyunday, KIA, bądź elektroniczne wyroby LG czy Samsung. To wszystko prawda, ale za tą fasadą czy hasłami kryje się zdecydowanie więcej. Południe półwyspu to nie tylko, jedna z najbardziej dynamicznych gospodarek świata, poziomem życia nieco jeszcze odbiegająca od bogatszej Japonii, cenami ją powoli doganiająca, ale też interesujący turystycznie kraj. Choć trzykrotnie mniejszy od Polski - 99 720km² (ale z prawie 49 mln mieszkańców), ma jednak niemało do zaproponowania.

Moloch czyli Seul
Stolica, do której przyleciałem z kolegą, należy do grona mega miast, czyli molochów liczących powyżej 10 mln mieszkańców. Samolot wylądował na lotnisku położonym na wysepce Inchchon. Miejsce to symboliczne, wsławione operacją desantową w 1950 r. pod dowództwem, gen. Douglasa Mac Artura, która doprowadziła do zwrotu w wojnie rozpoczętej agresją Północy. Tutaj po raz pierwszy usłyszeliśmy wielokrotnie potem i przez nas powielany zwrot: Annejong Haseyo, stanowiące odpowiednik naszego powitalnego "cześć". Stąd specjalnym ekspresem dotarliśmy do centrum miasta, a dalej metrem do naszej pierwszej bazy noclegowej w dzielnicy Itawon. Pięknym fragmentem miasta nie jest, ale posiada zalety: dobre, niemal centralne położenie oraz - raczej dla miłośników, niezwykle bogate życie nocne. Na pewno nie należy do najcichszych zakątków stolicy i całej Korei. Na szczęście w Seulu jest kilka miejsc godnych zobaczenia dla wybrednych turystów, którzy tandetą się nie zadowolą. Już pierwszego dnia, po rzuceniu plecaka w hotelu i koniecznej ablucji po długim locie z Helsinek, pojechaliśmy z Jarkiem do zespołu pałacowego Changdeokgung, wpisanego na listę UNESCO. Niezależnie od budynków przypominających subtelną miniaturę pekińskiego zakazanego miasta. Fascynujący, piękny i magiczny jest park, zwany Tajemniczym Ogrodem. Kto wie, czy nie jest on ciekawszy od podobnych w chińskiej wersji, a przecież Chiny stanowiły dla sztuki koreańskiej punkt odniesienia. Dwa kilometry na zachód, znajduje się jeszcze jeden zespół pałacowy, bliższy chyba nawet pekińskim wzorcom, odbudowany ze zniszczeń wojennych Gyeongbokung. Południowe skrzydło królewskiej rezydencji wieńczy stołeczny bulwar - Sejongno, mogący uchodzić za lokalne Champes Elises czy wydłużoną wersję Tien An Men. Na drugim biegunie bulwaru, w pobliżu ratusza wznosi się jeszcze jedna rezydencja monarsza - Deoksugung, choć nie tak spektakularna, jak wyżej wspomniane. Podobało nam się tam niezmiernie, ponieważ byliśmy świadkami niezwykle malowniczej zmiany warty. Widziałem wiele podobnych ceremonii, ale ta uczyniła kolosalne wrażenie, przez rozmach i feerię kolorów. Żołnierze ubrani w historyczne uniformy, w takt egzotycznej, ale tutaj odpowiedniej do miejsca i czasu muzyki wykazywali się sprawnością i dyscypliną, przy okazji ciesząc oczy gawiedzi. Co ważne obok znajduje się kilka czystych a niedrogich jadłodajni.
Na bulwarze Sejongno, wznosi się pomnik narodowego bohatera z XVI wieku, zawadiackiego admirała Yi Sun-sina, który zadał niegdyś szereg bolesnych porażek Japończykom, od których zazwyczaj Koreańczycy dostawali bolesne cięgi.

Pomysłem admirała Yi były specjalne konstrukcje małych, zwinnych, częściowo opancerzonych łodzi, zwanych żółwiami (w oryginale geobukseon). Rzeczywiście-wojenne stateczki mają pokryty blachę grzbiet czyniąc, je częściowo odpornymi na pociski nieprzyjaciela. Swoje największe sukcesy admirał odniósł w 1596 r.

Pomiędzy dwoma zespołami pałacowymi: Changdeokgung i Gyeongbokung, znajduje się malownicza reminiscencja starego Seulu, przypominająca nieco chińskie hutongi, w wersji jednak bardziej luksusowej i wypieszczonej. To Bukchon Hanok Village. Dzisiaj ta mała dzielnica, a raczej enklawa starszej zabudowy, jest zespołem pensjonatów, sklepów z pamiątkami, muzeów i galerii.

Hutong - chiński tradycyjny zespół połączonych za sobą parterowych budynków z nieotynkowanej zazwyczaj cegły. Powstawały na planie prostokąta, z wąskimi uliczkami, z bramami do małych, wspólnych dziedzińców. Tradycyjne hutongi pozbawione były wodociągów, systemu c.o. oraz miały wspólną toaletę na podwórku

Panoramę miasta możemy obejrzeć z dwóch punktów. Pierwszy to wzgórza Bukaksan, gdzie zostały relikty fortecy o tej samej nazwie lub telewizyjna wieża Seul Tower, umiejscowiona na szczycie wzniesienia Namsen. Część drogi możemy pokonać schodami ruchomymi, a dalej już na platformę obserwacyjną docieramy windą, odstając swoje w kolejce. Seul Tower liczy sobie 237 m, czyli nieco więcej od naszego Pałacu Kultury Nauki, ale w przeciwieństwie od warszawskiej budowli, stoi nad dominującym nad centrum wzniesieniu. Szczerze mówiąc, jest ładnie, ale ... nie rzuca na kolana.
U podnóża zalesionego wzgórza Namsen, chyba ulubionego miejsca rekreacji i spacerów mieszkańców stolicy, doszliśmy schodząc krętymi szlakami do Namsangol Hanok Village. To także zespół parterowych starych domków, przekształcony na gelerie i muzeum. Znowu - ładnie, ale nie ma tam życia. Przypomina to wszystko skansen wypełniony skorupami i rekwizytami, otoczony miejską dżunglą.
Ciekawym, do pewnego stopnia egzotycznym dla nas, będzie targowisko, w wielu wypadkach całodobowe Namdemun, gdzie kupić można rzeczywiście wszystko: od elektroniki po żywność. Na wysokości ratusza, w bok od wspomnianego bulwaru, rozpoczyna się Cheong-gye-cheon, ni to ulica, ni to park śródmiejski, wzdłuż strumienia, który tej trasie dał nazwę. Nocami bywają tam ponoć pokazy świateł laserów, ale nie mieliśmy szczęścia tego akurat zobaczyć. Faktem jest, że to oaza zieleni w betonowym gąszczu i być może to podstawowy atut tego miejsca.

Cienka czerwona linia czyli DMZ
Jak mało gdzie, to atmosferę napięcia i absurdalnego momentami politycznego konfliktu, reliktu zimnej wojny odczuwamy w DMZ czyli strefie zdemilitaryzowanej pomiędzy dwoma państwami koreańskimi. Z Seulu docierają tam niemal codziennie autokarowe wycieczki, które dowodzą, że i na nieszczęściu narodu oraz absurdzie da się wyciągnąć z kieszeni ciekawskich odpowiednie sumy. Do kilkukilometrowej pod względem szerokości strefy niezbędna jest przepustka, którą załatwiają seulskie agencje turystyczne dla swych klientów. Niestety, nie da się pojechać na własną rękę w ten rejon, z wyłączeniem zapewne VIP-ów. Na miejscu duże wrażenie robi odkryty ponad 20 lat temu tunel szpiegowski, drążony przez komunistów z Północy. Można do niego zjechać kolejką albo zejść pieszo. Da się również przez lornetki czy gołym okiem, gdy dysponujemy sokolim wzrokiem (niestety odpadam w przedbiegach) podpatrywać stronę północną, czyli KRLD, która z demokracją pomimo nazwy niewiele ma wspólnego. Wreszcie wariant najdroższy i najdłuższy-cały dzień, wraz z lunchem, przewiduje odwiedzenie miejsca, gdzie został podpisany latem 1953 roku rozejm kończący wojnę koreańską, Panmunjon (Panmundżon). Tam face to face spotykają się żołnierze obu stron oraz patronujący porządkowi na podzielonym półwyspie Amerykanie. Zdarzało się w niedawnej historii tutaj szereg incydentów z porwaniami i zabójstwami włącznie. Niestety, stroną bardziej "aktywną" w tym względzie była zawsze KRLD…
Przykre, że tylko w kilku miejscach można robić fotografie. Nawet żołnierze Południa zabierają aparaty i kasują wykonane foty….
Dramat ludzki pomógł za to odrodzić się dzikiej przyrodzie. Niezamieszkany, nie tknięty ludzką ręką i często dla natury agresywną ingerencją człowieka, obszar jest miejscem, gdzie można spotkać rzadkie tutaj zwierzęta, łącznie z niedźwiedziem. Sam widziałem grupę jeleni. No cóż … dziwny jest ten świat.

Na szlaku. Niekiedy osobliwe dziedzictwo.
Seul na dłuższą metę przygniata swoim ogromem, warto więc go opuścić i zobaczyć co kryje się poza stolicą. Na południowych obrzeżach stolicy znajduje się kilka atrakcji. Na czoło wysuwają się dwie. Pierwszą będzie Korean Folk Village, coś w rodzaju wielkiego skansenu, z organizowanymi tam performance dla odwiedzających. Przeciętny przybysz, a nawet Koreańczyk ma tutaj niepowtarzalną szansę zetknąć się choćby z namiastką kultury ludowej i tradycyjnego budownictwa wiejskiego. Gwałtowny rozwój spowodował zniknięcie większości tych obiektów. Drugi podstołeczny hit znalazłem w milionowym Suwon. Miejscowe fortyfikacje liczące sobie 6 km, oplatające warowne wzgórze i pałac Hwaseong, zostały wpisane na listę UNESCO. Trzeba powiedzieć, że momentami wspinając się na te mury, odnosiłem wrażenie, iż chodzę miniaturą chińskiego muru. Fragmenty są niesamowicie impresywne… Nieważne, że nie są aż tak sędziwe, jak by się sądziło, ponieważ pochodzą przeważnie z XVII stulecia.
Intrygująca i nietypowa atrakcja znajduje się po drugiej stronie półwyspu, blisko Morza Japońskiego i gór Seoraksan. Niedaleko od miasta Samcheok, w rybackiej wsi Sinnam, na wzgórzu skąd rozpościera się widok na Pacyfik (Morze Japońskie jest jego częścią), powstał kilkadziesiąt lat temu wzbogacany o coraz to nowe eksponaty Haesindang Park, czyli w dosłownym tłumaczeniu … Park Penisów. Znajduje się w nim ponad 50 (cyfra ta stale się powiększa) rzeźb kamiennych i drewnianych o fallicznej tematyce. Nawet chińskie znaki zodiaku obleczone są metaforycznie w takowe kształty. Czy chodzi tutaj tylko o tanią i niewybredną sensację? Nie! Cała ta inicjatywa wiąże się z lokalną legendą. Ponoć przed laty mieszkańcy wsi więzili czy schwytali jakąś dziewicę, wyrzuconą przez morze. To samo morze, które nieraz dawało wyraz swojego gniewu, poprzez sztormy i wysokie fale, czyniąc życie mieszkańców bardziej uciążliwym. Odnalazł ją pewien rybak, który odpowiedział twierdząco na jej sugestie (czyżby chciała zrzucić jakiś balast?) i zapewne wspólny zew natury. Do wsi zawitały lepsze dni i materialna prosperita. No cóż - wiele kultur odległych geograficznie lub czasowo od siebie czciło i czci witalność, życie, symbolem tego często bywa fallus.

Nasz "rydwan" potoczył się na południe. Dojechaliśmy do Deagu, gdzie odbywały się ostatnie światowe mistrzostwa lekkoatletyczne. Dwumilionowe miasto stanowiło dla nas etap pośredni do pochodzącego z przełomu XV/XVI wieku klasztoru Haein-sa. Wcześniejszy zniszczyli Mongołowie. Może zabrzmi to patetycznie, ale to miejsce święte dla narodu koreańskiego. Klasztorne obiekty kryją w swoim wnętrzu buddyjski kanon zwany tripitaka koreana wyryty na ponad 80 tysiącach drewnianych bloków, spisany w chińskim jeszcze języku w końcu XI wieku (własny pisany koreański powstał w XV w.). Najazd mongolski także i w tej dziedzinie doprowadził do częściowej zagłady kanonu, ale w następnych stuleciach został on zrekonstruowany, bądź napisany od nowa. Klasztor znajduje się w pięknym otoczeniu, wśród lasów i gór, co nie jest niestety standardem dla uprzemysłowionej Korei, która uległa daleko posuniętej deforestyzacji (wylesieniu).

W XV wieku, na polecenie króla Saejonga, grupa uczonych stworzyła koreańskie pismo nazwane hangulem. Alfabet koreański jest uważany za jeden z najbardziej naukowych systemów pisma na świecie. Składa się on z 10 samogłosek i 14 spółgłosek, które w połączeniu tworzą różne sylaby. System ponoć jest prosty i łatwy do opanowania. Pewni eksperci uważają, iż właśnie te cechy sprawiły, że w Korei jest tak niski poziom analfabetyzmu. Należy do grupy uralsko-ałtajskiej i posiada, co zrozumiałe przez sąsiedztwo i historię, wiele elementów wspólnych z językiem chińskim. Gramatyka z kolei ma wiele cech wspólnych z japońskim. Król Saejong posiada monumentalny pomnik w Seulu na centralnym bulwarze, obok admirała Yi.

Z Deagu już niedaleko do najważniejszego historycznie miejsca na całym chyba Półwyspie Koreańskim, do Gyeongju. Miasto było stolicą królestwa Shilla, które po podboju dwóch innych lokalnych monarchii (VII w.) we wczesnym średniowieczu nie tylko kontrolowało półwysep, ale i pełniło rolę regionalnego mocarstwa przez prawie trzy stulecia. Potem po upadku Shilla, nowa dynastia Goreyo uszanowała stołeczność miejsca i szybko odbudowała je ze zniszczeń w dobie wojny domowej. Ostateczna zagłada przyszła podczas wielokrotne przywoływanego najazdu mongolskiego w latach 1231-1232. Mimo wszystko coś przetrwało z koreańskiego Krakowa. Rzucają się w oczy liczne pokryte trawą kopce, będące w istocie grobami królewskimi. Jeden z nich jest udostępniony zwiedzającym. Na wielkiej przestrzeni, dowodzącej rozległości dawnej stolicy, raz po raz napotykamy wśród kwiatów i pól warzywnych czy ryżowisk ruiny przypominające minioną świetność (np. butelkowego kształtu wieża). Jednak największe wrażenie robią wpisane na listę UNESCO dwa obiekty: bogato dekorowana świątynia Bulguk-sa oraz posagi Buddy w grocie Seokguram. Nie tylko miłośnicy sportów walki nawiedzają klasztor Golgul-sa, sławny z istniejącej tam szkoły koreańskiej ich wersji, zwanej sunmudo. Na okolicznych skałach wyryto wiele wizerunków Buddy. Stąd już żabi skok na wybrzeże, gdzie można na jednej z plaż (przeciętnych powiedzmy) zażyć kąpieli i spróbować owoców morza. Jeszcze późnym popołudniem wspinaliśmy się z Jarkiem na górę Namsan, gdzie wyrzeźbiono kilka impresywnych wizerunków Guatamy, a jeden z tych Buddów wyryty w skale, naprawdę posiada imponujące rozmiary. Na wieczór nasz koreański doradca, obwożący po rozległym "muzeum bez murów", jak nazywają tutaj Gyeongju, zaproponował Anapji Pond. Nazwa jest trochę przekłamana, ponieważ to nie tylko staw z urokliwymi lotosami, ale także pozostałości dawnego pałacu monarszego, cudownie wkomponowanego w przyrodnicze otoczenie. W jednym z pawilonów można obejrzeć rekonstrukcję całości sprzed setek lat. Wieczorem, gdy park, staw i pawilony są podświetlone i z głośników wydobywa się dyskretna muzyka, miejsce to nabiera magicznego charakteru.
Ostatnim celem był odległy ok. 70 km na południe Pusan (Busan). To wielkie, liczące ponad 3,5 mln mieszkańców miasto, dysponuje największym portem w Korei. Podczas wojny w roku 1950 przeżyło oblężenie ze strony wojsk Kim-Ir-sena, czyli komunistycznej Północy. Atutem jest urocze położenie, wśród wzgórz, łagodnie opadających ku Pacyfikowi. Samo centrum rozłożone jest terasowato wzdłuż owalnej, czy raczej muszlowatej zatoki (czyżby koreańskie San Sebastian czy Acapulco?). Za pasmem wzniesień, oddzielona od portowej zatoki, na którą zapierający dech w piersiach widok rozpościera się z lokalnej wieży telewizyjnej, znajduje się najgłośniejsza plaża kraju Haeundae, gdzie raz obradował szczyt G-20. Niewątpliwie ładna, ale oklejona wielkimi, nawet luksusowymi hotelami przypomina mieszankę Miami, Honolulu i wspomnianego Acapulco.
Pusan słynie z największego w kraju targu rybnego (cholernie malownicze i ekscytujące to miejsce), majestatycznej świątyni Boemeo-sa na wzgórzach otaczających miasto i pobliskich fortyfikacji oraz największych w świecie (tak piszą!) łaźni publicznych największych ponoć na świecie. Nie ma tam koedukacji - od razu zastrzegam, ale nie zmienia to faktu, że jest tam fajnie. Zespól basenów z wodą o różnej temperaturze, sauny, fontanny, masaże, wodotryski, umywalnie europejskiego lub azjatyckiego standardu, czynią z nich atrakcję. Osobiście odwiedziłem Hurschimchung (druga co do wielkości). Jednocześnie może tam być kilka tysięcy osób i sobie one wzajemnie nie przeszkadzają… Dress code jest prosty; "on the Birthday suit", czyli jak nas Pan Bóg stworzył.

Na wyspie Jejudo
Niekiedy wyspę na skraju Morza Żółtego nazywa się koreańskim rajem tropikalnym, co jest może oceną na wyrost, ale z racji łagodniejszego niż na kontynencie klimatu, dosyć powszechnie spotykaną tutaj rośliną są palmy, a zwolennicy nurkowania i snorkelingu znajdą nawet koralowe rafy, a miłośnicy tradycyjnego wypoczynku pławić się mogą w słońcu lub zażywać kąpieli na licznych plażach. Te zaś są różnorodne. Oprócz klasycznych z białym czy żółtawym piaskiem, są równie liczne czarne, przypominające o wulkanicznym rodowodzie Jeju. Jej administracyjne centrum, położone na północnym wybrzeżu miasto Jeju-si, nie należy do najbardziej fascynujących zakątków Dalekiego Wschodu, ale stanowi dobrą bazę wypadową na poznanie wyspy. Warto wskoczyć do lokalnych muzeów (historii, folkloru i geologii) oraz arboretum. To dobra i szybka introdukcja poznania specyfiki Jeju. Kolejną, choć dyskusyjną i kiczowatą "atrakcją", w modnym dzisiaj stylu tworzenia dziwacznych "hitów" jest "Loveland" czyli zgromadzenie najróżniejszych eksponatów i zabawek służących do erotycznych igr roznamiętnionych kochanków. Co ciekawe, często przybywają tutaj podczas swojego "honymoon travel" koreańskie młode pary, aby się sfotografować na tle eskponatów o jednoznacznej treści. Zgodzić się można z opinią autorów przewodnika z serii Lonely planet: "Leave the kids in home" (Zostawcie dzieci w domu). Jeżeli jeszcze znajdujący się na kontynencie "park penisów" dałoby się jakoś kulturowo wytłumaczyć, to tutaj byłyby trudności uzasadnieniem, poza chyba komercyjnym aspektem. Przemierzając wyspę często niezależnie od muzeów napotykamy specyficzne rzeźby wykonane z czarnej wulkanicznej skały - tzw. dolharubang, przedstawiające tajemniczych osobników, w potocznym tłumaczeniu, zwanych pradziadkami. Są one swego rodzaju ikoną wyspy. Po całej wyspie rozrzuconych jest ponad 1700 takowych posągów z charakterystycznymi założonymi dłońmi na brzuszku, symbolizujących szczęście i żywotność.
Przy dobrej pogodzie wypadałoby wspiąć się - do pewnej momentu i tak da się dojechać, na centralnie - w sercu wyspy sterczący, szczyt Hallasan, o wysokości 1950 m. To największa kulminacja wyspy. Wspinaczka trwa kilka godzin i nie należy do zupełnie najprostszych, co nie powinno dziwić. Wysokość względna równa się tutaj bezwzględnej. Marsz rozpoczynamy niemal z poziomu morza. Jednak piękniejszy jest drugi ze szczytów Jejudo, krater Sangumburi. Pokryty jest on cały rok roślinnością i uzasadnione wydaje się określenie - zielona góra. Z krawędzi należy koniecznie spojrzeć w środek krateru wypełniony małym jeziorem o średnicy 350 m..
Wyspa, z czego powszechnie nie zdaje się sprawy, posiada też największy na globie system jaskiń lawowych, wyżłobionych podczas erupcji wulkanicznych w przeszłości, liczący sobie około 15 km. Jedna z pieczar, choć niecała, we wschodniej części wyspy, a może raczej naturalny podziemny tunel - Manjanggul, udostępniona jest zwiedzającym.
Szczególnie dramatyczne i malownicze są skaliste wschodnie wybrzeża Jejudo, w rejonie półwyspu Ilchulbong. Jeden z klifów podobny jest do północnoirlandzkiego Giant Causeway. Podobnie jak swój europejski odpowiednik posiada oktagonalne kształty skalnych bloków, wyglądających jak schodki, czy plastry miodu, zniżające się ku morskiej kipieli. Punkt ten, zwany Haenyeo, wiąże się mocno z pewną wyspiarską tradycją, której nawet zostało poświecone lokalne muzeum. Otóż z tej nietypowej półki nurkowały kobiety zbierające owoce morza występujące wokół w dużej obfitości. To właśnie od owych dzielnych i zdeterminowanych pań wzięła się nazwa. Wokół miasteczka i półwyspu ciągną się przeważnie ciemne, wulkaniczne plaże i malownicze zatoki z turkusową wodą
Bazaltowe klify o kształcie organów, podobne nieco do szkockiej St. Kildy lub pewnych formacji skalnych z Islandii, zwane Oedolgae (samotna skala) znajdują się na drugiej stronie wyspy, na południu, kolo Seogwipo. Potężny blok miał ponoć odegrać rolę w odparciu tutaj inwazji mongolskiej, kiedy to dowódca koreański przeistoczyć się miał w bazaltowe ściany, o które rozbijają się dzisiaj zamiast okrętów wroga, fale Pacyfiku.
Na południowym wybrzeżu są najlepsze plaże, w tym i klasyczne, z białym piaskiem oraz miejsca do nurkowania. Wyspa jest bardzo popularna wśród koreańskich nowożeńców, stąd łatwo ich tutaj spotkać. Może i któryś z was uda się tam na swój miodowy miesiąc?

Kwestie praktyczne

Powiedzmy szczerze do Korei Południowej da się dotrzeć de facto z Europy tylko samolotem. Teoretycznie dałoby się inaczej, gdyby istniało regularne połączenie kolejowe z północnokoreańskim Phenianem, skorelowanym z Chinami i Rosja, ale polityczna tragifarsa nie daje szans, mimo chwilowego na początku XXI wieku odprężenia (tzw. słoneczna polityka). W DMZ pobudowano wówczas dworzec Dorasan, z nadzieją na obsługę ruchu na Północ, ale na razie jest ona tylko pomnikiem - nietanim, nadziei. Można też połączyć Koreę z Japonią docierając np. promem do Pusanu (Busanu). Koszt takiego promu do Fukuoki lub Kobe kształtuje się między 90000 a 12000 wonów (ok. 1000 wonów to 1 $) w jedną stronę. To jednak wymaga głębszych przemyśleń, ponieważ sama Japonia wyciągnie z naszych kieszeni niemało, a Korea do najtańszych kierunków też nie należy. Podobnie, jak w przypadku Kraju Kwitnącej Wiśni, przeloty do Korei mieszczą się w normalnych granicach cenowych. Jeśli wybierzemy czas, kupując z pewnym wyprzedzeniem bilet powrotny z przesiadką a Monachium czy Helsinkach poza sezonem, np. w lutym, marcu, kwietniu, październiku, listopadzie, istnieje szansa zakupu biletu już od 2460 zł (no i za 4000 z kawałkiem też można, ale po co ?). W sezonie, czyli latem czy podczas świąt, co dziwić nie powinno, ceny biletów zaczynają się od 3100 zł (Aerofłot), najczęściej oscylując w granicach 3550 a 4000 złotych (Finnair, Lufthansa). Dotyczy to biletów kupowanych w Polsce. W Niemczech, czy w Anglii bywa taniej, co też dla znawców branży nie stanowi zaskoczenia.
Ceny koreańskie są wyższe, no z wyjątkiem Japonii, od tych które spotykamy zazwyczaj na Dalekim Wschodzie. Da się jednak przeżyć nocując w hostelach, schroniskach czy stołując się w tańszych knajpkach, bliskim barom, gdzie kręci się tłum czarnych główek, czyli miejscowych (można zjeść już poniżej 10 tys. wonów). Miejsce w dormitory, czyli pokoju (sali) wieloosobowym kształtuje się granicach 15-20 tys. wonów. Na tym tle nieźle prezentuje się schroniskowa dwójka, ponieważ w Pusanie w Blubackapckers znaleźliśmy opcję za 45 tys. za pokój. Mam też w zanadrzu jeszcze jeden, choć dość kontrowersyjny wariant. To tzw. Jjimjilbang, czyli sauna, przeważnie męska w koreańskim wydaniu. Interesujące, iż owe sauny czynne są całodobowo, można w nich spokojnie się przespać na wyłożonych, nawet w miarę wygodnych matach, w klimatyzowanych pomieszczeniach, oglądać filmy na zainstalowanych ekranach, zrobić sobie kawę czy herbatę. Ceny kształtują się między 5000 (wersja spartańska) a 10000 wonów. Odzież należy zostawić w boxach rozmieszczonych w szatni. Jeśli posiadamy stosunkowo niewielki plecak, czyli podręczny bagaż, to naprawdę mamy najtańszy nocleg w mieście. Dlaczego to kontrowersyjny pomysł, choć dogodny dla budżetu wyprawy? Często spotykają się w Jjimjilbang geje i może komuś się to nie podobać, ale nikt nikogo nie zmusza tam do wzięcia udziału w jednoznacznych często zachowaniach. Wolna wola!
Szczęśliwie komunikacja nie jest aż tak wielkim wyzwaniem cenowym. Tańsze są autobusy, choć kolej zazwyczaj jest szybsza. Na dłuższych dystansach, a niewiele ich, Korea Południowa nie należy do kolosów, kursują superekspresy, odpowiedniki japońskich shikansenów, np. Pusan-Seul. Odległość 350-370 km , pokonują w 3 godziny. Bilet jest droższy. Normalnie kosztuje ok. 55000 wonów, ale ja w hotelu pusańskim nabyłem go za mniej więcej 44-45 tysięcy (hostele dysponują zniżkami). Oprócz Seulu w kilku innych wielkich miastach funkcjonuje metro. Bilety kosztują w zasadzie około 100-1500 wonów za przejazd. W stolicy obowiązuje dosyć skomplikowany system doładowywania kart, które pełnić mogą rolę biletu wieloprzejazdowego. Lepiej zobaczyć jak to robią krajowcy. Interesujące, że w cenie jednorazówek jest kaucja 500 wonów, zwracana po przyjeździe do celu (jeśli o tym pamiętamy), przez automat, do którego należy taki bilet wsadzić. W Pusan, Deagu oraz Gwangju też funkcjonuje underground, ale na prostszych zasadach. W tym pierwszym (Pusan) nawet da się kupić bilet całodzienny, czego nie ma w Seulu.
Z kolei przebywając w Gyeongju, ze względu na rozległość obszaru godnego zwiedzenia, rozrzucenia atrakcji, warto rozważyć wynajęcie samochodu, czy taksówki na cały dzień. Transport publiczny istnieje, ale korelacja słabiutka i tracimy mnóstwo czasu na przesiadki - zapaliliśmy niezłą cenę 70 000 wonów, pierwotnie miało być ich 100 tys.
Przetestowałem Koreę, ale nie powiem, abym poznał ją tak dokładnie, jakbym chciał. Wiele ciekawych miejsc zostało pominiętych i zdajemy sobie z tego sprawę. Moja i Jarka wizyta stanowiła tylko segment większej, azjatyckiej podróży. Dalszymi celami były Taiwan i Borneo, stąd pośpiech i ledwo dotknięcie pewnych tematów. Może będzie nam dane tam powrócić….
 
Zdjęcia:

1. Haesindang (dosłownie Penis) Park, Gangwon-do, na południe od Samcheok. Źródło:  http://www.chrisinsouthkorea.com/2009/06/destination-haesindang-park-samcheok-gangwon-do-nsfw 
2. Haesindang (dosłownie Penis) Park, Gangwon-do, na południe od Samcheok. Źródło: http://www.lonelyplanet.com/travelblogs/922/110979/The+Penis+Park+in+Samcheok,+South+Korea?destId=357351 
3. Haesindang (dosłownie Penis) Park, Gangwon-do, na południe od Samcheok. Źródło: http://www. chrisinsouthkorea.com/2009/06/destination-haesindang-park-samcheok-gangwondo-nsfw
4. Posągi dolharubang z lawy Źródło: http://lh5.ggpht.com/-uxxvYvf4GcI/R_--vwwLpwE/AAAAAAAABPc/SPkqw8FMo7Y/JejuDoIslandKorea25may2004.jpg
5. Posągi dolharubang z lawy .Źródło: http://www.metrolic.com/travel-guides-jeju-do-125863/ 
6. Lawowa jaskinia Manjanggul długa na prawie km, ale tylko 1 km udostępniony publiczności, o wysokości do 32 m. Źródło: http://www.lovethesepics.com/2011/06/volcanic-jeju-island-of-the-gods-33-pics/ 
7. Sangumburi Crater, który jest głęboki na 100 i szeroki na 350 m. Źródło: http://www.lovethesepics.com/2011/06/volcanic-jeju-island-of-the-gods-33-pics/ 
8. Koreańskie Giant’s causeway, czyli klif nurkujących dziewczyn Haenyeo. Źródło: http://www.lovethesepics.com/2011/06/volcanic-jeju-island-of-the-gods-33-pics/ 
9. Zatoka pod Sunrise Peak (Seongsan Ilchulbong) .Źródło: http://www.lovethesepics.com/2011/06/volcanic-jeju-island-of-the-gods-33-pics/ 
10. Klif Oedolgae, Seogwipo. Źródło: http://www.lovethesepics.com/2011/06/volcanic-jeju-island-of-the-gods-33-pics/ 
11. Plaża Hyeopjae . Źródło: http://www.lovethesepics.com/2011/06/volcanic-jeju-island-of-the-gods-33-pics/ 
12-14. Loveland w Jeju-si; źródło: http://www.myconfinedspace.com/2006/12/22/love-land-south-korea/
 

 

Nasi Partnerzy

 

Copyright ©  Turystyka Kulturowa 2008-2024


Ta strona internetowa używa pliki cookies w celu dostosowania serwisu do potrzeb użytkowników i w celach statystycznych. W przeglądarce internetowej można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Brak zmiany tych ustawień oznacza akceptację dla cookies stosowanych przez nasz serwis.
Zamknij