Azerbejdżan
|
|
|
Centrum Baku widziane od straony Morza Kaspijskiego
|
Ambasada RP w Baku |
|
|
|
Zespół pałacowo-świątynny Shirvansah (klasyczna architektura islamu) w
Baku
|
|
|
|
Rysunki naskalne w Kobustanie
|
|
Wieża Dziewic
|
Grób Pawła Potockiego - polskiego inżyniera |
Pola naftowe |
|
|
|
Nardaran
|
Surachani - światynia zoraostrain
|
|
Gruzja
|
|
|
Masyw Kaukazu z pokladu azerskiego samolotu. Pogranicze Gruzji z Czeczenią
|
Mccheta , katedra Sveti Cchoveli
|
|
|
|
Wnętrze katedry w Mcchecie
|
Ananuri - klasztor forteca na Gruzińskiej Drodze Wojennej
|
|
|
|
Ananuri - klasztor forteca na Gruzińskiej Drodze Wojennej
|
Klasztor Tsameba k. Kazbegi
|
|
|
|
Formacje skalne k. Kazbegi
|
Szczyt mitycznego Kazbegu
|
|
|
|
Skalny klasztor David Geredża
|
|
|
|
Stare Gruzinki
|
Sigangi (Sagnagi)
|
|
Muzeum Stalina w Gori, obudowana chatka, w której urodził się "wódz postępowej ludzkości"
|
Gori, pomnik Stalina |
|
|
|
|
|
Gruzińska gościnność
|
Skalne miasto Wardzia
|
|
|
|
Skalne miasto Wardzia
|
Skalne miasto Wardzia
|
|
Armenia
|
|
|
Klastor Hagpat w Armenii
|
Żematun (przedsionek) klasztoru w Sanahin
|
|
|
|
Haczkar
|
Nad Sewanem
|
|
|
|
Eczmiadzyn, pałac katolikosa
|
Eczmiadzyn, katedra
|
|
|
|
Hellenistyczna światynia Mitry w Garni k. Erewania
|
Gdzieś w Arrmenii
|
|
Klasztor Gerard
|
Klasztor Gerard, mistyczna poświata przez otwór w dachu |
|
|
|
Klasztor Gerard
|
Klasztor Gerard, naścienne haczkary
|
|
Erewań, pomnik ofiar Genocidu, Ciernakaberd
|
Erewań, galeria narodowa |
Noravank, klasztor dwupoziomowy |
|
|
Noravank, klasztor dwupoziomowy
|
|
|
|
Kręgi kamienne Zorac Karer, ormiański Stonhage
|
Iluminowane manuskrtpty w Matendaran w Erewaniu
|
|
Gruzja
|
Król Wachtang nad Kurą w Tbilisi
|
|
Tbilisi, nad rzeka Kurą
|
Tbilisi, pałac prezydencki zwany przez tubylców "Reichstagiem" |
|
|
|
Odnowiona część starego Tbilisi
|
Morze Czarne k. Batumi
|
|
|
|
Sarpi, przejśćie graniczne do Turcji
|
Batumi, bulawr
|
|
|
|
Pochodzacy z XI w. klasztor Gelati k. Kutaisi, ufundowany przez Dawida Budowniczego
|
|
|
|
Klasztor Gelati
|
Pomnik Rustwaelego w centrum Tbilisi
|
|
|
|
Parlament w Tbilisi
|
Pomnik patrona kraju św. Jerzego w Tbilisi na Placu Republiki
|
|
|
|
Stare Tbilisi
|
Łaźnie siarkowe w Tbilisi
|
|
ZAKAUKSKA TRÓJKA
Michał Jarnecki
AZERBEJDŻAN
Dlaczego? Trochę z braku
czasu, trochę z przemożnej chęci wczucia się, choćby na chwilę, w klimaty Przedwiośnia
ale przede wszystkim dla uchwycenia zapachu naftowego boomu. W Azerbejdżanie
spędziłem tylko i aż 50 godzin, a jeśli mowa o Przedwiośniu to moją bazą
musiało stać się Baku. Stolica położona jest we wschodniej części kraju, na
południu Półwyspu Apszerońskiego u wybrzeży Morza Kaspijskiego. Starówka
bakijska, choć niewielka, posiada własną atmosferę. Wąskie uliczki i zaułki,
susząca się na podwórkach i oknach bielizna, upał, otwarte drzwi małych
sklepików i kafejek, spacerujący powoli i dostojnie miejscowi – wśród których
obok pięknych długonogich dziewcząt są i panie z głowami w chustach i grający
na placach w piłkę chłopcy. Zapraszają do środka wrota dawnych karawanserajów,
pełniące dzisiaj rolę ekskluzywnych, jak na lokalne warunki, restauracji. To
wszystko składa się na niepowtarzalny klimat starej części miasta. Pośród
zabytków prawdziwą perłą jest kompleks Shirvanszach z XIV i XV w.,
misternie zdobionych meczetów, minaretów i pałacowych pomieszczeń. Jednak chyba
najbardziej rozpoznawalną budowlą w Baku jest tzw. Wieża Dziewic, niedaleko nadmorskiego
bulwaru. Mimo intrygującej nazwy jej przeznaczenie do dziś jest niejasne.
Sama starówka jest otoczona
nieźle zachowanymi i niemal kompletnymi (około 75%) murami miejskimi. W
ostatnich latach stara część miasta została poddana renowacji, czego efekty
widać. Dziś często służy jako wizytówka nie tylko stolicy, ale i całego państwa.
Cieszy więc fakt, że udało się wysupłać jakieś środki z naftowej prosperity
niepodległego już Azerbejdżanu, z którego soki żywotne wysysała wcześniej Rosja
w postaci ZSRR. Na obrzeżach stolicy znajdują się pola naftowe, a specyficzny
zapach ropy wciska się w nozdrza. Pewną atrakcją może być przejażdżka statkiem
po Morzu Kaspijskim, skąd rozpościera się ładna panorama miasta.
James Bond & Paweł
Potocki. Nieopodal miejsca znanego z jednej części przygód agenta 007,
pt. The Word is not enough, tzw. James Bond
Oil Field, odnajdujemy polonikum. To grób
wybitnego rodaka, inż. Pawła Potockiego (1879-1932), współautora technologii
pozwalającej wydobywać ropę z dna morza. Mogiła powstała, na jego wyraźne
życzenie, na terenie wydartym morzu. Przed kilku latu grób został poddany
restauracji.
|
Jeśli w czasie swojej
wizyty w Azerbejżdżanie ktoś chciałby zobaczyć coś ponad Baku to z pewności
powinien wybrać się do Kobustanu (inne pisownie: Gobustan, Qobustan),
który jest oddalony od stolicy o około 60 km. To właśnie tu na skałach
zachowały się petroglify (rysunki) sprzed ok. 30 tysięcy lat. Jest ich ponad
600 000 i zajmują powierzchnię przeszło 100 km2! Dominują wśród nich sceny
łowów, ale są także obrazy przedstawiające ludzi, zwierzęta, łodzie i tańce,
jak przypuszczając archeolodzy, rytualne. W 2007 roku malowidła te trafiły na
Światową Listę Dziedzictwa Kulturowego i Naturalnego UNESCO. Kilkanaście
kilometrów dalej znajdują się niezwykłe wulkany, które zamiast lawy wylewają… błoto.
Są czynne i wybuchają co kilkadziesiąt minut. W 2001 roku jeden z nich dostał
się na czołówki gazet dzięki wyjątkowo wysokiej eksplozji – błoto wzbiło się w
powietrze na wysokość 15 m!
Centrum duchowym,
formalnie szyickiego Azerbejdżanu, jest Nadardan z wielkim meczetem.
Tutaj rzeczywiście wyczuwa się atmosferę religijnego skupienia. Widać to nawet po
strojach. Pozostając nadal na Półwyspie Aszperońskim warto odwiedzić także Janyrdach,
zwany miejscem wiecznego ognia. Jest to jedna z niewielu, jeśli nie jedyna,
taka atrakcja na świecie. Mamy tutaj bowiem doczynienia z naturalnym wyciekiem
gazu ziemnego który wchodzi w związek z atmosferą. Jako historyk nie mogłem
ominąć innej ciekawostki, czyli świątyni zoroaostrian w Surachani.
Wyznawali oni dualistyczną religię, sugerującą odwieczną walkę dobra ze złem.
Żarzący się wieczny płomień symbolizuje boga światła i dobra, Ahuramazdę.
Nad ranem następnego,
trzeciego już dnia udałem się na Hejdar Alijew International Airport,
noszący imię pierwszego prezydenta niepodległego Azerbejdżanu (który w czasach
radzieckich był pierwszym sekretarzem…), notabene ojca obecnej głowy państwa.
W KRAJU ŚWIĘTEGO
JERZEGO – GRUZJA
Przelot azerską linią
Azal z Baku do Tbilisi trwał około1,5 godziny i kosztował 50 euro (kupowany na
miejscu). Naszą High Quarter na czas pobytu w tym uroczym, choć biednym,
zdewastowanym częściowo kraju, stał się dom kobiety – instytucji, Iriny
Japaridze w Tbilisi, na Nanashwili 9B. O Irinie głośno w świecie. Wspominają
jej rodzinny, funkcjonujący na dwóch ostatnich piętrach kamienicy hostel,
różnojęzyczne przewodniki, w tym Lonely Planet oraz nasz rodzimy z
wydawnictwa Bezdroża. Warunki są tam raczej bazowe, wnętrza wypełniają
głównie dormitoria, ale atmosfera niepowtarzalna. Na korytarzach, w kuchni,
salach oraz przejściach do toalet i łazienek spotyka się chyba cały świat. W
czasie mojego tam pobytu spotkałem backpekersów z Izraela, USA, Francji,
Irlandii, Estonii, Litwy, Australii, Niemiec, Polski, Czech i innych krajów.
Koszt od osoby latem 2008 wynosił 30 larów (1 $=1,4 lara). Irina nie tylko
zapewnia gościnę i dobry klimat, ale pomaga też zorganizować wycieczki po swoim
pięknym kraju, dysponując kilkoma zaufanymi kierowcami, w tym kapitalnym
kompanem podróży, niezwykle pomocnym i przyjaznym Kote, dysponującym jeepem.
Irina załatwia transfery na z lotniska, na które prowadzi jedyna chyba na
globie … George Bush Avenue.
Z marszu, aby nie
marnować dnia, pojechaliśmy w stronę Kazbegi, czyli masywu Kaukazu. Po drodze
zatrzymaliśmy się w religijnym centrum kraju, Mcchecie, gdzie oprócz ponad
tysiącletniej katedry Sweti Cchoweli (Drzewa Życia), podziwialiśmy panoramę
miasta, ze wzgórza Dżwari. W miejscu, gdzie niegdyś stał pierwszy w Gruzji
krzyż dziś wznosi się kościół. Potem wjechaliśmy na tzw. Gruzińską Drogę
Wojenną. Mniej więcej w połowie trasy wznosi się niezwykle malowniczo położony
klasztor Annanuri. Wreszcie po wielu kilometrach, po serii serpentyn wjechaliśmy
na masyw Kaukazu i dotarliśmy do Kazbegi. Na trudno dostępnym wzgórzu górującym
nad miasteczkiem, na które jednak da się wjechać jeepem, wznosi się klasztor
Tsameba, czyli Świętej Trójcy. Gdy zjeżdżaliśmy, wreszcie odsłonił się z mgły i
chmur liczący ok. 5047 metrów szczyt Kazbeku. Ośnieżona góra owiana jest sławą
mitu o Prometeuszu, który miał być przybity do jej skały.
Kolejnego dnia
udaliśmy się do Kachetii, krainy na wschodzie Gruzji, słynącej z doskonałej
jakości win. Stolicą regionu jest pieczołowicie odrestaurowane stare miasto
Sagnahi, położone na wierzchołku jednego ze wzgórz. Z restauracji u boku
olbrzymiego zamczyska, po którym zachowały się już tylko długie mury, ciągnące
się po wzniesieniach, jakby pomniejszona wersja muru chińskiego, roztacza się
malowniczy widok na Dolinę Alanezyjską. Ponoć upodobał sobie to miejsce
prezydent Sakakaszwili, a jeśli to prawda – rozumiemy. Zawartość menu,
serwowane tam wina i sycący oczy krajobraz są niesamowite.
W pobliżu miasta
znajduje się wioska Bodbe, gdzie pielgrzymi zdążają na grób św. Niny, patronki
Gruzji, która miała przynieść tutaj chrześcijaństwo w IV w. Symbolem narodowej
patronki są oryginalne krzyże z pochylonymi lekko, jak skrzydła samolotu
ramionami.
Jeszcze tego samego
dnia odwiedziliśmy Dawid Geredża, malowniczo położonego na stoku góry klasztoru
mającego ponad tysiąc lat, a swoją architekturą i atmosferą przypominającego monasty
z góry Athos. Nazwa wzięła się od św. Dawida, który miał tutaj swoją pustelnię.
Powyżej klasztoru ciągną się pątnicze szlaki. Jeden z nich prowadzi krawędzią
góry o grzebieniowatym kształcie. Idąc mijamy wydrążone w skałach kaplice z
resztkami fresków. Ze szczytu rozpościera się piękna panorama sięgająca granic,
nieodległego stąd Azerbejdżanu.
Jadąc do czy z
Tbilisi mijamy porzucone, rozwalające się kołchozy. Raz po raz stajemy, a
gościnni ludzie częstują domasznym winem lub wódką – czaczą. Nawiedzała
mnie wówczas myśl, że jadąc do Gruzji przydałby się niezły trening w
opróżnianiu zawartości kieliszków i butelek.
Następny dzień w
całości wypełniła ambitna trasa w kierunku Gori i Wardzi. Pierwsze z miast,
Gori jest szczerze mówiąc bez wyrazu, stanowiąc zbiór blokowisk i
podupadającego przemysłu, czyli przeciętnej postsowieckiej architektury. Co
innego przyciąga tutaj wędrowców. W centrum znajduje się już chyba ostatni na
globie pomnik Stalina, który właśnie w tym mieście przyszedł na świat w 1879 roku.
Co więcej, mieści się tutaj ciekawe muzeum dyktatora wraz z domkiem, gdzie
został powity. Ekspozycja raczej nie grzeszy obiektywizmem historycznym,
stanowiąc apoteozę następcy Lenina i seryjnego mordercy zza biurka. Oprowadzają
w większości nawiedzone przewodniczki, które z dumą opowiadają o
najsławniejszym synu Gori. Na zewnątrz można wejść nie tylko do wspomnianej
chatki, ale też wagonu, którym podróżował Stalin. Czasami nawiedzała mnie myśl,
w jaki sposób część Gruzinów godzi swoje europejskie aspiracje z podziwem i
szacunkiem wobec sowieckiego dyktatora? Przecież kiedy w 1957 roku oraz za
czasów Gorbaczowa usiłowano pomnik zburzyć, lokalna społeczność temu się
wyraźnie przeciwstawiła. Czyżby przekora, a może przekonanie, iż to najsławniejszy
syn Gruzji, a w sumie nieważne jakie są o nim opinie?
Stalinowska komercja czyli
interes na Stalinie. W muzealnym sklepiku ekspedienta ubrana w mundur
krasnoarmiejski (jak Marusia z „Czterech pancernych”) sprzedaje wino z
podobizną „wodza postępowej ludzkości” za 15 i 30 larów. Notabene w sklepach
znaleźć można tańsze i chyba lepsze gruzińskie trunki…
|
Irina po powrocie do
Tbilisi, opowiedziała nam potem ciekawą historię związaną z muzeum „wodza
postępowej ludzkości”. Jej gość, turysta z Niemiec szukając gmaszyska, natrafił
na gościnnych Gruzinów, którzy spoili go winem. Ten, tęgo podchmielony, trafił
do muzeum, stanął przed rzeźbą Stalina, wyciągnął rękę, krzycząc: Sieg hail,
przywiozłem ci priviet (pozdrowienie) od Hitlera. Zrobił się skandal, turysta
trafił na policję, a z rąk mundurowych, gdy wytrzeźwiał, uwolniła… Irina. O
Gori było też głośno w latem 2008 roku z racji ataku na miasto armii rosyjskiej
i poważnych zniszczeń, których dokonała. Szkoda, że Stalin tą tragedię
mieszkańców akurat przetrwał[1].
Wardzia to
średniowieczne miasto wydrążone w skałach. Powstało w XIII w., gdy toczyły się
dramatyczne boje z muzułmańskimi najeźdźcami. Pod osłoną gór i wąskich
przełęczy rezydował tutaj dwór królowej Tamary, błogosławiącej wojska idące w
święty bój. Wardzia stanowi system pieczar i łączących je chodników i tuneli. W
większych pomieszczeniach rezydował dwór i mieściły się kościoły. Do dziś
zachowało się nawet trochę fresków. Jest to bezwątpienia magiczne miejsce, choć
bliżej stąd na granicę turecką niż do stolicy (ok. 350 km od Tibilisii). Kiedy
wracaliśmy dochodziła północ, ale nikt nie żałował. Wszyscy byliśmy pod
olbrzymim wrażeniem.
Wybraliśmy się
również do odzyskanej przez Gruzinów Adżarii, gdzie przez kilkanaście lat rządził
lokalny postkomunistyczny satrapa, niejaki Abaszydze. Bunt społeczny połączony
z ultimatum nowego prezydenta Sakakaszwilego – działo się to już po różanej rewolucji
– doprowadziły do obalenia prorosyjskiego lidera autonomicznej Adżarii. Jej
stolicą jest sławne z piosenki Filipinek, Batumi. Jadąc tam, nerwowo szukaliśmy
wzrokiem herbacianych pól, opiewanych w piosence. Spotkał nas olbrzymi zawód –
już ich nie ma! Globalizacja spowodowała, iż uprawa, szczerze mówiąc
przeciętnej jakości herbaty, przestała być opłacalna.
Batumi posiada ładny
nadmorski bulwar, przy którym, znajdziemy kilka reprezentacyjnych budynków, np.
dworzec morski, neogotycki kościół oraz zespół mieszczańskich kamienic z
przełomu XIX i XX w. Na równoległej ulicy widnieje charakterystyczny ołówek
minaretu, sąsiadującego z meczetem. W Adżarii ze względu na długie tureckie
rządy, mieszka do dziś wielu wyznawców islamu. My jednak tylko musnęliśmy
Batumi, mknąc dalej na południe, do tureckiej granicy. Zatrzymaliśmy się na
godzinę w Gonio, oglądając zamczysko pamiętające jeszcze rzymskie i
bizantyjskie czasy, a potem do cudownej plaży Sarpi. Adżarskie wybrzeża są
kamieniste i ta także nie stanowi wyjątku, ale wyróżnia się czystością i
brakiem tłumów. Wieś jest malutka i przyklejona do skał schodzących do Morza
Czarnego, ciągnąc się do granicznego przejścia. Zanurzając się w krystalicznie
czystej wodzie, a potem grzejąc plecy na gorących kamieniach plaży, obserwujemy
samochody sunące w obie strony granicy i pobliski, zgrabny turecki meczecik.
Wracając do Tbilisi
zatrzymałem się w okolicach Kutaisi, aby zobaczyć piękny i rozległy
średniowieczny kompleks klasztorny Gelati wzniesiony przez króla Dawida
Budowniczego w XII w. Największa z cerkwi pokryta jest freskami z osobą króla,
a on sam pochowany został w kaplicy znajdującej się na zewnątrz. Całość robi
duże wrażenie i wyzwala przed oczyma obrazy przeszłości.
Na sam koniec
zostawiłem sobie Tbilisi. Atutem miasta jest malownicze położenie w dolinie
rzeki Kury. Posiada sporo zabytków po obu jej stronach, ale ścisłe centrum i
starówka znajdują się na zachodnim brzegu. Stan jej większej części jest
opłakany i wydaje się że sporo budynków wręcz się wali, choć daje to dekadencki
klimat. Gwoli sprawiedliwości, coś próbuje się robić, i widać, że restauruje
się niemało gmachów, ale to kropla w morzu potrzeb. Niewątpliwie pięknie
wygląda reprezentacyjny bulwar Rustaweli pomiędzy pomnikiem wielkiego poety a
kolumną patrona Gruzji, św. Jerzego. Spacerując mijamy osłonięty kolumnadą
gmach parlamentu. Obok Placu Swobody (Moedani) stoi inny ciekawy, choć może
średnio ładny budynek. To Muzeum Sztuki Gruzińskiej, w którym wcześniej
mieściło się seminarium duchowne, gdzie dwa lata pobierał nauki… Stalin.
Atrakcją
pierwszorzędnej wagi są łaźnie, gdzie można pobierać lecznicze i przyjemne
zarazem kąpiele w gorącej, nasyconej siarką wodzie. Niebiesko-żółta fasada z
dwoma wieżyczkami największej z nich przypomina perską świątynię. Gośćmi bywali
tutaj Verne, Dumas i Puszkin, dlaczego więc miałoby mnie zabraknąć?
W CIENIU ARARATU –
ARMENIA
U pani Iriny, gdzie
jak już wiemy spotyka się cały świat, poznaliśmy ormiańskiego poetę, który
dorabia sobie jako kierowca. Po krótkiej rozmowie dobiliśmy targu. Z Tbilisi
udaliśmy się więc do Erewania, na granicy załatwiając wizę – kosztowała 50 $.
Warto przypomnieć, iż do Gruzji jej nie potrzeba, zaś azerska kosztuje 60 euro,
kupowana na lotnisku. Nieprzypadkowo Armenia była ostatnia. Azerowie
skonfliktowani z Ormianami (problem Nagornego Karabachu), niechętnie
postrzegają wizę armeńską. Po co kusić los?
Ten najmniejszy z
zakaukaskich krajów ma niezwykle długą, intrygującą historię i odwrotnie do
wielkości proporcjonalną ilość atrakcji. Kraj powstał w cieniu masywu
biblijnego Araratu, na stokach którego miała osiąść arka Noego. Nie ważne, że
sama góra znajduje się już po tureckiej stronie granicy, ale najpiękniejszy,
majestatyczny widok rozpościera się od tej drugiej, armeńskiej. Niegdyś było
tutaj serce starożytnego państwa Urartu, a w 301 roku. Armenia jako pierwsza w
świecie przyjęła chrześcijaństwo. Swój złoty wiek przeżywała w środkowym i
późnym średniowieczu, przesuwając się wskutek nacisku Seldżuków nawet ku Morzu
Śródziemnemu i tworząc tam królestwo Cylicji. Wytworem ormiańskiej kultury są chaczkary,
czyli jedyne w swoim rodzaju kamienne krzyże, wzbogacone oryginalnym
wzornictwem i ornamentami. Tutaj powstało pierwsze pismo i alfabet regionu, a z
małego kraiku poddanego muzułmańskiej presji, wyemigrowało setki tysięcy osób,
tworząc wpływową diasporę.
Chaczkary i alfabet. Fantazyjnie
ozdobione kamienne krzyże stały się częścią ormiańskiego krajobrazu,
Najbardziej klasyczne powstawały pomiędzy IX a XIII w. Ich szczyty zazwyczaj
bywają zaokrąglone a całość jest symetryczna. Innym powodem dumy Ormian jest oryginalny,
unikalny alfabet stworzony na przełomie IV i V w. n.e. przez niejakiego Mastorpa
Masztoca. Zagrożonemu przez świat islamu i potężniejszych sąsiadów, alfabet pomógł
przetrwać i podkreślał tożsamość.
|
Fascynują
wczesnośredniowieczne klasztory o osobliwej architekturze i niesamowitej akustyce.
Większość z nich posiada olbrzymie przedsionki, zwane żamatun, niekiedy
większe od właściwych kościołów. Kamienne, zazwyczaj przyciemnione
budowle, z niewielkimi otworami okiennymi, czy wręcz dziurą w dachu, przez
która sączy się słoneczny promień, wprowadzają w mistyczny nastrój. Gorącym
tutaj latem ma to praktyczny wymiar – dają upragniony chłód. W takich
klasztorach jak Hagpat, Sanahin, Norawank i Gerard, wprowadzić mogą wędrowca w
stan medytacji. Mnie osobiście najbardziej przypadł do gustu piętrowy Gerard,
do którego przyjechaliśmy w upalne niedzielne popołudnie…W każdym z kościołów,
także tych niewymienionych, ściany zdobią chaczkary, choć równie często
spotykamy je wolno stojące, jako obeliski na zewnątrz świątyń.
Najpiękniejszy widok
na Ararat rozpościera się spod klasztoru Khor Virap, gdzie niegdyś przez 13 lat
przetrzymywany był św. Grzegorz Oświeciciel, mnich syryjski, który przyniósł
tutaj chrześcijaństwo.
Centrum duchowym
kraju i siedziba ormiańskiego „papieża”, zwanego katolikosem jest
Eczmiadzyn.
Ponoć pierwszą świątynię wzniósł już św. Grzegorz, ale ostateczna, obecna bryła
katedry pochodzi z XVII w. Stąd do stolicy już żabi krok, a pominąć jej nie
sposób.
Jeżeli nie ma smogu,
który niestety zaczyna być normą, biblijny Ararat, ikona narodu i państwa,
ładnie prezentuje się ze stołecznego Erewania. Centrum sprawia sympatyczne
wrażenie. Nie darmo miasto zwane jest różowym, z racji koloru płyt piaskowca
pokrywającego fasady gmachów przy głównych ulicach. Nie da się ukryć, że nie
brakuje także ohydnych, postsowieckich blokowisk. Zaskakująco bogate są zbiory
malarstwa w Galerii Narodowej (nawet zachodni mistrzowie), a z kolei obiektem
dumy narodowej jest biblioteka Martardaran, z jedną z bogatszych w świecie
kolekcją rękopisów. Tylko kilkanaście z nich można oglądać w salach na
pierwszym piętrze. Moim osobistym faworytem w czasie zwiedzania miasta stał się
dom – Muzeum Sergiusza Paradżanowa, wybitnego reżysera z czasów ZSRR, którego
twórczość przesycona ironią lub mistycyzmem, zdecydowanie odbiegała od
sowieckiego standardu. Twórca nawet krótko przebywał w łagrze, ponoć za
nieobyczajność… Niezależnie od filmów, tworzył fantastyczne kolaże, które
prezentowane są w muzeum. Wśród nich znajdziemy i polonikum. Nieżyjący już artysta,
sportretował po swojemu swojego przyjaciela, Daniela Olbrychskiego. Miłośnicy
trunków mogą wstąpić do fabryki sławnych koniaków Ararat, którymi zachwycał się
Churchill, szczególnie rodzajem Nairin. Bilet wstępu obejmuje także
degustację. Alternatywą będzie zakup małych bombek, zwanych kolokwialnie u nas
szczeniaczkami. Nie wypada też ominąć mauzoleum Cicernakaberd upamiętniającego
rzeź Ormian przez Turków podczas I wojny światowej. Wśród marmurowych bloków
płonie wieczny ogień, a obok znajduje się małe muzeum zagłady eksponujące
szereg dokumentów i szokujących zdjęć. Była to przecież pierwsza z wielkich
czystek etnicznych w XX w. Pierwsza, ale niestety nie ostatnia!
Ostatnie 2 dni w
Armenii poświęciliśmy na wyprawę na południe kraju, w pobliżu granicy z Iranem
i Nagornym Karabachem. To około 350-400 km w jedna stronę. Pierwszym przystankiem był klasztor
Norawank, potem wytwórnia win w Areni. Krajobrazy z każdym
kilometrem stawały się coraz bardziej kaukaskie. Serpentynami wspinaliśmy się
na przełęcze, zmienił się klimat i krajobrazy i nagle zrobiło się również
chłodno. Za miastem Sisan, na kilka kilometrów od głównej drogi, docieramy do
ormiańskiego Stonehage. To Zorac Karer, zespół kamiennych kręgów i megalitów
sprzed 4000 lat. Smagające nas wiatry i lekka mgiełka dodały niesamowitości
miejscu. Przenocowaliśmy w ładnym, szczęśliwie mało sowieckim, kamiennym
mieście Goris. Stąd rankiem ruszyliśmy do malowniczo położonego klasztoru Tatew
(z X-XI w.), do którego należy dotrzeć kiepską, wijącą się pod górę drogą.
Położenie monastyru zapiera dech w piersiach.
Wieczorem dotarliśmy
do Erewania, aby rano kolejnego dnia wracać do Gruzji. Jadąc ku granicy
zatrzymaliśmy się nad „armeńskim morzem”, czyli jeziorem Sewan, położonym w
górskiej kotlinie na wysokości około 2000 metrów. Widoki cudowne, po drodze ostanie klasztory i chaczkary oraz kamieniste plaże.
Skorzystałem i zanurzyłem się w górskim jeziorze. Prawdę mówić, woda nie
należała do najcieplejszych, ale nic to, jak mawiał Mały Rycerz. Jeszcze kilka
godzin i przekraczamy granicę i wieczorem docieramy do Tbilisi. Nocą należało
wracać Luftahansą do domu… Bilet open jaww oparciu o alians
Austrian-Lufa, kosztował 1600 złotych na trasie: Warszawa-Wiedeń-Baku, a potem
Tbilisi-Monachium-Warszawa.
[1]
Dochodzą głosy, iż istnieje szansa na zmianę; w muzeum Stalina miałoby się
mieścić ekspozycja poświęcona rosyjskiej agresji, a pomnik Józefa miałby trafić
z centralnego placu do okołomuzealnego parku |