Główna :  Dla autorów :  Archiwum :  Publikacje :  turystykakulturowa.ORG

 

Data wydania 1 lutego 2012, redaktor prowadzący numeru: Jacek Borzyszkowski

Numer 2/2012 (luty 2012)

 

Itinerarium

 
 
 

Nowosybirsk, stolica Syberii - budynek opery z największą w Rosji kopułą - wizytówka miasta

Gorno-Ałtajsk - nowoczesny Teatr Narodowy, jeden z najnowszych budynków w jedynym mieście

Czujski Trakt na południu Republiki

Kosz-Agacz, stepowa osada, a w niej domy "bez dachów"

Krajobraz po trzęsieniu ziemi

Kurhany z VI-IV w p.n.e. w uroczysku Pazyryk

Pereval (przełęcz) Katu-Jaryk

Jezioro Teleckie

Aił - ałtajski dom, odpowiednik kazachskiej jurty

Anna Urbaniak

W krainie duchów - południowa Syberia

Jak daleko jest z Warszawy do Nowosybirska odczułam piątego dnia… Piątego dnia podróży, po czterech dobach zwiedzania Pribałtyki (Litwa, Łotwa, Estonia i Finlandia) i spania jedynie podczas przemieszczania się autobusami. Właśnie mijał pierwszy dzień mojej przygody z koleją transsyberyjską, która rozpoczęła się w zachwycającym Petersburgu i miała swój finał w stolicy Syberii. Wrażenie niewyobrażalnej odległości potęgował fakt, że przede mną były jeszcze dwa dni w tym samym wagonie. Moje otoczenie stanowiło te same kilkadziesiąt osób, w których towarzystwie jadłam, spałam, przebierałam się i robiłam wszystko inne, co zwykle robi się w ciągu dnia, przez kolejne trzy dni. Za to ominął mnie klasyczny jet lag, bo w czasie podróży pociągiem przekracza się strefy czasowe stopniowo, bez nagłej zmiany, jaka następuje podczas lotu samolotem.

Wyjątkowa kolej…
W pociągach kolei transsyberyjskiej zawsze obowiązuje czas moskiewski (czyli ten co w Polsce +2h), a w Nowosybirsku oczywiście miejscowy (moskiewski +3h). Pociąg zatrzymuje się na Dworcu Głównym w Nowosybirsku o godz. 00:54, a kiedy tylko wykonamy krok na peron znajdujemy się w tym wielkim mieście o godz. 3:54, czyli właściwie rano.
Co ciekawe w czasie 3 dni podróży, pociąg ani razu nie przyjechał na stację spóźniony, nawet o minutę!

Wyjątkowości mojej podróży dodawał fakt, iż wybrałam się w nią zupełnie sama. Okazało się to być ogromnym atutem, gdyż z natury gościnni mieszkańcy Wschodu, widząc samotną turystkę, byli jeszcze bardziej uczynni, sądząc (słusznie zresztą), że bez ich pomocy sobie nie poradzę.

Pierwsza różnica między Europą a Syberią? Niebo
Wysiadłam więc w Nowosybirsku i całe zmęczenie trwającej 7 dni podróży zniknęło w jednym momencie, kiedy popatrzyłam na niebo. Takiego ogromu błękitu i takich wschodów słońca nie ma nigdzie indziej. Stolica Syberii, to półtoramilionowe miasto, trzecie co do wielkości w całej Rosji. Powstało zaledwie 120 lat temu, więc próżno szukać w nim wiekowych zabytków. Oszałamia natomiast ilość wieżowców, luksusowych samochodów i tempo postępującej rozbudowy miasta. Jestem tutaj póki co tylko przejazdem, ale jeszcze wrócę. Moim celem jest Republika Ałtaju. Wsiadam więc do autobusu, który zabiera mnie na południe i po 9 godzinach jazdy w (łagodnie rzecz ujmując) niezbyt czystym wnętrzu, wysiadam w innym świecie.
Moją bazą wypadową przez kolejne dwa tygodnie będzie chatka poznanego przez Internet (tak, Internet w drewnianej chacie!) młodego małżeństwa z miejscowości Souzga, na północy Republiki. Ci niezwykli ludzie służą noclegiem i pożywieniem każdemu kto poprosi, w czasie pobytu u nich poznaję więc kilku chłopaków ze Słowacji, dziewczynę z Izraela, grupę niemieckich turystów i Holendra - Jonathana, który na kilka dni stał się towarzyszem moich autostopowych wojaży. W tamtych stronach normą jest drewniany dom, w którym brak toalety i prysznica. Za to praktycznie każdy ma na podwórzu banię (rosyjska sauna, w której można się myć i parit’ czyli "biczować" zaparzonymi wrzątkiem brzozowymi gałązkami). Za jedzenie służy głównie to, co wyrośnie w przydomowym ogródku lub zostanie zakupione od sąsiadów (bo gdzie będzie lepsze mleko i miód niż u znanej nam osoby?). Warunki więc bardzo skromne, ale nie ma to znaczenia od momentu kiedy uświadamiamy sobie, że tuż za płotem rośnie ciągnąca się setkami tysięcy kilometrów tajga, a wokół nas po horyzont widać jedynie góry. Przyroda tu panuje, nie ma co do tego wątpliwości.
Czas jednak odwiedzić miasto. Gorno-Ałtajsk, położony w bardzo malowniczej dolinie na północy Republiki Ałtaju zdominowany jest przez Rosjan, dopiero jadąc na południe spotkamy większą ilość przedstawicieli innych grup etnicznych. W mieście zachwycają dwie maleńkie, bogato zdobione, drewniane cerkiewki oraz współczesna bryła Teatru Narodowego, no i oczywiście W.I. Lenin górujący nad głównym placem nieopodal budynku Parlamentu, zwanego Kurułtaj. W Gorno-Ałtajsku funkcjonuje muzeum, które podczas mojej wizyty było niestety zamknięte z powodu remontu oraz uniwersytet kształcący wszechstronnie młodych mieszkańców południowej Syberii. Jest tam też źródło, z którego każdy może za darmo nabrać wody, wystarczy tylko postać cierpliwie z wiadrem w dłoni w dość długiej kolejce.

Jedyne miasto…
Republika Ałtaju jest jednym z 83 podmiotów wchodzących w skład Federacji Rosyjskiej. Jest jedynym na świecie miejscem, gdzie graniczą ze sobą cztery olbrzymie państwa: Rosja, Kazachstan, Chiny i Mongolia. Powierzchnia tej autonomicznej Republiki to ok. 93 tys. km2, a liczba mieszkańców sięga 200 tys., z czego rdzenni, podzieleni na kilka grup etnicznych Ałtajczycy, stanowią tylko 30%. Stolicą jest jedyne miasto, Gorno-Ałtajsk, w którym mieszka ¼ populacji.

Ałtaj Kudaj
Decyzja o podjęciu autostopowej wyprawy na południe Republiki była równie niespodziewana jak spotkanie podobnie jak ja podróżującego w pojedynkę holenderskiego studenta. Podczas rejestracji (proceder obowiązkowy w Rosji dla każdego zagranicznego odwiedzającego, tutaj polegał na wypełnieniu przez mojego "gospodarza" danych z jego paszportu, potem mojego oraz zdeklarowanie, do których z ośmiu regionów zamierzam się udać), poznaliśmy Jonathana, który przekonał się, że są wciąż na świecie miejsca, w których nawet biegła znajomość języka angielskiego nic nie daje. Żenia, u którego się zatrzymałam, zdecydował przenocować chłopaka i na drugi dzień wyruszyliśmy we dwójkę w niezwykłą drogę.
Czujski Trakt to jedyna trasa w Republice, co do której możemy mieć pewność, że jest w całości asfaltowa. Ma ona niebagatelne znaczenie, gdyż wiedzie z samego Nowosybirska, aż do granicy z Mongolią. Po drodze, średnio co 100 km diametralnie zmienia się krajobraz. Łagodne, gęsto porośnięte tajgą wzgórza zmieniają się stopniowo w trawiasto-skaliste wierzchołki. Po kolejnej godzinie jazdy te nagle stają się stromymi rdzawo-czerwonymi szczytami, by wreszcie skończyć się niespodziewanie, otwierając ogromną, stepowo równą, prawie wcale nieporośniętą przestrzeń. Im dalej na południe, tym mniej tu turystów. Ci, których jednak nie odstraszy niedostępność i brak wielu udogodnień cywilizacyjnych podziwiają niezwykły błękitno-biały kolor lodowatej rzeki Katuni, petroglify na przydrożnych kamieniach i bogato ozdobione wstążkami (zawsze w 3 ałtajskich kolorach: białym, żółtym i niebieskim) drzewa na pieriewałach (najwyższych punktach Czujskiego Traktu). Te tasiemki to wyraz czci dla duchów, a wśród nich tego najważniejszego - Ałtaj Kudaj, Gospodarza Ałtaju, który mieszka, w wysokich partiach Złotych Gór Ałtaju (wpisanych w 1998 roku na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO). Nie należy on do zbyt gościnnych, a miejsce w którym przebywa jest święte i dlatego Ałtajczycy dość niechętnie odnoszą się do turystów wyruszających np. na najwyższy szczyt Syberii, Biełuchę (4506 m n.p.m.). Oczywiście, aby wziąć udział takiej wyprawie niezbędne jest mnóstwo zezwoleń, towarzystwo przewodnika i odpowiedni, wspinaczkowy sprzęt.
My jako cel pierwszego dnia autostopowej podróży wyznaczyliśmy sobie Kosz-Agacz, największą miejscowość na południowym-wschodzie Republiki, oddaloną od Gorno-Ałtajska o ponad 500 km, a jedynie o 50 km o granicy z Mongolią. Po całym dniu spędzonym w samochodach (podwozili nas głównie rosyjscy turyści), trafiliśmy na "gazelkę", busa, który pełni funkcję komunikacji regionalnej. Bardziej wyboistych dróg i szalonych kierowców nie ma chyba nigdzie indziej na świecie.

Autostop, autostop…
Kilka uwag do podróżowania autostopem po południowej Syberii:
- Ałtajczycy nie znają znaku uniesionego kciuka, wobec czego nie rozumieją, że chcemy być podwiezieni za darmo i jeśli nas zabiorą trzeba liczyć się z wygórowaną ceną jaką przyjdzie za przejażdżkę zapłacić;
- Z racji bardzo słabo rozwiniętej komunikacji, w tym w regionie powszechne jest podwożenie, a więc stojąc na poboczu drogi możemy być pewni, że ktoś nam to zaproponuje, nawet jeśli nie dawaliśmy mu żadnych znaków;
- Rosyjscy turyści są z reguły bardzo wylewni, dość bogaci i chcą się pokazać z jak najlepszej strony, wobec czego oprócz tego, że cię podwiozą, to jeszcze zapłacą za obiad i kupią ci jakąś pamiątkę.

Kiedy z ulgą opuściliśmy z Jonathanem niebezpieczny transport, ze zdziwieniem zauważyliśmy, że wokół są jedynie drewniane domy bez dachów (skoro rzadko pada, to po co spadzisty strop, wystarczy kilka płasko ułożonych desek lub wielbłądzich skór) i kilka kęp trawy w pobliżu wąskiego strumyka. Poza tym nic, dosłownie "nic", pusto i płasko. W całej miejscowości tylko cztery rachityczne drzewka i majaczące w oddali ośnieżone szczyty. Za komentarz wystarczyły słowa mojego kompana: "To miejsce nie jest Rosją, nie jest Azją, nie jest ani górską doliną, ani stepem, jest jedyne w swoim rodzaju". Jako, że robiło się ciemno, udaliśmy się do hotelu (w całym Kosz-Agacz są aż dwa!). Jakie było nasze zdziwienie, gdy okazał się nim drewniany barak z dwoma łóżkami i jednym oknem, za to z najprawdziwszą toaletą i prysznicem (pierwszym jaki widziałam od dwóch tygodni, nie licząc tego w pociągu). Kolejnego dnia zdecydowaliśmy zagłębić się jeszcze bardziej w niezwykły klimat tego miejsca i umówiliśmy się z kierowcą-przewodnikiem na wycieczkę. Trasa była zależna od sumy jaką chcieliśmy wyłożyć. Kiedy poinformowałam, że zapłacimy po 1000 rubli (ok. 100 zł) sympatyczny Telengit (Telengici to obok Teleutów, Telesów, Kumandyńczyków, Czełkanów, Tubałarów i Ałtaj-kiżi, jedna z grup etnicznych zamieszkujących Republikę Ałtaju i biada temu kto powiedziałby im, że są wszyscy Ałtajczykami!) nie chciał zabrać nas nigdzie. Wreszcie po długiej licytacji, dobiliśmy targu i ruszyliśmy starym, zrujnowanym łazem do Beltyr, nie bardzo wiedząc co nas tam czeka (jak się później okazało za owe 2000 rubli od naszej dwójki ten człowiek był w stanie godnie żyć przez następny miesiąc). Zjechaliśmy z Czujskiego Traktu i trafiliśmy do opuszczonej wioski, która znalazła się zaledwie kilka kilometrów od epicentrum trzęsienia ziemi o sile 8,6 w skali Richtera, jakie nawiedziło te tereny w 2003 roku. Choć nawet w oddalonym o 1000 km Nowosybirsku odczuwalne były wstrząsy, tutaj w Beltyr o dziwo nikt nie zginął, co mieszkańcy natychmiast przypisali opiece Gospodarza Ałtaju. Następnie stare, zardzewiałe auto zaczęło piąć się w górę i wkrótce parkowaliśmy kilka metrów od głębokich szczelin jakie pozostawiło trzęsienie, kiedy część góry po prostu odpadła i runęła w dół. Byliśmy pod tak ogromnym wrażeniem, że zupełnie nie myśleliśmy o niebezpieczeństwie. Nasz przewodnik opowiadał, że w tych rejonach już metr pod powierzchnią ziemi jest wieczna zmarzlina, więc gdy góra pękała, tworzyły się szczeliny głębokie na kilkadziesiąt metrów. Kiedy jednak odsłonięty lód zaczął topnieć, kamienie osypywały się i stopniowo zmniejszały przepaście. Powiedział nam ponadto, że w Kosz-Agacz temperatury w ciągu roku wahają się od +30 stopni latem (i na taką pogodę właśnie trafiliśmy) do -60 zimą, ale w tak suchym rejonie zimno jest mniej odczuwalne. Odpowiedział też na nurtujące nas pytanie, dlaczego w centrum miejscowość stoi mały, drewniany, zielony meczet. Okazało się, że Kosz-Agacz jest w 80% zamieszkane przez Kazachów, ok. 18% to Ałtajczycy, a tylko 2% stanowią chrześcijańscy Rosjanie, co wyjaśniło położenie maleńkiej cerkiewki i cmentarza na samym końcu wsi.
Wieczorem opuściliśmy to niegościnne pustkowie wiedząc, że zapadnie nam w pamięć na zawsze i wróciliśmy Czujskim Traktem (jako, że to jedyne droga w tym rejonie) 100 km na północny-zachód do Aktasz, wioski, która słynie z tego, że w całej Republice akurat tam góry położone są najbliżej siebie. Rano udało nam się złapać okazję w postaci czterech Telengitów w starym łazie, którzy niby jechali do pracy, ale kiedy dowiedzieli się, że jesteśmy turystami, zaproponowali, że pokażą nam kurhany w Pazyryku. Po drodze minęliśmy jeszcze Krasnyje Warota, szczelinę zbudowaną z czerwonych skał, która jest tak wąska, że ledwo mieści się jeden samochód. Zobaczenie Pazyryku było jednym z moich raczej nieosiągalnych marzeń, gdyż próżno szukać go na (jedynej zresztą dostępnej) dużej mapie Republiki Ałtaju. Mężczyźni znali jednak te tereny bezbłędnie i wkrótce urządzaliśmy sobie piknik, z herbatą gotowaną w wiadrze nad ogniskiem, mając za plecami usypane z bordowo-brązowych kamieni ogromne kurhany z VI-IV w p.n.e. Dowiedziałam się tam wiele na temat ałtajskich obyczajów, kultury i języka. Wytłumaczono mi, że każde święte miejsce, takie jak Pazyryk, ma swojego opiekuna, ducha, który go strzeże. Tutaj jest to akurat młoda kobieta lub dziewczynka, ukazująca się tym, którzy zakłócają spokój i przestrzegająca ich, aby przestali. Będąc w takim miejscu, z rdzennymi mieszkańcami opowiadającymi takie historie, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że duchy są tutaj wszędzie i to one zdecydowanie wiodą prym. Tajemniczość Ałtaju jest zniewalająca.

Młodszy brat Bajkału
Pojawił się jednak problem. Na mapie nie było dalszej drogi, ale Jonathan upierał się, że na pewno gdzieś da się dojechać. Potwierdziła to miejscowa rodzina, która po wyboistym, leśnym trakcie podwiozła nas do pieriewału Katu Jaryk, który zapiera dech w piersiach. Opada on stromymi, wysokimi na 2000 m ścianami w dół, do doliny rzeki Czułyszman. Mój towarzysz, który miał możliwość oglądania Wielkiego Kanionu w USA stwierdził, że to jest o wiele wspanialsze. Znów stanęliśmy jednak przed problemem. Na mapie wciąż nie było dalszej drogi, która w rzeczywistości istniała, ale była to kamienista, nachylona pod bardzo dużym kątem ścieżka, opuszczająca się na dno doliny. Ktoś powiedział nam, że tamtędy da się dotrzeć do Jeziora Teleckiego, że to jedynie 100 km drogi. Pokonać ją można jednak tylko pieszo, konno lub samochodem z napędem na 4 koła, a takich samochodów na pieriewale praktycznie nie było, turyści nie jechali dalej, zawracali. Już myśleliśmy, że i my będziemy musieli zawrócić, kiedy kolejny raz okazało się, że mamy szczęście i duchy chcą, abyśmy jechali dalej. Młode rosyjskie małżeństwo, które jako jedyne akurat jechało nad jezioro zgodziło się nas zabrać.
Przejechanie 100 km okazało się być nie lada wyczynem. Jakość drogi pozwala na rozwinięcie prędkości do 20km/h, przez co pokonanie tej trasy zajęło nam 4 i pół godziny. Przez cały czas nie mieliśmy zasięgu w telefonach, minęliśmy zaledwie 2 samochody, jadące w przeciwną stronę i 2 wioski, ale ani jednego człowieka. Na koniec zaczęło padać i samochód raz po raz grzęznął w błocie. Kolejny raz natura i duchy Ałtaju pokazały kto rządzi w tym odludnym miejscu. Do bazy turystycznej dotarliśmy po zmroku, tak zmęczeni, że ledwie starczyło sił na zjedzenie kolacji i odwiedzenie bani. Dopiero rano zachwycił nas przepiękny krajobraz tego polodowcowego, głębokiego na 300 m jeziora, nazywanego "młodszym bratem Bajkału", z racji podobnych warunków powstania. Jezioro Teleckie zalewa dolinę pomiędzy stromymi szczytami gór, przez co nie ma możliwości poprowadzenia brzegiem żadnej drogi. Jedyna opcja przedostania się z południa na północ to motorówka, od czasu do czasu przewożąca chętnych. Nam przyszło czekać cały dzień, ale wreszcie odbyliśmy dwugodzinną podróż po ciemnej tafli wody, by na koniec znaleźć się w Artybasz, turystyczno-uzdrowiskowym kurorcie, z którego już tylko ok. 300 km dzieliło nas od Souzgi, w której mieszkaliśmy. Korzystając ostatni raz z autostopu, dotarliśmy wreszcie do domu, po czterech dniach niezwykłych wrażeń i przygód.

W jaskini
Celem kolejnej, tym razem jednodniowej wyprawy, była słynna jaskinia Denisowa, określana tak od nazwiska badacza z Rosyjskiej Akademii Nauk (RAN), który ją eksplorował. Znaleziono tam fragment kości dłoni, która po zbadaniu DNA okazała się nie należeć ani do homo sapiens, ani do żadnego innego znanego gatunku. Ogłoszono więc odkrycie homo altaiensis, nieznanego dotąd krewnego współczesnego człowieka. Dotarcie tam zajęło prawie cały dzień, po części z racji odległości, ale głównie przez stan dróg, dodatkowo zniszczonych ulewnym deszczem. Jaskinia jest położona na granicy Republiki i Ałtajskiego Kraju. Jest to obszar rolniczy, a góry ustępują miejsca rozległym polom i łąkom. W Związku Radzieckim było to drugie po Ukrainie "zbożowe zaplecze" kraju. U wejścia do jaskini jedynymi spotkanymi osobami są archeolodzy z RAN wciąż zajmujący się wykopaliskami. Przewodnika nie ma, bo zachorował, wchodzimy więc sami do środka i robimy kilka zdjęć stanowiska, na którym znaleziono słynną kość. To niby wszystko, a jednak wrażenie, jak ważne to miejsce pozostaje.

Na koniec muzeum i klasztor
Przed wyjazdem z Ałtaju udałam się wraz z rosyjskimi znajomymi do miejscowości Czemał, która jest popularną destynacją turystyczną ze względu na położenie w niedalekiej odległości od miasta - Gorno-Ałtajska i dużą ilość atrakcji. Wśród nich system jaskiń, w których pozostały jeszcze ślady zamieszkujących je plemion, a które można dziś zwiedzać z przewodnikiem. Wokół bary i sklepiki z pamiątkami. Następny punkt w planie tego dnia to Muzeum Twórczości Grigorija Czorosa Gurkina w Anos. Gurkin był artystą malarzem, społecznikiem i politykiem żyjącym na początku XX wieku. Na Ałtaju jest on bohaterem, z racji tego, iż rozsławił rejon i walczył o prawa dla rdzennych mieszkańców. Tutaj spotykam kustosza, który zaskakuje swoją ogromną wiedzą i potwierdza moje wcześniejsze przypuszczenia, że to co w książkach (szczególnie radzieckich autorów), nie zawsze jest zgodne z prawdą. Wychodzę z pracowni artysty bogata o nową wiedzę i udaję się do aiłu (ałtajski odpowiednik jurty, tyle że drewniany), w którym podobno mieszkał artysta. Na niewielkiej, niemal idealnie okrągłej powierzchni mieści się całe wyposażenie mieszkania: stół, łóżko, szafy i palenisko na środku. Gdy ruszamy w dalszą drogę, okazuje się, że jesteśmy po niewłaściwej stronie rzeki Katuni. Po tej stronie, zaraz za Anos droga się kończy. Trzeba więc zawrócić kilka kilometrów i podjąć wyzwanie przeprawienia się samochodem przez drewniany most. Nie ma alternatywy, więc mimo niepokojącego skrzypienia konstrukcji i burzącej się poniżej lodowatej wody najeżonej skałami, przejeżdżamy. Udajemy się do miejsca zwanego Patmos, gdzie znajduje się zamknięty klasztor i cerkiew pw. św. Jana Ewangelisty. Położona na wysepce świątynia nazwę swą wzięła od greckiej wyspy Pathmos, na której modlił się św. Jan. Do cerkwi można dojść jedynie przez bardzo wąski, wiszący most, a ruch odbywa się zawsze w jedną stronę. Spotkanie osób idących z przeciwnych stron po bujającym się moście mogłoby być niebezpieczne.

Ałtajska Księżniczka
Na koniec miesięcznej przygody w Rosji wracam na kilka dni do Nowosybirska. W pierwszej kolejności odwiedzam ZOO, ogromny teren, który jest zielonymi płucami tego zatłoczonego miasta. Jest to miejsce częstych spacerów i wypoczynku mieszkańców, a duża ilość niezwykłych zwierząt przyciąga turystów. Najbardziej zaskakuje ligr, który jest skrzyżowaniem tygrysa bengalskiego i afrykańskiego lwa. Nowosybirskie ZOO łączy w sobie także funkcje parku i wesołego miasteczka i jest tak duży, że aby zobaczyć wszystko trzeba poświęcić kilka dni. Mnie musi wystarczyć jeden. Następnego dnia zwiedzam Muzeum Krajoznawcze, w którym znajduje się jedyny odnaleziony w całości na terenie południowej Syberii szkielet mamuta. Niewielkich rozmiarów mamucicy nadano wdzięczne imię Matylda. W zbiorach zgromadzono ponadto mnóstwo pamiątek związanych z historią miasta i kraju od czasów najdawniejszych, aż do współczesności. Będąc w Nowosybirsku podziwiam także Ob, który w rosyjskiej skali nie jest aż tak imponujący, ale w porównaniu z polskimi rzekami wydaje się olbrzymi. Wreszcie spełnia się kolejne z moich marzeń. Staję twarzą w twarz z Ałtajską Księżniczką. Tak nazwano mumię kobiety sprzed 2500 lat, którą odkryto w 1993 roku w górach Ałtaju, na płaskowyżu Ukok. Skóra kobiety zachowała się w znakomitym stanie i widoczne były niezwykłe tatuaże pokrywające całe jej ręce. Rysunki przedstawiały jelenie i inne zwierzęta oraz fantazyjne kształty. Długa szata i suknia, w które ubrana była Księżniczka zachowały swój czerwony kolor, a jej wysokie, bogato zdobione nakrycie głowy eksponowane jest obecnie w petersburskim Ermitażu.

Naj, naj, naj…
Nowosybirsk może poszczycić się wieloma rekordami. To tutaj znajduje się:
- najdłuższa na świecie, prosta ulica, Krasnyj Prospekt, który przebiega przez prawie całe miasto i osiąga długość 34 km;
- najdłuższy metro-most na świecie rozciągnięty nad rzeką Ob;
- to tutaj zanotowany najszybszy przyrost ludności na świecie. W ciągu 70 pierwszych lat istnienia do miasta przybył 1 mln mieszkańców (jedynym konkurentem o podobnych wynikach jest Chicago);
Nowosybirsk jest trzecim co do wielkości miastem w Rosji (po Moskwie i Petersburgu). Dwa pozostałe mają kilkuset letnią tradycję, a stolica Syberii istnieje zaledwie 118 lat. Ponadto znajduje się tu słynny Uniwersytet, na którego potrzeby powstało miasteczko akademickie Akademgorodok, które z czasem rozwinęło się w dużą miejscowość oraz jeden z największych w Rosji parków zoologicznych.

Z ogromnym bagażem wspomnień i doświadczeń opuściłam Syberię, udając się do potężnej i głośnej Moskwy, a dalej do spokojnego, pełnego świątyń Kijowa, by wreszcie wysiąść z pociągu na Dworcu Centralnym w Warszawie. Odległość i czas nie zatarły jednak wrażenia, że Syberia to miejsce niezwykłe, to kraina duchów, do której, jeśli raz się trafi, będzie się wracać na pewno. 
 

 

Nasi Partnerzy

 

Copyright ©  Turystyka Kulturowa 2008-2024


Ta strona internetowa używa pliki cookies w celu dostosowania serwisu do potrzeb użytkowników i w celach statystycznych. W przeglądarce internetowej można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Brak zmiany tych ustawień oznacza akceptację dla cookies stosowanych przez nasz serwis.
Zamknij