|

Nowosybirsk, stolica Syberii - budynek opery z największą w Rosji kopułą - wizytówka miasta
|

Gorno-Ałtajsk - nowoczesny Teatr Narodowy, jeden z najnowszych budynków w jedynym mieście
|

Czujski Trakt na południu Republiki
|

Kosz-Agacz, stepowa osada, a w niej domy "bez dachów"
|

Krajobraz po trzęsieniu ziemi
|

Kurhany z VI-IV w p.n.e. w uroczysku Pazyryk
|

Pereval (przełęcz) Katu-Jaryk
|

Jezioro Teleckie
|

Aił - ałtajski dom, odpowiednik kazachskiej jurty
|
|
|
Anna Urbaniak
W krainie duchów - południowa Syberia
Jak daleko jest z Warszawy do Nowosybirska odczułam piątego dnia… Piątego dnia podróży, po czterech
dobach zwiedzania Pribałtyki (Litwa, Łotwa, Estonia i Finlandia) i spania jedynie podczas przemieszczania
się autobusami. Właśnie mijał pierwszy dzień mojej przygody z koleją transsyberyjską, która rozpoczęła
się w zachwycającym Petersburgu i miała swój finał w stolicy Syberii. Wrażenie niewyobrażalnej odległości
potęgował fakt, że przede mną były jeszcze dwa dni w tym samym wagonie. Moje otoczenie stanowiło te same
kilkadziesiąt osób, w których towarzystwie jadłam, spałam, przebierałam się i robiłam wszystko inne,
co zwykle robi się w ciągu dnia, przez kolejne trzy dni. Za to ominął mnie klasyczny jet lag,
bo w czasie podróży pociągiem przekracza się strefy czasowe stopniowo, bez nagłej zmiany, jaka następuje
podczas lotu samolotem.
Wyjątkowa kolej…
W pociągach kolei transsyberyjskiej zawsze obowiązuje czas moskiewski (czyli ten co w Polsce +2h), a
w Nowosybirsku oczywiście miejscowy (moskiewski +3h). Pociąg zatrzymuje się na Dworcu Głównym w Nowosybirsku
o godz. 00:54, a kiedy tylko wykonamy krok na peron znajdujemy się w tym wielkim mieście o godz. 3:54,
czyli właściwie rano.
Co ciekawe w czasie 3 dni podróży, pociąg ani razu nie przyjechał na stację spóźniony, nawet o minutę!
|
Wyjątkowości mojej podróży dodawał fakt, iż wybrałam się w nią zupełnie sama. Okazało się to być ogromnym
atutem, gdyż z natury gościnni mieszkańcy Wschodu, widząc samotną turystkę, byli jeszcze bardziej uczynni,
sądząc (słusznie zresztą), że bez ich pomocy sobie nie poradzę.
Pierwsza różnica między Europą a Syberią? Niebo
Wysiadłam więc w Nowosybirsku i całe zmęczenie trwającej 7 dni podróży zniknęło w jednym momencie, kiedy
popatrzyłam na niebo. Takiego ogromu błękitu i takich wschodów słońca nie ma nigdzie indziej. Stolica
Syberii, to półtoramilionowe miasto, trzecie co do wielkości w całej Rosji. Powstało zaledwie 120 lat
temu, więc próżno szukać w nim wiekowych zabytków. Oszałamia natomiast ilość wieżowców, luksusowych samochodów
i tempo postępującej rozbudowy miasta. Jestem tutaj póki co tylko przejazdem, ale jeszcze wrócę. Moim
celem jest Republika Ałtaju. Wsiadam więc do autobusu, który zabiera mnie na południe i po 9 godzinach
jazdy w (łagodnie rzecz ujmując) niezbyt czystym wnętrzu, wysiadam w innym świecie.
Moją bazą wypadową przez kolejne dwa tygodnie będzie chatka poznanego przez Internet (tak, Internet w
drewnianej chacie!) młodego małżeństwa z miejscowości Souzga, na północy Republiki. Ci niezwykli ludzie
służą noclegiem i pożywieniem każdemu kto poprosi, w czasie pobytu u nich poznaję więc kilku chłopaków
ze Słowacji, dziewczynę z Izraela, grupę niemieckich turystów i Holendra - Jonathana, który na kilka
dni stał się towarzyszem moich autostopowych wojaży. W tamtych stronach normą jest drewniany dom, w którym
brak toalety i prysznica. Za to praktycznie każdy ma na podwórzu banię (rosyjska sauna, w której
można się myć i parit’ czyli "biczować" zaparzonymi wrzątkiem brzozowymi gałązkami). Za
jedzenie służy głównie to, co wyrośnie w przydomowym ogródku lub zostanie zakupione od sąsiadów (bo gdzie
będzie lepsze mleko i miód niż u znanej nam osoby?). Warunki więc bardzo skromne, ale nie ma to znaczenia
od momentu kiedy uświadamiamy sobie, że tuż za płotem rośnie ciągnąca się setkami tysięcy kilometrów
tajga, a wokół nas po horyzont widać jedynie góry. Przyroda tu panuje, nie ma co do tego wątpliwości.
Czas jednak odwiedzić miasto. Gorno-Ałtajsk, położony w bardzo malowniczej dolinie na północy Republiki
Ałtaju zdominowany jest przez Rosjan, dopiero jadąc na południe spotkamy większą ilość przedstawicieli
innych grup etnicznych. W mieście zachwycają dwie maleńkie, bogato zdobione, drewniane cerkiewki oraz
współczesna bryła Teatru Narodowego, no i oczywiście W.I. Lenin górujący nad głównym placem nieopodal
budynku Parlamentu, zwanego Kurułtaj. W Gorno-Ałtajsku funkcjonuje muzeum, które podczas mojej wizyty
było niestety zamknięte z powodu remontu oraz uniwersytet kształcący wszechstronnie młodych mieszkańców
południowej Syberii. Jest tam też źródło, z którego każdy może za darmo nabrać wody, wystarczy tylko
postać cierpliwie z wiadrem w dłoni w dość długiej kolejce.
Jedyne miasto…
Republika Ałtaju jest jednym z 83 podmiotów wchodzących w skład Federacji Rosyjskiej. Jest jedynym na
świecie miejscem, gdzie graniczą ze sobą cztery olbrzymie państwa: Rosja, Kazachstan, Chiny i Mongolia.
Powierzchnia tej autonomicznej Republiki to ok. 93 tys. km2, a liczba mieszkańców sięga 200
tys., z czego rdzenni, podzieleni na kilka grup etnicznych Ałtajczycy, stanowią tylko 30%. Stolicą jest
jedyne miasto, Gorno-Ałtajsk, w którym mieszka ¼ populacji.
|
Ałtaj Kudaj
Decyzja o podjęciu autostopowej wyprawy na południe Republiki była równie niespodziewana jak spotkanie
podobnie jak ja podróżującego w pojedynkę holenderskiego studenta. Podczas rejestracji (proceder obowiązkowy
w Rosji dla każdego zagranicznego odwiedzającego, tutaj polegał na wypełnieniu przez mojego "gospodarza"
danych z jego paszportu, potem mojego oraz zdeklarowanie, do których z ośmiu regionów zamierzam się udać),
poznaliśmy Jonathana, który przekonał się, że są wciąż na świecie miejsca, w których nawet biegła znajomość
języka angielskiego nic nie daje. Żenia, u którego się zatrzymałam, zdecydował przenocować chłopaka i
na drugi dzień wyruszyliśmy we dwójkę w niezwykłą drogę.
Czujski Trakt to jedyna trasa w Republice, co do której możemy mieć pewność, że jest w całości
asfaltowa. Ma ona niebagatelne znaczenie, gdyż wiedzie z samego Nowosybirska, aż do granicy z Mongolią.
Po drodze, średnio co 100 km diametralnie zmienia się krajobraz. Łagodne, gęsto porośnięte tajgą wzgórza
zmieniają się stopniowo w trawiasto-skaliste wierzchołki. Po kolejnej godzinie jazdy te nagle stają się
stromymi rdzawo-czerwonymi szczytami, by wreszcie skończyć się niespodziewanie, otwierając ogromną, stepowo
równą, prawie wcale nieporośniętą przestrzeń. Im dalej na południe, tym mniej tu turystów. Ci, których
jednak nie odstraszy niedostępność i brak wielu udogodnień cywilizacyjnych podziwiają niezwykły błękitno-biały
kolor lodowatej rzeki Katuni, petroglify na przydrożnych kamieniach i bogato ozdobione wstążkami (zawsze
w 3 ałtajskich kolorach: białym, żółtym i niebieskim) drzewa na pieriewałach (najwyższych punktach
Czujskiego Traktu). Te tasiemki to wyraz czci dla duchów, a wśród nich tego najważniejszego -
Ałtaj Kudaj, Gospodarza Ałtaju, który mieszka, w wysokich partiach Złotych Gór Ałtaju (wpisanych
w 1998 roku na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO). Nie należy on do zbyt gościnnych, a miejsce w którym
przebywa jest święte i dlatego Ałtajczycy dość niechętnie odnoszą się do turystów wyruszających np. na
najwyższy szczyt Syberii, Biełuchę (4506 m n.p.m.). Oczywiście, aby wziąć udział takiej wyprawie niezbędne
jest mnóstwo zezwoleń, towarzystwo przewodnika i odpowiedni, wspinaczkowy sprzęt.
My jako cel pierwszego dnia autostopowej podróży wyznaczyliśmy sobie Kosz-Agacz, największą miejscowość
na południowym-wschodzie Republiki, oddaloną od Gorno-Ałtajska o ponad 500 km, a jedynie o 50 km o granicy
z Mongolią. Po całym dniu spędzonym w samochodach (podwozili nas głównie rosyjscy turyści), trafiliśmy
na "gazelkę", busa, który pełni funkcję komunikacji regionalnej. Bardziej wyboistych dróg i szalonych
kierowców nie ma chyba nigdzie indziej na świecie.
Autostop, autostop…
Kilka uwag do podróżowania autostopem po południowej Syberii:
- Ałtajczycy nie znają znaku uniesionego kciuka, wobec czego nie rozumieją, że chcemy być podwiezieni
za darmo i jeśli nas zabiorą trzeba liczyć się z wygórowaną ceną jaką przyjdzie za przejażdżkę zapłacić;
- Z racji bardzo słabo rozwiniętej komunikacji, w tym w regionie powszechne jest podwożenie, a więc stojąc
na poboczu drogi możemy być pewni, że ktoś nam to zaproponuje, nawet jeśli nie dawaliśmy mu żadnych znaków;
- Rosyjscy turyści są z reguły bardzo wylewni, dość bogaci i chcą się pokazać z jak najlepszej strony,
wobec czego oprócz tego, że cię podwiozą, to jeszcze zapłacą za obiad i kupią ci jakąś pamiątkę.
|
Kiedy z ulgą opuściliśmy z Jonathanem niebezpieczny transport, ze zdziwieniem zauważyliśmy, że wokół
są jedynie drewniane domy bez dachów (skoro rzadko pada, to po co spadzisty strop, wystarczy kilka płasko
ułożonych desek lub wielbłądzich skór) i kilka kęp trawy w pobliżu wąskiego strumyka. Poza tym nic, dosłownie
"nic", pusto i płasko. W całej miejscowości tylko cztery rachityczne drzewka i majaczące w oddali ośnieżone
szczyty. Za komentarz wystarczyły słowa mojego kompana: "To miejsce nie jest Rosją, nie jest Azją, nie
jest ani górską doliną, ani stepem, jest jedyne w swoim rodzaju". Jako, że robiło się ciemno, udaliśmy
się do hotelu (w całym Kosz-Agacz są aż dwa!). Jakie było nasze zdziwienie, gdy okazał się nim drewniany
barak z dwoma łóżkami i jednym oknem, za to z najprawdziwszą toaletą i prysznicem (pierwszym jaki widziałam
od dwóch tygodni, nie licząc tego w pociągu). Kolejnego dnia zdecydowaliśmy zagłębić się jeszcze bardziej
w niezwykły klimat tego miejsca i umówiliśmy się z kierowcą-przewodnikiem na wycieczkę. Trasa była zależna
od sumy jaką chcieliśmy wyłożyć. Kiedy poinformowałam, że zapłacimy po 1000 rubli (ok. 100 zł) sympatyczny
Telengit (Telengici to obok Teleutów, Telesów, Kumandyńczyków, Czełkanów, Tubałarów i Ałtaj-kiżi, jedna
z grup etnicznych zamieszkujących Republikę Ałtaju i biada temu kto powiedziałby im, że są wszyscy Ałtajczykami!)
nie chciał zabrać nas nigdzie. Wreszcie po długiej licytacji, dobiliśmy targu i ruszyliśmy starym, zrujnowanym
łazem do Beltyr, nie bardzo wiedząc co nas tam czeka (jak się później okazało za owe 2000 rubli od naszej
dwójki ten człowiek był w stanie godnie żyć przez następny miesiąc). Zjechaliśmy z Czujskiego Traktu
i trafiliśmy do opuszczonej wioski, która znalazła się zaledwie kilka kilometrów od epicentrum trzęsienia
ziemi o sile 8,6 w skali Richtera, jakie nawiedziło te tereny w 2003 roku. Choć nawet w oddalonym o 1000
km Nowosybirsku odczuwalne były wstrząsy, tutaj w Beltyr o dziwo nikt nie zginął, co mieszkańcy natychmiast
przypisali opiece Gospodarza Ałtaju. Następnie stare, zardzewiałe auto zaczęło piąć się w górę i wkrótce
parkowaliśmy kilka metrów od głębokich szczelin jakie pozostawiło trzęsienie, kiedy część góry po prostu
odpadła i runęła w dół. Byliśmy pod tak ogromnym wrażeniem, że zupełnie nie myśleliśmy o niebezpieczeństwie.
Nasz przewodnik opowiadał, że w tych rejonach już metr pod powierzchnią ziemi jest wieczna zmarzlina,
więc gdy góra pękała, tworzyły się szczeliny głębokie na kilkadziesiąt metrów. Kiedy jednak odsłonięty
lód zaczął topnieć, kamienie osypywały się i stopniowo zmniejszały przepaście. Powiedział nam ponadto,
że w Kosz-Agacz temperatury w ciągu roku wahają się od +30 stopni latem (i na taką pogodę właśnie trafiliśmy)
do -60 zimą, ale w tak suchym rejonie zimno jest mniej odczuwalne. Odpowiedział też na nurtujące nas
pytanie, dlaczego w centrum miejscowość stoi mały, drewniany, zielony meczet. Okazało się, że Kosz-Agacz
jest w 80% zamieszkane przez Kazachów, ok. 18% to Ałtajczycy, a tylko 2% stanowią chrześcijańscy Rosjanie,
co wyjaśniło położenie maleńkiej cerkiewki i cmentarza na samym końcu wsi.
Wieczorem opuściliśmy to niegościnne pustkowie wiedząc, że zapadnie nam w pamięć na zawsze i wróciliśmy
Czujskim Traktem (jako, że to jedyne droga w tym rejonie) 100 km na północny-zachód do Aktasz,
wioski, która słynie z tego, że w całej Republice akurat tam góry położone są najbliżej siebie. Rano
udało nam się złapać okazję w postaci czterech Telengitów w starym łazie, którzy niby jechali do pracy,
ale kiedy dowiedzieli się, że jesteśmy turystami, zaproponowali, że pokażą nam kurhany w Pazyryku. Po
drodze minęliśmy jeszcze Krasnyje Warota, szczelinę zbudowaną z czerwonych skał, która jest tak
wąska, że ledwo mieści się jeden samochód. Zobaczenie Pazyryku było jednym z moich raczej nieosiągalnych
marzeń, gdyż próżno szukać go na (jedynej zresztą dostępnej) dużej mapie Republiki Ałtaju. Mężczyźni
znali jednak te tereny bezbłędnie i wkrótce urządzaliśmy sobie piknik, z herbatą gotowaną w wiadrze nad
ogniskiem, mając za plecami usypane z bordowo-brązowych kamieni ogromne kurhany z VI-IV w p.n.e. Dowiedziałam
się tam wiele na temat ałtajskich obyczajów, kultury i języka. Wytłumaczono mi, że każde święte miejsce,
takie jak Pazyryk, ma swojego opiekuna, ducha, który go strzeże. Tutaj jest to akurat młoda kobieta lub
dziewczynka, ukazująca się tym, którzy zakłócają spokój i przestrzegająca ich, aby przestali. Będąc w
takim miejscu, z rdzennymi mieszkańcami opowiadającymi takie historie, nie sposób oprzeć się wrażeniu,
że duchy są tutaj wszędzie i to one zdecydowanie wiodą prym. Tajemniczość Ałtaju jest zniewalająca.
Młodszy brat Bajkału
Pojawił się jednak problem. Na mapie nie było dalszej drogi, ale Jonathan upierał się, że na pewno gdzieś
da się dojechać. Potwierdziła to miejscowa rodzina, która po wyboistym, leśnym trakcie podwiozła nas
do pieriewału Katu Jaryk, który zapiera dech w piersiach. Opada on stromymi, wysokimi na 2000
m ścianami w dół, do doliny rzeki Czułyszman. Mój towarzysz, który miał możliwość oglądania Wielkiego
Kanionu w USA stwierdził, że to jest o wiele wspanialsze. Znów stanęliśmy jednak przed problemem. Na
mapie wciąż nie było dalszej drogi, która w rzeczywistości istniała, ale była to kamienista, nachylona
pod bardzo dużym kątem ścieżka, opuszczająca się na dno doliny. Ktoś powiedział nam, że tamtędy da się
dotrzeć do Jeziora Teleckiego, że to jedynie 100 km drogi. Pokonać ją można jednak tylko pieszo, konno
lub samochodem z napędem na 4 koła, a takich samochodów na pieriewale praktycznie nie było, turyści
nie jechali dalej, zawracali. Już myśleliśmy, że i my będziemy musieli zawrócić, kiedy kolejny raz okazało
się, że mamy szczęście i duchy chcą, abyśmy jechali dalej. Młode rosyjskie małżeństwo, które jako jedyne
akurat jechało nad jezioro zgodziło się nas zabrać.
Przejechanie 100 km okazało się być nie lada wyczynem. Jakość drogi pozwala na rozwinięcie prędkości
do 20km/h, przez co pokonanie tej trasy zajęło nam 4 i pół godziny. Przez cały czas nie mieliśmy zasięgu
w telefonach, minęliśmy zaledwie 2 samochody, jadące w przeciwną stronę i 2 wioski, ale ani jednego człowieka.
Na koniec zaczęło padać i samochód raz po raz grzęznął w błocie. Kolejny raz natura i duchy Ałtaju pokazały
kto rządzi w tym odludnym miejscu. Do bazy turystycznej dotarliśmy po zmroku, tak zmęczeni, że ledwie
starczyło sił na zjedzenie kolacji i odwiedzenie bani. Dopiero rano zachwycił nas przepiękny krajobraz
tego polodowcowego, głębokiego na 300 m jeziora, nazywanego "młodszym bratem Bajkału", z racji podobnych
warunków powstania. Jezioro Teleckie zalewa dolinę pomiędzy stromymi szczytami gór, przez co nie ma możliwości
poprowadzenia brzegiem żadnej drogi. Jedyna opcja przedostania się z południa na północ to motorówka,
od czasu do czasu przewożąca chętnych. Nam przyszło czekać cały dzień, ale wreszcie odbyliśmy dwugodzinną
podróż po ciemnej tafli wody, by na koniec znaleźć się w Artybasz, turystyczno-uzdrowiskowym kurorcie,
z którego już tylko ok. 300 km dzieliło nas od Souzgi, w której mieszkaliśmy. Korzystając ostatni raz
z autostopu, dotarliśmy wreszcie do domu, po czterech dniach niezwykłych wrażeń i przygód.
W jaskini
Celem kolejnej, tym razem jednodniowej wyprawy, była słynna jaskinia Denisowa, określana tak od nazwiska
badacza z Rosyjskiej Akademii Nauk (RAN), który ją eksplorował. Znaleziono tam fragment kości dłoni,
która po zbadaniu DNA okazała się nie należeć ani do homo sapiens, ani do żadnego innego znanego
gatunku. Ogłoszono więc odkrycie homo altaiensis, nieznanego dotąd krewnego współczesnego człowieka.
Dotarcie tam zajęło prawie cały dzień, po części z racji odległości, ale głównie przez stan dróg, dodatkowo
zniszczonych ulewnym deszczem. Jaskinia jest położona na granicy Republiki i Ałtajskiego Kraju. Jest
to obszar rolniczy, a góry ustępują miejsca rozległym polom i łąkom. W Związku Radzieckim było to drugie
po Ukrainie "zbożowe zaplecze" kraju. U wejścia do jaskini jedynymi spotkanymi osobami są archeolodzy
z RAN wciąż zajmujący się wykopaliskami. Przewodnika nie ma, bo zachorował, wchodzimy więc sami do środka
i robimy kilka zdjęć stanowiska, na którym znaleziono słynną kość. To niby wszystko, a jednak wrażenie,
jak ważne to miejsce pozostaje.
Na koniec muzeum i klasztor
Przed wyjazdem z Ałtaju udałam się wraz z rosyjskimi znajomymi do miejscowości Czemał, która jest popularną
destynacją turystyczną ze względu na położenie w niedalekiej odległości od miasta - Gorno-Ałtajska i
dużą ilość atrakcji. Wśród nich system jaskiń, w których pozostały jeszcze ślady zamieszkujących je plemion,
a które można dziś zwiedzać z przewodnikiem. Wokół bary i sklepiki z pamiątkami. Następny punkt w planie
tego dnia to Muzeum Twórczości Grigorija Czorosa Gurkina w Anos. Gurkin był artystą malarzem, społecznikiem
i politykiem żyjącym na początku XX wieku. Na Ałtaju jest on bohaterem, z racji tego, iż rozsławił rejon
i walczył o prawa dla rdzennych mieszkańców. Tutaj spotykam kustosza, który zaskakuje swoją ogromną wiedzą
i potwierdza moje wcześniejsze przypuszczenia, że to co w książkach (szczególnie radzieckich autorów),
nie zawsze jest zgodne z prawdą. Wychodzę z pracowni artysty bogata o nową wiedzę i udaję się do aiłu
(ałtajski odpowiednik jurty, tyle że drewniany), w którym podobno mieszkał artysta. Na niewielkiej, niemal
idealnie okrągłej powierzchni mieści się całe wyposażenie mieszkania: stół, łóżko, szafy i palenisko
na środku. Gdy ruszamy w dalszą drogę, okazuje się, że jesteśmy po niewłaściwej stronie rzeki Katuni.
Po tej stronie, zaraz za Anos droga się kończy. Trzeba więc zawrócić kilka kilometrów i podjąć wyzwanie
przeprawienia się samochodem przez drewniany most. Nie ma alternatywy, więc mimo niepokojącego skrzypienia
konstrukcji i burzącej się poniżej lodowatej wody najeżonej skałami, przejeżdżamy. Udajemy się do miejsca
zwanego Patmos, gdzie znajduje się zamknięty klasztor i cerkiew pw. św. Jana Ewangelisty. Położona na
wysepce świątynia nazwę swą wzięła od greckiej wyspy Pathmos, na której modlił się św. Jan. Do cerkwi
można dojść jedynie przez bardzo wąski, wiszący most, a ruch odbywa się zawsze w jedną stronę. Spotkanie
osób idących z przeciwnych stron po bujającym się moście mogłoby być niebezpieczne.
Ałtajska Księżniczka
Na koniec miesięcznej przygody w Rosji wracam na kilka dni do Nowosybirska. W pierwszej kolejności odwiedzam
ZOO, ogromny teren, który jest zielonymi płucami tego zatłoczonego miasta. Jest to miejsce częstych spacerów
i wypoczynku mieszkańców, a duża ilość niezwykłych zwierząt przyciąga turystów. Najbardziej zaskakuje
ligr, który jest skrzyżowaniem tygrysa bengalskiego i afrykańskiego lwa. Nowosybirskie ZOO łączy w sobie
także funkcje parku i wesołego miasteczka i jest tak duży, że aby zobaczyć wszystko trzeba poświęcić
kilka dni. Mnie musi wystarczyć jeden. Następnego dnia zwiedzam Muzeum Krajoznawcze, w którym znajduje
się jedyny odnaleziony w całości na terenie południowej Syberii szkielet mamuta. Niewielkich rozmiarów
mamucicy nadano wdzięczne imię Matylda. W zbiorach zgromadzono ponadto mnóstwo pamiątek związanych z
historią miasta i kraju od czasów najdawniejszych, aż do współczesności. Będąc w Nowosybirsku podziwiam
także Ob, który w rosyjskiej skali nie jest aż tak imponujący, ale w porównaniu z polskimi rzekami wydaje
się olbrzymi. Wreszcie spełnia się kolejne z moich marzeń. Staję twarzą w twarz z Ałtajską Księżniczką.
Tak nazwano mumię kobiety sprzed 2500 lat, którą odkryto w 1993 roku w górach Ałtaju, na płaskowyżu Ukok.
Skóra kobiety zachowała się w znakomitym stanie i widoczne były niezwykłe tatuaże pokrywające całe jej
ręce. Rysunki przedstawiały jelenie i inne zwierzęta oraz fantazyjne kształty. Długa szata i suknia,
w które ubrana była Księżniczka zachowały swój czerwony kolor, a jej wysokie, bogato zdobione nakrycie
głowy eksponowane jest obecnie w petersburskim Ermitażu.
Naj, naj, naj…
Nowosybirsk może poszczycić się wieloma rekordami. To tutaj znajduje się:
- najdłuższa na świecie, prosta ulica, Krasnyj Prospekt, który przebiega przez prawie całe miasto
i osiąga długość 34 km;
- najdłuższy metro-most na świecie rozciągnięty nad rzeką Ob;
- to tutaj zanotowany najszybszy przyrost ludności na świecie. W ciągu 70 pierwszych lat istnienia do
miasta przybył 1 mln mieszkańców (jedynym konkurentem o podobnych wynikach jest Chicago);
Nowosybirsk jest trzecim co do wielkości miastem w Rosji (po Moskwie i Petersburgu). Dwa pozostałe mają
kilkuset letnią tradycję, a stolica Syberii istnieje zaledwie 118 lat. Ponadto znajduje się tu słynny
Uniwersytet, na którego potrzeby powstało miasteczko akademickie Akademgorodok, które z czasem
rozwinęło się w dużą miejscowość oraz jeden z największych w Rosji parków zoologicznych.
|
Z ogromnym bagażem wspomnień i doświadczeń opuściłam Syberię, udając się do potężnej
i głośnej Moskwy, a dalej do spokojnego, pełnego świątyń Kijowa, by wreszcie wysiąść z pociągu na Dworcu
Centralnym w Warszawie. Odległość i czas nie zatarły jednak wrażenia, że Syberia to miejsce niezwykłe,
to kraina duchów, do której, jeśli raz się trafi, będzie się wracać na pewno.
|