|
Jacek Ginter
Centralna Norwegia
- kraina gór, fiordów i trolli oraz drewnianych kościołów
Norwegia znana jest jako kraj fiordów oraz surowych subarktycznych krajobrazów. Mało kto wie natomiast
coś więcej o górach Norwegii, które zajmują prawie 2/3 kraju. Góry Skandynawskie są najstarszymi górami
Europy. Powstały ok. 400 mln. lat temu, a potem były jeszcze kilkukrotnie wypiętrzane podczas kolejnych
ruchów górotwórczych. Pierwotnie były znacznie wyższe niż obecnie. Ich współczesny krajobraz został w
głównej mierze ukształtowany w czasie ostatniego zlodowacenia. Dziś łagodne płaskowyże i grzbiety kontrastują
ze stromymi ścianami i ostrymi szczytami o niekiedy dziwnych kształtach, rozległe doliny wyglądają jak
pojezierza, innym znów razem przypominają stosunkowo wąskie i długie fiordy, a krajobraz wzbogacają dodatkowo
opadające ze skalnych ścian ogromne wodospady.
Mimo, iż najwyższy szczyt Norwegii Galdhøpiggen, położony w Parku Narodowym Jotunheimen, wznosi
się na wysokość zaledwie 2469 m n.p.m., to surowszy niż w centralnej części Europy klimat powoduje, że
góry te zbliżone są charakterem do gór typu alpejskiego. W wyższych partiach spotykamy lodowce (znajduje
się tu największy lodowiec Europy Jostedalsbreen), a roślinność jest dość uboga - górna granica lasu
przebiega na wysokości ok. 900 m (na północy piętro tundry występuje już od 300 m).
Dla turystów górskich są to tereny bardzo atrakcyjne, choć nie najłatwiejsze. Należy się liczyć z dość
surowymi warunkami atmosferycznymi, nikłym zagospodarowaniem, dużymi odległościami. Mimo, iż istnieje
dość gęsta sieć szlaków turystycznych należy posiadać dobrą orientację w terenie, gdyż szlaki przebiegają
głównie w terenie bezleśnym, skalistym, gdzie często zalega śnieg i znaki nie zawsze są dobrze widoczne.
Ponadto zrealizowanie logicznej i odpowiedniej do własnych możliwości wycieczki wymaga czasem korzystania
z nieznakowanych ścieżek. Przy odrobinie szczęścia można jednak trafić - nawet tu, w Norwegii - na piękną
pogodę, a wówczas dalekie widoki, puste szlaki, a czasem również spotkania z dzikimi zwierzętami pozostawią
zapewne niezapomniane wrażenia.
Jednak nie tylko dzika natura jest atutem tego kraju. Oprócz pięknych widoków i atrakcji przyrodniczych
można w Norwegii poznać unikatową kulturę, odkryć niezwykłe miejsca, poznać historię i specyfikę życia
ludzi w tych pięknych, lecz surowych krajobrazach.
Wyjazd zakładał program górski i zwiedzanie tamtejszych atrakcji. Zrezygnowaliśmy z dojazdu na daleką
północ ze względu na zbyt małą ilość czasu. Pasma górskie, które zamierzaliśmy odwiedzić, to głównie
Jotunheimen, masyw Hurrungane oraz góry w rejonie Andalsnes - (rejon ściany Trolli) i masyw Venjesdalen.

Pokonana trasa i odwiedzone miejsca, źródło www.maps.google.com
Pierwszego dnia podróży dotarliśmy samochodami przez Berlin i okolice Hamburga do Danii. Pod wieczór
rozbiliśmy się na kampingu StoreBelt za pierwszym z dwóch efektownych mostów łączących wyspę Fionia (Fyn)
z Zelandią (Sjælland). Miejsce jest godne polecenia, choćby ze względu na piękny, wieczorny
widok z plaży za kampingiem na oświetlony most. Nazajutrz ruszyliśmy dalej przez Kopenhagę i kolejny
most oraz podmorski tunel do Szwecji. Nocleg planowaliśmy w okolicach Oslo, ale po drodze zdążyliśmy
jeszcze pooglądać - co prawda w deszczu - ryty naskalne z epoki brązu (sprzed ok. 3000 lat) w Begby i
kamienne kręgi kultowe w okolicach Skjeberg. Aby do nich dotrzeć należy zjechać z głównej drogi E6 na
drogę nr 110 zwaną "Oldtidsvegen". Takich miejsc przy wspomnianej drodze w regionie Østfold, ale
również w innych rejonach Norwegii jest znacznie więcej. Ryty przedstawiają ludzi, zwierzęta, łodzie,
sceny z polowania itp. Dla lepszej czytelności zostały współcześnie pomalowane czerwoną farbą.
Ludzie pojawili się tu wraz z ustąpieniem zlodowaceń, ok. 10000 lat temu. Początkowo zajmowali się polowaniem
na renifery i foki, później w południowej części kraju część osadników zaczęła zajmować się również rolnictwem.
Wspomniane ryty oraz inne znaleziska archeologiczne są świadectwami najstarszej historii osadnictwa na
terenach obecnej Norwegii.
Pod wieczór, (choć wieczór od tej pory nie będzie równoważny ze zmrokiem), rozbijamy się na Fiord Camping
w Oslo. Nie przypuszczamy, że kilka dni później - już po naszym wyjeździe z Oslo - to spokojne miasto
przeżyje dramatyczne chwile. Zobaczymy wprawdzie w sklepach, na pierwszych stronach miejscowych gazet
uzbrojoną postać mężczyzny, lecz nie będziemy podejrzewać, że chodzi o ataki terrorystyczne przeprowadzone
w Oslo i na wyspie Utoya przez Andersa Breivika. Szczegółów dowiemy się dopiero z telefonicznych rozmów
z rodziną w kraju.
Kolejny dzień przeznaczamy na zwiedzenie wybranych atrakcji miasta - podjeżdżamy na półwysep Bygdoy i
udajemy się do Muzeum Kon-Tiki. Prócz tratwy Kon-Tiki z drzewa balsy, na której Thor Hayerdahl w 1947
r. wraz z sześcioma towarzyszami przepłynął z Peru w kierunku wysp Oceanii, możemy podziwiać papirusową
łódź Ra 2, która posłużyła Heyerdahlowi w 1970 r. w wyprawie z Maroka na Barbados. Muzeum przedstawia
w ciekawy sposób sylwetkę wielkiego norweskiego podróżnika, oraz historię jego wypraw.
Zachęceni ekspozycją nasi przyjaciele Marta, Agata i Waldek postanawiają jeszcze zwiedzić muzeum statku
Fram, którym Nansen i Amundsen odbywali swe polarne wyprawy. My natomiast postanowiliśmy obejrzeć w tym
czasie park Vigelanda z ponad 200 dziełami tego rzeźbiarza. Rzeźby robią na nas spore wrażenie swą ekspresją
i symboliką.
Gustav Vigeland żył w latach 1869 – 1943. Był uczniem Rodina. Kompozycja rzeźbiarsko-parkowa zrealizowana w Parku Frogner – zwanym obecnie Parkiem Vigelanda – była jego życiowym dziełem. Pierwszym obiektem była zamówiona przez władze Oslo fontanna. Potem projekt rozwijał się, a Vigeland stał się jedynie projektantem rzeźb – wszystkie prace rzeźbiarskie wykonywał zatrudniony przez niego zespół. Prace nad kompleksem trwały od roku 1907 aż do końca lat 40-tych i były kontynuowane po śmierci artysty. Rzeźby wykonane z granitu i brązu przedstawiają nagie postacie ludzkie, pojedyncze, w parach lub w grupach. W symboliczny sposób pokazane są też różne etapy ludzkiego życia, a kulminacją jest monolityczna kolumna złożona z ciał 121 splecionych ze sobą postaci. Symbolika tej monumentalnej rzeźby jest odczytywana w różny sposób – jako walka o przetrwanie, dążenie człowieka do zbawienia, tęsknota za duchowością.
|
Po południu ruszamy drogą E16 na północ. Zmierzamy w kierunku masywu Jotunheimen, nad jezioro Gjende
skąd planujemy zrobić pierwszy wypad w góry. Za Fagemes, gdzie wjeżdżamy na drogę 51, krajobraz robi
się coraz bardziej surowy. Droga wspina się do góry, osiągając w kulminacyjnym miejscu wysokość ok. 1400
m. Wokół rozciągają się rozległe, bezleśne przestrzenie otoczone łagodnymi wzgórzami, a w dolinach pobłyskują
jeziora. Zaczyna być zimno i wietrznie. W pobliżu przydrożnych parkingów i zatoczek można by się zatrzymać
na biwak, ale korzystają z tej możliwości jedynie właściciele kamperów. Zjeżdżamy w nieco przytulniejszą
dolinę i rozbijamy się na dwie noce na miłym kampingu przy drodze 51. Pogoda jak na razie jest dość zmienna
- raz pada, raz wychodzi słońce, co w efekcie pozwala podziwiać dość częste w tych stronach tęcze.

Mapa rejonów działania w pierwszej części wyjazdu, w górach Jotunheimen
1. Okolice jeziora Gjende - grań Besseggen
2. Borgund - kościółek typu stav i stara Droga Wiatrów.
3. Wycieczka w masywie Uranostind
4. Wodospady w dolinie Utladalen
5. Wycieczka na Fanaraken w masywie Hurrungane
Źródło: http://www.visitnorway.com/pl/VN/Map/
Pierwsza wycieczka w góry - jezioro Giende - grań Besseggen
Ze względu na to, że kolejnego dnia pogoda nie zachęca do pieszych wędrówek postanawiamy wyruszyć na
spacer z parasolami ścieżką wzdłuż jeziora do schroniska Memurubu, a potem … zobaczymy. Ścieżka
okazuje się wcale nie taka spacerowa jakby się wydawało - wąska, kamienista, często zarośnięta mokrymi
krzakami i wcale nie płaska - w sumie trzeba pokonać ok. 300 m. podejść i zejść. Przewodnikowe 3 godz.
robimy w 5 godz. - wcale nie leniuchując. Przy schronisku zastanawiamy się nad wariantem powrotnym. Nie
chcemy wracać tą samą drogą, ale pogoda nie zachęca do powrotu przez góry.
Nagłe rozpogodzenie skłania nas jednak do podjęcia śmiałej decyzji, aby wracać znanym i atrakcyjnym szlakiem
przez grań Besseggen. Przy wejściu na szlak jest nawet tabliczka z czasem: 6 - 8 godz. Pogoda nie jest
stabilna - raz wychodzi trochę słońca, to znów wieje i pada. Ale widoki robią się coraz ciekawsze i rozleglejsze.
Mijamy kolejne stawy, idziemy trochę w górę, trochę w dół. Wreszcie dochodzimy do wąskiego przesmyku
z niewielkim jeziorem Bessvatnet po lewej i znacznie niżej położonym jeziorem Gjende po prawej - ten
efektowny widok znany jest z wielu przewodników i folderów. Przed nami natomiast właściwa grań Besseggen
stanowiąca podejście na szczyt Veslefjellet (1743
m). Miejsce to ma swoje odniesienia literacko-muzyczne. Jak głosi legenda, na podstawie której Henryk
Ibsen oparł swój dramat "Peer Gynt", a na zamówienie Ibsena Edward
Grieg napisał muzykę do wybranych scen dramatu, właśnie z grani Besseggen tytułowy bohater skoczył
na reniferze do jeziora Gjende.
Po półgodzinnej, łatwej wspinaczce i pokonaniu morza piargów osiągamy szczyt. Zejście zajmuje nam kolejne
2 godziny i w rezultacie na kampingu jesteśmy przed północą - czyli tuż przed zmrokiem.
Stavkirke i stare drogi w Burgund
Po tak intensywnej, 13-godzinnej rozgrzewce należy nam się dzień odpoczynkowy. Udajemy się nad jezioro
Tyin, a po drodze planujemy obejrzeć kościółek typu stav w Borgund oraz stare, osiemnastowieczne
drogi w tamtych okolicach. Po przyjeździe zwiedzamy kościółek, oraz oglądamy pawilon prezentujący historię
tego obiektu, fotografie, makiety itp. Świątynia p.w. św. Andrzeja pochodząca z ok. 1150 r. należy do
grupy kościołów klepkowych i jako jedyna przetrwała do naszych czasów w nienaruszonej postaci.
W średniowieczu, w okresie od X - XII w. powstało w Norwegii około tysiąca kościołów typu stavkirke.
Do dziś dotrwało jedynie 28 i są to najstarsze zabytki architektury drewnianej w Europie. Swą trwałość
zawdzięczają temu, iż są wykonane z mocno nasyconej żywicą sosny norweskiej. W odróżnieniu od drewnianych
kościółków spotykanych na terenie południowej Polski, które mają konstrukcję zrębową (zbudowane są z
poziomych drewnianych bali), stavkirke oparte są na konstrukcji słupowej. Jej podstawę stanowi
szkieletowa rama złożona z pionowych słupów narożnych spiętych długimi deskami (klepkami), które tworzą
ścianę kościoła. Spotykamy zarówno proste jednonawowe konstrukcje, jak i budowle trójnawowe o skomplikowanych
wielopłaszczyznowych dachach pokrytych gontem. Kościoły te są często bogato zdobione płaskorzeźbami,
nawiązującymi do przedchrześcijańskiej mitologii skandynawskiej. Wśród tych motywów możemy znaleźć mitologiczne
potwory, węże, smoki, a także nawiązujące do wierzeń pogańskich napisy runiczne. Taki właśnie napis datowany
na 2 poł. XII w. można znaleźć na ścianie kościoła w Borgund. W tłumaczeniu brzmi on w następujący sposób:
"Thorir rzeźbił te runy w przeddzień dnia Świętego Olafa. Norny stworzyły dobro i zło. Mnie przyniosły
wielkie zmartwienia." W mitologii nordyckiej Norny, to trzy boginie przeznaczenia, przędące nić ludzkiego
życia. Widać zatem, jak we wczesnym średniowieczu nowa, chrześcijańska wiara wprowadzana przez misjonarzy
splatała się z dawnymi wierzeniami.
Aby obejrzeć jeden z kościołów klepkowych nie musimy udawać się aż do Norwegii. Wystarczy pojechać do
Karpacza i zwiedzić kościół Wang przeniesiony w połowie XIX w. z norweskiej miejscowości
Vang.
|
Kolejną atrakcją jest krótka wycieczka starą drogą Vindhella (Droga Wiatrów) i powrót historyczną ścieżką
Sverrestigen, którą król Sverre wędrował już w 1177 r. Pierwszą drogę między Husum i Borgund zbudowano
w 1793 r. Była ona jednak bardzo stroma - miała nachylenie 1:4, w związku z tym przebudowano ją w latach
1842-43 zmniejszając nachylenie do 1:5. Ślady starej wersji drogi widoczne są jednak do dziś. Trzydzieści
lat później zaprzestano korzystania również z tej drogi, gdyż zbudowano nowy trakt wzdłuż rzeki. Z inżynierskiego
punktu widzenia rzecz jest naprawdę zadziwiająca - takich dróg nie zachowało się w Europie zbyt wiele.
Wracamy do samochodów starą, królewską ścieżką i jedziemy nad jezioro Tyin. Na brzegu i stokach wokół
tego sporego jeziora widzimy mnóstwo drewnianych chatek letniskowych - mniejszych lub większych, ale
utrzymanych w podobnym stylu - większość z charakterystyczną trawą rosnącą na dachu. Tego typu tradycyjny
dach zbudowany jest z warstwy desek, kilku warstw kory brzozowej i warstwy darni. Współcześnie zamiast
kory stosuje się folię kubełkową, korę kładąc jedynie na obrzeżach dachu. Konstrukcja taka pozwala wykorzystać
dostępne materiały, a jednocześnie zapewnia dobrą izolację termiczną.
Ponoć co drugi Norweg posiada taką chatkę. Wynika to m.in. z tego, że potrzeba bliskiego kontaktu z naturą
oraz aktywnego spędzania wolnego czasu, a także dbałość o środowisko naturalne jest niemal cechą narodową
Norwegów.
Miejsc do rozbicia biwaku nad jeziorem wbrew pozorom nie ma zbyt wiele - prawie cały teren jest podmokły
lub porośnięty niezbyt przyjazną, karłowatą roślinnością, wśród której dominują różne odmiany krzaczastej
wierzby. Znajdujemy jednak wystarczający na nasze dwa namioty placyk i rozbijamy się. Jedyną wadą tego
miejsca jest duża ilość komarów, które jednak nie są zbyt agresywne. Mimo to niektórzy z nas ubierają
na głowy moskitiery.
Góry Jotunheimen czyli Dom Gigantów
Następnego dnia budzi nas słońce. Zwijamy biwak, podjeżdżamy na parking przy schronisku Fondsbu i wyruszamy
na wycieczkę. Celem jest szczyt o niewiele mówiącej i trudnej do wymówienia nazwie (jak większość tutejszych
nazw) - Langeskavistind. Początkowy fragment drogi wiedzie szlakiem.
W Norwegii szlaki znaczone są zwykle czerwoną literką "T" na kamieniach lub kamiennych kopczykach. Czasem
w punktach startowych i na ważniejszych skrzyżowaniach stosowane są drewniane drogowskazy. Istnieje również
wiele łatwych, ale nieznakowanych ścieżek prowadzących na interesujące szczyty. W tym przypadku przydaje
się dokładna mapa, dobra orientacja w terenie i doświadczenie.
|
Po jakimś czasie schodzimy ze znakowanej drogi. Teren jest kamienisto - piarżysty. Po wyjściu na boczny
grzbiet obchodzimy strome pole śnieżne, a dalej poruszamy się dość szerokim i płaskim grzbietem. Widoki
na doliny z całą masą mniejszych i większych jezior i otaczające je szczyty - niektóre z lodowcami na
zboczach - są coraz piękniejsze i rozleglejsze. W otoczeniu dominują szczyty masywu Uranos. Po ok. 4,5
godz. marszu osiągamy niższy szczyt Langeskavlen (1878 m). Właściwy cel wycieczki jest spory kawałek
dalej - około 1,5 godz. marszu. Ponieważ zamierzamy wracać nieco innym wariantem i nie wiemy jak będzie
wyglądała droga, postanawiamy skrócić trasę. Schodząc z przełęczy spotykamy parę młodych Norwegów, którzy
idą na szczyt. Są to jedyni ludzie spotkani tego dnia na szlaku. Za to wkrótce spotykamy przedstawiciela
miejscowej - niezbyt bogatej - fauny. Najpierw dostrzegamy jednego rogatego osobnika, potem czwórkę.
Renifery nie są bardzo płochliwe, ale nie pozwalają też zbliżyć się na zbyt małą odległość.
Droga powrotna nie jest krótsza niż droga na szczyt, a ścieżka jest pojęciem dość umownym - każdy wybiera
swój wariant skacząc po skałach i głazach.
Na terenie Norwegii funkcjonuje 31 parków narodowych. Park Narodowy Jotunheimen został utworzony w 1980
r. Jego powierzchnia wynosi 1151 km2. Na terenie Parku znajduje się 101 szczytów o wysokości
ponad 2000 metrów, w tym najwyższe dwa szczyty Półwyspu Skandynawskiego Galdhopiggen 2 469 m n.p.m. i
Glitterind 2 452 m n.p.m.
|
Masyw Hurrungane - wodospady i Fanaraken
Kolejnego dnia pokonując dość kręte i wąskie, górskie drogi z zakrętami w tunelach przenosimy się w masyw
Hurrungane. W ramach przerwy w podróży udajemy się na spacer do doliny Utladalen gdzie chcemy obejrzeć
kilka potężnych wodospadów - m.in. jeden z większych wodospadów w Norwegii Vettisfossen (275 m). Niestety
pogoda jest mglisto - deszczowa i ten największy wodospad od połowy wysokości spowija mgła.
Następnego dnia planujemy wycieczkę z parkingu przy schronisku Turtagro na szczyt Fanaraken (2068 m.
n.p.m.). Pogoda do południa nie jest nawet zła, choć nad wyższymi partiami gór wiszą chmury, zasłaniając
to, co najciekawsze. Tuż przed szczytem ogarnia nas kompletna mgła i zaczyna lekko padać. Na szczęście
na szczycie znajduje się miłe schronisko, w którym na dodatek - co jest raczej rzadkością - wszyscy spożywają
własne kanapki i napoje z termosu. Mimo to, zamawiamy jakieś napoje, uzupełniamy własnym prowiantem i
rozmawiamy z parą sympatycznych Holendrów oraz Czechów. Niestety wkrótce musimy uzbroić się w kurtki,
ochraniacze i parasole i wyjść na zewnątrz. Ze zgrozą patrzymy na lekko ubranego biegacza górskiego,
trenującego przed corocznymi zawodami, które odbywają się na tej górze. Schodzimy innym wariantem w przechodzących
falach deszczu, spoglądając na opadający poniżej północnych zboczy lodowiec i mijając się z poznanymi
wcześniej Holendrami.

Mapa rejonów działania w drugiej części wyjazdu - okolice fiordu Geiranger i Andalsnes
1. Wycieczka do wodospadu nad Geirangerfiord
2. Wycieczka pod ścianę Troli od zachodu
3. Wycieczka w masywie Romsdalshornu
Źródło: wykorzystano mapy ze strony www.visitnorway.com/pl/VN/Map/
Fiord
Kolejny poranek jest słoneczny, a nas czeka przejazd w stronę Andalsnes. Po drodze zatrzymujemy się w
Lom, aby obejrzeć kolejny kościółek typu stav. Świątynia powstała w XII w., a w XVII w. została
rozbudowana do obecnej postaci. Jej bryła jest stosunkowo prosta, charakteryzuje się strzelistą wieżą
i dachówką w kształcie smoczej łuski. Na trawiastym placu za kościółkiem znajduje się skromny, lecz ciekawy
cmentarz. Zarówno te stare jak i współczesne nagrobki utrzymane są w tym samym stylu. Składają się jedynie
z granitowej, pionowej tablicy o zazwyczaj nieregularnym kształcie oraz niewielkiego kwietnika przed
płytą. Specyficzną ozdobą niektórych nagrobków są odlane z metalu, naturalnej wielkości ptaszki umieszczone
na krawędziach płyt.
Dalsza trasa wiedzie przez fiord Geiranger - miejsce równie efektowne, co popularne i zatłoczone. Do
fiordu wpływają duże, pełnomorskie statki przywożące setki turystów, którzy przesiadają się do autobusów
wywożących ich serpentynami Drogi Orłów na widokowy szczyt Dalsnibba, górujący nad okolicą. My zatrzymujemy
się na jednym z parkingów, aby spojrzeć z góry na fiord, a potem wybieramy się na spacer jednym ze okolicznych
szlaków. Możliwości jest dużo, my wybieramy ścieżkę prowadzącą do wodospadu Storseter, który można podziwiać
przechodząc pod spadającymi masami wody.
Po powrocie z wycieczki jedziemy dalej, przepływamy promem przez jedną z odnóg fiordu i wieczorem docieramy
do przedostatniego postoju przed Drogą Trolli.
W deszczowej krainie trolli
Nazajutrz zjeżdżamy do parkingu nad Drogą Trolli i ruszamy przy niezbyt pięknej, mglistej aurze w górę,
aby zajść od tyłu słynną ścianę Trolli (Trollveggen).
Ściana Trolli to najwyższa skalna ściana w Europie. Jej wysokość od podstawy do najwyższego szczytu wynosi
ok. 1700 m. Po raz pierwszy została zdobyta przez norweskich wspinaczy w 1965 r. Pierwszego zimowego
przejścia dokonali polscy wspinacze w 1974 r. Historię tej i innych wspinaczek w masywie Trolli opisał
jej uczestnik Tadeusz Piotrowski w książce "W lodowym świecie Trolli".
|
Krajobrazy są dość surowe i pustynne, miejscami zalegają spore płaty śniegu. Gdy docieramy do grani i
wyglądamy na drugą stronę przez chwilę udaje się nawet zobaczyć dno doliny z parkingiem i drogą oraz
fragment imponującej 1,5 kilometrowej ściany. Zaraz potem wszystko zasłania mgła. Widoczny jest tylko
ciągle ten sam, niewielki odcinek grani wznoszącej się obok nas. Do tego dość mocno wieje i pada. Czekamy
prawie godzinę na zmianę sytuacji. Dłuższe czekanie nie ma jednak sensu.
Kolejnego dnia rano wszystko spowija mgła. I tak wygląda cały dzień - mgła i deszcze. Wreszcie trzeciego
dnia rano wita nas słońce i widoki. Zwijamy obóz i ruszamy w kierunku Drogi Trolli i Andalsnes. Droga
Trolli (Trollstigen - dosłownie Drabina Trolli) jest jedną z bardziej znanych górskich dróg Norwegii,
choć na pewno nie jest ona najbardziej ekstremalna - podczas naszego dotychczasowego pobytu w Norwegii
spotykaliśmy już znacznie trudniejsze drogi. Trasa wybudowana w 1936 r. składa się z 11 - tu serpentyn,
a jej średnie nachylenie wynosi 9%. W dolnej części drogi znajduje się jedyny w Norwegii znak drogowy
"Uwaga Trolle".
Trolle to postacie ze skandynawskich wierzeń ludowych, które wyglądem przypominają człowieka, mają jednak
ogromne głowy, długie i krzywe nosy, czteropalczaste stopy i dłonie. Występują jako niewielkie karły
czy skrzaty, ale i olbrzymy. Są obecne w literaturze i sztuce skandynawskiej, choćby we wspominanym wcześniej
dramacie Henryka Ibsena "Peer Gynt" czy w książce szwedzkiej Selmy Lagerlof "Troll och människor", w
swoich baśniach opisali je także m.in. Peter Christen Asbjørnsen i Jørgen
Moe.
|
Pożegnanie z górami Norwegii
Z Andalsnes podjeżdżamy w dolinę Venjesdalen tak, by spróbować zobaczyć słynną ścianę Trolli z nieco
wyższej pozycji. Wjazd w dolinę jest płatny. Należy zostawić 50 NOK w odpowiedniej kopercie wrzuconej
do skrzynki, wypisując uprzednio na kopercie i pokwitowaniu swoje dane.
Pierwsza, krótka wycieczka z tego miejsca, to wyjście na grzbiet zwany Litlefjellet. Wybiera się tam
zresztą więcej ludzi - miejsce jest bowiem łatwo dostępne, a jednocześnie bardzo atrakcyjne widokowo.
Po 20 minutach podejścia jesteśmy na grzbiecie, skąd wreszcie ukazuje się ściana Trolli w całej okazałości,
przecięta jedynie wąską, wiszącą w połowie chmurką. W najbliższej okolicy imponująco prezentuje się strzelisty
Romsdalshorn (1550 m. n.p.m.), a dalej widać Andalsnes, fiord i dalsze pasma górskie.
Nazajutrz przy pięknej pogodzie wyruszamy na dłuższą wycieczkę, na szczyt Olaskartinden (1536 m. n.p.m.)
- niższego i łatwiejszego sąsiada Romsdalshornu. Widok ze szczytu jest imponujący. Morze gór dookoła
i morze chmur w dolinach - piękny akcent na zakończenie naszej górskiej działalności w Norwegii.
Røros
- miasteczko z hałdami pod ochroną
Rano, niestety znów w deszczu, oglądając z okien samochodu malowniczą dolinę z kaskadami na rzece Rauma,
docieramy do Røros.
Miasteczko znane jest z tego, że od połowy XVII w. wydobywano tu rudy miedzi.
Według legendy miejscowy farmer Hans Olsen Åsen podczas polowania w 1644 roku zastrzelił renifera,
który upadając na ziemię odsłonił kamień, który zalśnił w słońcu. W ten sposób odkryte zostały złoża
miedzi, a dwa lata później założono pierwszą kopalnię, która jako jedyna w rejonie otrzymała zgodę króla
na eksploatację tego surowca. Wydobycia zaprzestano w latach 70-tych XX w. i od tego czasu górnicza część
miasteczka wraz z przyległymi do niej hałdami stała się zabytkiem wpisanym na listę UNESCO.
W miasteczku zachowało się ponad 80 drewnianych budynków z XVIII i XIX w. Wart zobaczenia jest też XVIII
wieczny murowany kościół - jeden z największych w Norwegii. We wnętrzu znajdują się najstarsze w Norwegii
organy z 1742 r.
W drewnianych budynkach dawnej huty zorganizowano muzeum Smelhytta prezentujące technologie stosowane
przy wydobyciu i wytopie miedzi. Ponadto w najbliższej okolicy można zwiedzić dawną kopalnię księcia
Olafa.
W mieście oglądamy skromne wnętrza starych domków górników i hutników, do których można wejść bez żadnych
opłat. Tylko w jednym z nich - lepiej wyposażonym niż pozostałe - urzęduje starsza pani, przedstawicielka
miejscowego muzeum. Rozmawiamy z nią chwilę, a potem Marta wykonuje na cytrze, stanowiącej wyposażenie
chatki, z towarzyszeniem skrzypiec wspomnianej pani, "Płonie ognisko w lesie".
Oglądamy jeszcze hałdy, w otoczeniu których utworzono dość oryginalny amfiteatr i na tym kończy się nasz
program. Musimy wyruszyć w drogę powrotną. Spędzamy jeszcze jedną noc na znanym kampingu w Oslo, a kolejną
w Danii, przed granicą niemiecką.
Pogoda. Mimo obaw - zwłaszcza o to, że poniesiemy duże koszty i niewiele zobaczymy ze względu
na kiepską pogodę - nie było tak źle, a nawet jak na Norwegię, podobno całkiem dobrze. Niewiele było
wprawdzie dni, kiedy w ogóle nie padało, ale nie mieliśmy też totalnej ściany deszczu - opady nie były
zbyt intensywne i były przerywane krótszymi lub dłuższymi rozpogodzeniami.
Koszty. Zmieściliśmy się w zakładanych kosztach, które nie przekroczyły typowych kosztów nieco
dalszych wyjazdów do Europy Zachodniej realizowanych w podobnym stylu, czyli około 1500 zł/os (nie licząc
jedzenia).
Droga. Zrobiliśmy około 5400 km trasy samochodowej. Wybraliśmy wariant dojazdu przez mosty w Danii,
bez korzystania z promu. Odpadły zatem koszty promowania, doszły koszty przejazdu przez mosty (570 zł
w obie strony) i koszt nieco dłuższej trasy, ale jest to opcja i tak tańsza niż podróż promem.
W samej Norwegii jechaliśmy kilka razy krótkimi odcinkami dróg płatnych, nie były to jednak znaczące
koszty. Ograniczenia prędkości też nie dały nam się we znaki, tak jak się spodziewaliśmy, gdyż drogi,
którymi się poruszaliśmy były zwykle dość wąskimi i krętymi drogami górskimi - długich, prostych odcinków
było niewiele.
Jedzenie. Tak jak zwykle na tego typu wyjazdach żywność zabraliśmy niemal w całości z kraju. Po
pierwsze ze względu na koszty, po drugie - aby nie tracić czasu na zakupy, po trzecie, bo zabieramy znane
i sprawdzone produkty i nie narażamy się na eksperymenty - zdarzyło nam się
np. kupić śmietanę zamiast
białego serka.
Na miejscu kupowaliśmy pieczywo, czasem jakiś ser, margarynę. Chleb wielkości ok. 1 kg kosztował od 20
- 40 NOK czyli 10 - 20 zł.
Noclegi. W Norwegii można zgodnie z prawem biwakować prawie wszędzie. Są jednak obszary bardziej
lub mniej dogodne do biwakowania. My spaliśmy zarówno na kampingach jak i na dziko - głównie w górach.
Ceny kampingów okazały się bardzo przystępne - podobne lub nawet niższe niż w Europie Zachodniej. Zwykle
za nocleg (3 osoby, namiot, samochód) płaciliśmy od 120 - 220 NOK, czyli 60 - 120 zł. Czasem dodatkowo
płaciło się za ciepły prysznic (10 - 20 NOK).
|
|