Główna :  Dla autorów :  Archiwum :  Publikacje :  turystykakulturowa.ORG

 

Data wydania 1 czerwca 2012, redaktor prowadzący numeru: Agnieszka Matusiak

Numer 6/2012 (czerwiec 2012)

 

Itinerarium

 
 
 

Most nad Storebælt łączący wyspę Fionia z Zelandią 

Ryty naskalne z epoki brązu (sprzed ok. 3000 lat) w Begby

Papirusowa łódź Ra 2 w muzeum Kon-tiki w Oslo

Park Vigelanda - fontanna

Kościółek typu stav w Borgund

Stara droga w okolicach Borgund

Panorama gór Jotunheimen - masyw Uranos

Spotkanie z reniferem

Geirangerfiord

Dolina Venjesdalen - od lewej Olaskartinden, Romsdalshorn, z prawej ściana Trolli

Otoczenie doliny Venjesdalen

Domki górników i hutników w Roros

Jacek Ginter

Centralna Norwegia
- kraina gór, fiordów i trolli oraz drewnianych kościołów

     Norwegia znana jest jako kraj fiordów oraz surowych subarktycznych krajobrazów. Mało kto wie natomiast coś więcej o górach Norwegii, które zajmują prawie 2/3 kraju. Góry Skandynawskie są najstarszymi górami Europy. Powstały ok. 400 mln. lat temu, a potem były jeszcze kilkukrotnie wypiętrzane podczas kolejnych ruchów górotwórczych. Pierwotnie były znacznie wyższe niż obecnie. Ich współczesny krajobraz został w głównej mierze ukształtowany w czasie ostatniego zlodowacenia. Dziś łagodne płaskowyże i grzbiety kontrastują ze stromymi ścianami i ostrymi szczytami o niekiedy dziwnych kształtach, rozległe doliny wyglądają jak pojezierza, innym znów razem przypominają stosunkowo wąskie i długie fiordy, a krajobraz wzbogacają dodatkowo opadające ze skalnych ścian ogromne wodospady.
     Mimo, iż najwyższy szczyt Norwegii Galdhøpiggen, położony w Parku Narodowym Jotunheimen, wznosi się na wysokość zaledwie 2469 m n.p.m., to surowszy niż w centralnej części Europy klimat powoduje, że góry te zbliżone są charakterem do gór typu alpejskiego. W wyższych partiach spotykamy lodowce (znajduje się tu największy lodowiec Europy Jostedalsbreen), a roślinność jest dość uboga - górna granica lasu przebiega na wysokości ok. 900 m (na północy piętro tundry występuje już od 300 m).
     Dla turystów górskich są to tereny bardzo atrakcyjne, choć nie najłatwiejsze. Należy się liczyć z dość surowymi warunkami atmosferycznymi, nikłym zagospodarowaniem, dużymi odległościami. Mimo, iż istnieje dość gęsta sieć szlaków turystycznych należy posiadać dobrą orientację w terenie, gdyż szlaki przebiegają głównie w terenie bezleśnym, skalistym, gdzie często zalega śnieg i znaki nie zawsze są dobrze widoczne. Ponadto zrealizowanie logicznej i odpowiedniej do własnych możliwości wycieczki wymaga czasem korzystania z nieznakowanych ścieżek. Przy odrobinie szczęścia można jednak trafić - nawet tu, w Norwegii - na piękną pogodę, a wówczas dalekie widoki, puste szlaki, a czasem również spotkania z dzikimi zwierzętami pozostawią zapewne niezapomniane wrażenia.
     Jednak nie tylko dzika natura jest atutem tego kraju. Oprócz pięknych widoków i atrakcji przyrodniczych można w Norwegii poznać unikatową kulturę, odkryć niezwykłe miejsca, poznać historię i specyfikę życia ludzi w tych pięknych, lecz surowych krajobrazach.
     Wyjazd zakładał program górski i zwiedzanie tamtejszych atrakcji. Zrezygnowaliśmy z dojazdu na daleką północ ze względu na zbyt małą ilość czasu. Pasma górskie, które zamierzaliśmy odwiedzić, to głównie Jotunheimen, masyw Hurrungane oraz góry w rejonie Andalsnes - (rejon ściany Trolli) i masyw Venjesdalen.


Pokonana trasa i odwiedzone miejsca, źródło www.maps.google.com
     Pierwszego dnia podróży dotarliśmy samochodami przez Berlin i okolice Hamburga do Danii. Pod wieczór rozbiliśmy się na kampingu StoreBelt za pierwszym z dwóch efektownych mostów łączących wyspę Fionia (Fyn) z Zelandią (Sjælland). Miejsce jest godne polecenia, choćby ze względu na piękny, wieczorny widok z plaży za kampingiem na oświetlony most. Nazajutrz ruszyliśmy dalej przez Kopenhagę i kolejny most oraz podmorski tunel do Szwecji. Nocleg planowaliśmy w okolicach Oslo, ale po drodze zdążyliśmy jeszcze pooglądać - co prawda w deszczu - ryty naskalne z epoki brązu (sprzed ok. 3000 lat) w Begby i kamienne kręgi kultowe w okolicach Skjeberg. Aby do nich dotrzeć należy zjechać z głównej drogi E6 na drogę nr 110 zwaną "Oldtidsvegen". Takich miejsc przy wspomnianej drodze w regionie Østfold, ale również w innych rejonach Norwegii jest znacznie więcej. Ryty przedstawiają ludzi, zwierzęta, łodzie, sceny z polowania itp. Dla lepszej czytelności zostały współcześnie pomalowane czerwoną farbą.
     Ludzie pojawili się tu wraz z ustąpieniem zlodowaceń, ok. 10000 lat temu. Początkowo zajmowali się polowaniem na renifery i foki, później w południowej części kraju część osadników zaczęła zajmować się również rolnictwem. Wspomniane ryty oraz inne znaleziska archeologiczne są świadectwami najstarszej historii osadnictwa na terenach obecnej Norwegii.
     Pod wieczór, (choć wieczór od tej pory nie będzie równoważny ze zmrokiem), rozbijamy się na Fiord Camping w Oslo. Nie przypuszczamy, że kilka dni później - już po naszym wyjeździe z Oslo - to spokojne miasto przeżyje dramatyczne chwile. Zobaczymy wprawdzie w sklepach, na pierwszych stronach miejscowych gazet uzbrojoną postać mężczyzny, lecz nie będziemy podejrzewać, że chodzi o ataki terrorystyczne przeprowadzone w Oslo i na wyspie Utoya przez Andersa Breivika. Szczegółów dowiemy się dopiero z telefonicznych rozmów z rodziną w kraju.
     Kolejny dzień przeznaczamy na zwiedzenie wybranych atrakcji miasta - podjeżdżamy na półwysep Bygdoy i udajemy się do Muzeum Kon-Tiki. Prócz tratwy Kon-Tiki z drzewa balsy, na której Thor Hayerdahl w 1947 r. wraz z sześcioma towarzyszami przepłynął z Peru w kierunku wysp Oceanii, możemy podziwiać papirusową łódź Ra 2, która posłużyła Heyerdahlowi w 1970 r. w wyprawie z Maroka na Barbados. Muzeum przedstawia w ciekawy sposób sylwetkę wielkiego norweskiego podróżnika, oraz historię jego wypraw.
     Zachęceni ekspozycją nasi przyjaciele Marta, Agata i Waldek postanawiają jeszcze zwiedzić muzeum statku Fram, którym Nansen i Amundsen odbywali swe polarne wyprawy. My natomiast postanowiliśmy obejrzeć w tym czasie park Vigelanda z ponad 200 dziełami tego rzeźbiarza. Rzeźby robią na nas spore wrażenie swą ekspresją i symboliką.

Gustav Vigeland żył w latach 1869 – 1943. Był uczniem Rodina. Kompozycja rzeźbiarsko-parkowa zrealizowana w Parku Frogner – zwanym obecnie Parkiem Vigelanda – była jego życiowym dziełem. Pierwszym obiektem była zamówiona przez władze Oslo fontanna. Potem projekt rozwijał się, a Vigeland stał się jedynie projektantem rzeźb – wszystkie prace rzeźbiarskie wykonywał zatrudniony przez niego zespół. Prace nad kompleksem trwały od roku 1907 aż do końca lat 40-tych i były kontynuowane po śmierci artysty. Rzeźby wykonane z granitu i brązu przedstawiają nagie postacie ludzkie, pojedyncze, w parach lub w grupach. W symboliczny sposób pokazane są też różne etapy ludzkiego życia, a kulminacją jest monolityczna kolumna złożona z ciał 121 splecionych ze sobą postaci. Symbolika tej monumentalnej rzeźby jest odczytywana w różny sposób – jako walka o przetrwanie, dążenie człowieka do zbawienia, tęsknota za duchowością.

     Po południu ruszamy drogą E16 na północ. Zmierzamy w kierunku masywu Jotunheimen, nad jezioro Gjende skąd planujemy zrobić pierwszy wypad w góry. Za Fagemes, gdzie wjeżdżamy na drogę 51, krajobraz robi się coraz bardziej surowy. Droga wspina się do góry, osiągając w kulminacyjnym miejscu wysokość ok. 1400 m. Wokół rozciągają się rozległe, bezleśne przestrzenie otoczone łagodnymi wzgórzami, a w dolinach pobłyskują jeziora. Zaczyna być zimno i wietrznie. W pobliżu przydrożnych parkingów i zatoczek można by się zatrzymać na biwak, ale korzystają z tej możliwości jedynie właściciele kamperów. Zjeżdżamy w nieco przytulniejszą dolinę i rozbijamy się na dwie noce na miłym kampingu przy drodze 51. Pogoda jak na razie jest dość zmienna - raz pada, raz wychodzi słońce, co w efekcie pozwala podziwiać dość częste w tych stronach tęcze.

Mapa rejonów działania w pierwszej części wyjazdu, w górach Jotunheimen
1. Okolice jeziora Gjende - grań Besseggen
2. Borgund - kościółek typu stav i stara Droga Wiatrów.
3. Wycieczka w masywie Uranostind
4. Wodospady w dolinie Utladalen
5. Wycieczka na Fanaraken w masywie Hurrungane
Źródło: http://www.visitnorway.com/pl/VN/Map/

Pierwsza wycieczka w góry - jezioro Giende - grań Besseggen
     Ze względu na to, że kolejnego dnia pogoda nie zachęca do pieszych wędrówek postanawiamy wyruszyć na spacer z parasolami ścieżką wzdłuż jeziora do schroniska Memurubu, a potem … zobaczymy. Ścieżka okazuje się wcale nie taka spacerowa jakby się wydawało - wąska, kamienista, często zarośnięta mokrymi krzakami i wcale nie płaska - w sumie trzeba pokonać ok. 300 m. podejść i zejść. Przewodnikowe 3 godz. robimy w 5 godz. - wcale nie leniuchując. Przy schronisku zastanawiamy się nad wariantem powrotnym. Nie chcemy wracać tą samą drogą, ale pogoda nie zachęca do powrotu przez góry.
     Nagłe rozpogodzenie skłania nas jednak do podjęcia śmiałej decyzji, aby wracać znanym i atrakcyjnym szlakiem przez grań Besseggen. Przy wejściu na szlak jest nawet tabliczka z czasem: 6 - 8 godz. Pogoda nie jest stabilna - raz wychodzi trochę słońca, to znów wieje i pada. Ale widoki robią się coraz ciekawsze i rozleglejsze.
     Mijamy kolejne stawy, idziemy trochę w górę, trochę w dół. Wreszcie dochodzimy do wąskiego przesmyku z niewielkim jeziorem Bessvatnet po lewej i znacznie niżej położonym jeziorem Gjende po prawej - ten efektowny widok znany jest z wielu przewodników i folderów. Przed nami natomiast właściwa grań Besseggen stanowiąca podejście na szczyt Veslefjellet (1743 m). Miejsce to ma swoje odniesienia literacko-muzyczne. Jak głosi legenda, na podstawie której Henryk Ibsen oparł swój dramat "Peer Gynt", a na zamówienie Ibsena Edward Grieg napisał muzykę do wybranych scen dramatu, właśnie z grani Besseggen tytułowy bohater skoczył na reniferze do jeziora Gjende.
     Po półgodzinnej, łatwej wspinaczce i pokonaniu morza piargów osiągamy szczyt. Zejście zajmuje nam kolejne 2 godziny i w rezultacie na kampingu jesteśmy przed północą - czyli tuż przed zmrokiem.

Stavkirke i stare drogi w Burgund
     Po tak intensywnej, 13-godzinnej rozgrzewce należy nam się dzień odpoczynkowy. Udajemy się nad jezioro Tyin, a po drodze planujemy obejrzeć kościółek typu stav w Borgund oraz stare, osiemnastowieczne drogi w tamtych okolicach. Po przyjeździe zwiedzamy kościółek, oraz oglądamy pawilon prezentujący historię tego obiektu, fotografie, makiety itp. Świątynia p.w. św. Andrzeja pochodząca z ok. 1150 r. należy do grupy kościołów klepkowych i jako jedyna przetrwała do naszych czasów w nienaruszonej postaci.

 W średniowieczu, w okresie od X - XII w. powstało w Norwegii około tysiąca kościołów typu stavkirke. Do dziś dotrwało jedynie 28 i są to najstarsze zabytki architektury drewnianej w Europie. Swą trwałość zawdzięczają temu, iż są wykonane z mocno nasyconej żywicą sosny norweskiej. W odróżnieniu od drewnianych kościółków spotykanych na terenie południowej Polski, które mają konstrukcję zrębową (zbudowane są z poziomych drewnianych bali), stavkirke oparte są na konstrukcji słupowej. Jej podstawę stanowi szkieletowa rama złożona z pionowych słupów narożnych spiętych długimi deskami (klepkami), które tworzą ścianę kościoła. Spotykamy zarówno proste jednonawowe konstrukcje, jak i budowle trójnawowe o skomplikowanych wielopłaszczyznowych dachach pokrytych gontem. Kościoły te są często bogato zdobione płaskorzeźbami, nawiązującymi do przedchrześcijańskiej mitologii skandynawskiej. Wśród tych motywów możemy znaleźć mitologiczne potwory, węże, smoki, a także nawiązujące do wierzeń pogańskich napisy runiczne. Taki właśnie napis datowany na 2 poł. XII w. można znaleźć na ścianie kościoła w Borgund. W tłumaczeniu brzmi on w następujący sposób: "Thorir rzeźbił te runy w przeddzień dnia Świętego Olafa. Norny stworzyły dobro i zło. Mnie przyniosły wielkie zmartwienia." W mitologii nordyckiej Norny, to trzy boginie przeznaczenia, przędące nić ludzkiego życia. Widać zatem, jak we wczesnym średniowieczu nowa, chrześcijańska wiara wprowadzana przez misjonarzy splatała się z dawnymi wierzeniami.
Aby obejrzeć jeden z kościołów klepkowych nie musimy udawać się aż do Norwegii. Wystarczy pojechać do Karpacza i zwiedzić kościół Wang przeniesiony w połowie XIX w. z norweskiej miejscowości Vang.

     Kolejną atrakcją jest krótka wycieczka starą drogą Vindhella (Droga Wiatrów) i powrót historyczną ścieżką Sverrestigen, którą król Sverre wędrował już w 1177 r. Pierwszą drogę między Husum i Borgund zbudowano w 1793 r. Była ona jednak bardzo stroma - miała nachylenie 1:4, w związku z tym przebudowano ją w latach 1842-43 zmniejszając nachylenie do 1:5. Ślady starej wersji drogi widoczne są jednak do dziś. Trzydzieści lat później zaprzestano korzystania również z tej drogi, gdyż zbudowano nowy trakt wzdłuż rzeki. Z inżynierskiego punktu widzenia rzecz jest naprawdę zadziwiająca - takich dróg nie zachowało się w Europie zbyt wiele.
     Wracamy do samochodów starą, królewską ścieżką i jedziemy nad jezioro Tyin. Na brzegu i stokach wokół tego sporego jeziora widzimy mnóstwo drewnianych chatek letniskowych - mniejszych lub większych, ale utrzymanych w podobnym stylu - większość z charakterystyczną trawą rosnącą na dachu. Tego typu tradycyjny dach zbudowany jest z warstwy desek, kilku warstw kory brzozowej i warstwy darni. Współcześnie zamiast kory stosuje się folię kubełkową, korę kładąc jedynie na obrzeżach dachu. Konstrukcja taka pozwala wykorzystać dostępne materiały, a jednocześnie zapewnia dobrą izolację termiczną.
     Ponoć co drugi Norweg posiada taką chatkę. Wynika to m.in. z tego, że potrzeba bliskiego kontaktu z naturą oraz aktywnego spędzania wolnego czasu, a także dbałość o środowisko naturalne jest niemal cechą narodową Norwegów.
     Miejsc do rozbicia biwaku nad jeziorem wbrew pozorom nie ma zbyt wiele - prawie cały teren jest podmokły lub porośnięty niezbyt przyjazną, karłowatą roślinnością, wśród której dominują różne odmiany krzaczastej wierzby. Znajdujemy jednak wystarczający na nasze dwa namioty placyk i rozbijamy się. Jedyną wadą tego miejsca jest duża ilość komarów, które jednak nie są zbyt agresywne. Mimo to niektórzy z nas ubierają na głowy moskitiery.

Góry Jotunheimen czyli Dom Gigantów
     Następnego dnia budzi nas słońce. Zwijamy biwak, podjeżdżamy na parking przy schronisku Fondsbu i wyruszamy na wycieczkę. Celem jest szczyt o niewiele mówiącej i trudnej do wymówienia nazwie (jak większość tutejszych nazw) - Langeskavistind. Początkowy fragment drogi wiedzie szlakiem.

 W Norwegii szlaki znaczone są zwykle czerwoną literką "T" na kamieniach lub kamiennych kopczykach. Czasem w punktach startowych i na ważniejszych skrzyżowaniach stosowane są drewniane drogowskazy. Istnieje również wiele łatwych, ale nieznakowanych ścieżek prowadzących na interesujące szczyty. W tym przypadku przydaje się dokładna mapa, dobra orientacja w terenie i doświadczenie.

     Po jakimś czasie schodzimy ze znakowanej drogi. Teren jest kamienisto - piarżysty. Po wyjściu na boczny grzbiet obchodzimy strome pole śnieżne, a dalej poruszamy się dość szerokim i płaskim grzbietem. Widoki na doliny z całą masą mniejszych i większych jezior i otaczające je szczyty - niektóre z lodowcami na zboczach - są coraz piękniejsze i rozleglejsze. W otoczeniu dominują szczyty masywu Uranos. Po ok. 4,5 godz. marszu osiągamy niższy szczyt Langeskavlen (1878 m). Właściwy cel wycieczki jest spory kawałek dalej - około 1,5 godz. marszu. Ponieważ zamierzamy wracać nieco innym wariantem i nie wiemy jak będzie wyglądała droga, postanawiamy skrócić trasę. Schodząc z przełęczy spotykamy parę młodych Norwegów, którzy idą na szczyt. Są to jedyni ludzie spotkani tego dnia na szlaku. Za to wkrótce spotykamy przedstawiciela miejscowej - niezbyt bogatej - fauny. Najpierw dostrzegamy jednego rogatego osobnika, potem czwórkę. Renifery nie są bardzo płochliwe, ale nie pozwalają też zbliżyć się na zbyt małą odległość.
     Droga powrotna nie jest krótsza niż droga na szczyt, a ścieżka jest pojęciem dość umownym - każdy wybiera swój wariant skacząc po skałach i głazach.

 Na terenie Norwegii funkcjonuje 31 parków narodowych. Park Narodowy Jotunheimen został utworzony w 1980 r. Jego powierzchnia wynosi 1151 km2. Na terenie Parku znajduje się 101 szczytów o wysokości ponad 2000 metrów, w tym najwyższe dwa szczyty Półwyspu Skandynawskiego Galdhopiggen 2 469 m n.p.m. i Glitterind 2 452 m n.p.m.

Masyw Hurrungane - wodospady i Fanaraken
     Kolejnego dnia pokonując dość kręte i wąskie, górskie drogi z zakrętami w tunelach przenosimy się w masyw Hurrungane. W ramach przerwy w podróży udajemy się na spacer do doliny Utladalen gdzie chcemy obejrzeć kilka potężnych wodospadów - m.in. jeden z większych wodospadów w Norwegii Vettisfossen (275 m). Niestety pogoda jest mglisto - deszczowa i ten największy wodospad od połowy wysokości spowija mgła.
     Następnego dnia planujemy wycieczkę z parkingu przy schronisku Turtagro na szczyt Fanaraken (2068 m. n.p.m.). Pogoda do południa nie jest nawet zła, choć nad wyższymi partiami gór wiszą chmury, zasłaniając to, co najciekawsze. Tuż przed szczytem ogarnia nas kompletna mgła i zaczyna lekko padać. Na szczęście na szczycie znajduje się miłe schronisko, w którym na dodatek - co jest raczej rzadkością - wszyscy spożywają własne kanapki i napoje z termosu. Mimo to, zamawiamy jakieś napoje, uzupełniamy własnym prowiantem i rozmawiamy z parą sympatycznych Holendrów oraz Czechów. Niestety wkrótce musimy uzbroić się w kurtki, ochraniacze i parasole i wyjść na zewnątrz. Ze zgrozą patrzymy na lekko ubranego biegacza górskiego, trenującego przed corocznymi zawodami, które odbywają się na tej górze. Schodzimy innym wariantem w przechodzących falach deszczu, spoglądając na opadający poniżej północnych zboczy lodowiec i mijając się z poznanymi wcześniej Holendrami.

Mapa rejonów działania w drugiej części wyjazdu - okolice fiordu Geiranger i Andalsnes
1. Wycieczka do wodospadu nad Geirangerfiord
2. Wycieczka pod ścianę Troli od zachodu
3. Wycieczka w masywie Romsdalshornu
Źródło: wykorzystano mapy ze strony www.visitnorway.com/pl/VN/Map/

Fiord

     Kolejny poranek jest słoneczny, a nas czeka przejazd w stronę Andalsnes. Po drodze zatrzymujemy się w Lom, aby obejrzeć kolejny kościółek typu stav. Świątynia powstała w XII w., a w XVII w. została rozbudowana do obecnej postaci. Jej bryła jest stosunkowo prosta, charakteryzuje się strzelistą wieżą i dachówką w kształcie smoczej łuski. Na trawiastym placu za kościółkiem znajduje się skromny, lecz ciekawy cmentarz. Zarówno te stare jak i współczesne nagrobki utrzymane są w tym samym stylu. Składają się jedynie z granitowej, pionowej tablicy o zazwyczaj nieregularnym kształcie oraz niewielkiego kwietnika przed płytą. Specyficzną ozdobą niektórych nagrobków są odlane z metalu, naturalnej wielkości ptaszki umieszczone na krawędziach płyt.
     Dalsza trasa wiedzie przez fiord Geiranger - miejsce równie efektowne, co popularne i zatłoczone. Do fiordu wpływają duże, pełnomorskie statki przywożące setki turystów, którzy przesiadają się do autobusów wywożących ich serpentynami Drogi Orłów na widokowy szczyt Dalsnibba, górujący nad okolicą. My zatrzymujemy się na jednym z parkingów, aby spojrzeć z góry na fiord, a potem wybieramy się na spacer jednym ze okolicznych szlaków. Możliwości jest dużo, my wybieramy ścieżkę prowadzącą do wodospadu Storseter, który można podziwiać przechodząc pod spadającymi masami wody.
     Po powrocie z wycieczki jedziemy dalej, przepływamy promem przez jedną z odnóg fiordu i wieczorem docieramy do przedostatniego postoju przed Drogą Trolli.

W deszczowej krainie trolli
     Nazajutrz zjeżdżamy do parkingu nad Drogą Trolli i ruszamy przy niezbyt pięknej, mglistej aurze w górę, aby zajść od tyłu słynną ścianę Trolli (Trollveggen).

 Ściana Trolli to najwyższa skalna ściana w Europie. Jej wysokość od podstawy do najwyższego szczytu wynosi ok. 1700 m. Po raz pierwszy została zdobyta przez norweskich wspinaczy w 1965 r. Pierwszego zimowego przejścia dokonali polscy wspinacze w 1974 r. Historię tej i innych wspinaczek w masywie Trolli opisał jej uczestnik Tadeusz Piotrowski w książce "W lodowym świecie Trolli".

     Krajobrazy są dość surowe i pustynne, miejscami zalegają spore płaty śniegu. Gdy docieramy do grani i wyglądamy na drugą stronę przez chwilę udaje się nawet zobaczyć dno doliny z parkingiem i drogą oraz fragment imponującej 1,5 kilometrowej ściany. Zaraz potem wszystko zasłania mgła. Widoczny jest tylko ciągle ten sam, niewielki odcinek grani wznoszącej się obok nas. Do tego dość mocno wieje i pada. Czekamy prawie godzinę na zmianę sytuacji. Dłuższe czekanie nie ma jednak sensu.
     Kolejnego dnia rano wszystko spowija mgła. I tak wygląda cały dzień - mgła i deszcze. Wreszcie trzeciego dnia rano wita nas słońce i widoki. Zwijamy obóz i ruszamy w kierunku Drogi Trolli i Andalsnes. Droga Trolli (Trollstigen - dosłownie Drabina Trolli) jest jedną z bardziej znanych górskich dróg Norwegii, choć na pewno nie jest ona najbardziej ekstremalna - podczas naszego dotychczasowego pobytu w Norwegii spotykaliśmy już znacznie trudniejsze drogi. Trasa wybudowana w 1936 r. składa się z 11 - tu serpentyn, a jej średnie nachylenie wynosi 9%. W dolnej części drogi znajduje się jedyny w Norwegii znak drogowy "Uwaga Trolle".

 Trolle to postacie ze skandynawskich wierzeń ludowych, które wyglądem przypominają człowieka, mają jednak ogromne głowy, długie i krzywe nosy, czteropalczaste stopy i dłonie. Występują jako niewielkie karły czy skrzaty, ale i olbrzymy. Są obecne w literaturze i sztuce skandynawskiej, choćby we wspominanym wcześniej dramacie Henryka Ibsena "Peer Gynt" czy w książce szwedzkiej Selmy Lagerlof "Troll och människor", w swoich baśniach opisali je także m.in. Peter Christen Asbjørnsen i Jørgen Moe.

Pożegnanie z górami Norwegii
     Z Andalsnes podjeżdżamy w dolinę Venjesdalen tak, by spróbować zobaczyć słynną ścianę Trolli z nieco wyższej pozycji. Wjazd w dolinę jest płatny. Należy zostawić 50 NOK w odpowiedniej kopercie wrzuconej do skrzynki, wypisując uprzednio na kopercie i pokwitowaniu swoje dane.
     Pierwsza, krótka wycieczka z tego miejsca, to wyjście na grzbiet zwany Litlefjellet. Wybiera się tam zresztą więcej ludzi - miejsce jest bowiem łatwo dostępne, a jednocześnie bardzo atrakcyjne widokowo. Po 20 minutach podejścia jesteśmy na grzbiecie, skąd wreszcie ukazuje się ściana Trolli w całej okazałości, przecięta jedynie wąską, wiszącą w połowie chmurką. W najbliższej okolicy imponująco prezentuje się strzelisty Romsdalshorn (1550 m. n.p.m.), a dalej widać Andalsnes, fiord i dalsze pasma górskie.
     Nazajutrz przy pięknej pogodzie wyruszamy na dłuższą wycieczkę, na szczyt Olaskartinden (1536 m. n.p.m.) - niższego i łatwiejszego sąsiada Romsdalshornu. Widok ze szczytu jest imponujący. Morze gór dookoła i morze chmur w dolinach - piękny akcent na zakończenie naszej górskiej działalności w Norwegii.

Røros - miasteczko z hałdami pod ochroną
     Rano, niestety znów w deszczu, oglądając z okien samochodu malowniczą dolinę z kaskadami na rzece Rauma, docieramy do Røros. Miasteczko znane jest z tego, że od połowy XVII w. wydobywano tu rudy miedzi.
     Według legendy miejscowy farmer Hans Olsen Åsen podczas polowania w 1644 roku zastrzelił renifera, który upadając na ziemię odsłonił kamień, który zalśnił w słońcu. W ten sposób odkryte zostały złoża miedzi, a dwa lata później założono pierwszą kopalnię, która jako jedyna w rejonie otrzymała zgodę króla na eksploatację tego surowca. Wydobycia zaprzestano w latach 70-tych XX w. i od tego czasu górnicza część miasteczka wraz z przyległymi do niej hałdami stała się zabytkiem wpisanym na listę UNESCO.
     W miasteczku zachowało się ponad 80 drewnianych budynków z XVIII i XIX w. Wart zobaczenia jest też XVIII wieczny murowany kościół - jeden z największych w Norwegii. We wnętrzu znajdują się najstarsze w Norwegii organy z 1742 r.
     W drewnianych budynkach dawnej huty zorganizowano muzeum Smelhytta prezentujące technologie stosowane przy wydobyciu i wytopie miedzi. Ponadto w najbliższej okolicy można zwiedzić dawną kopalnię księcia Olafa.
     W mieście oglądamy skromne wnętrza starych domków górników i hutników, do których można wejść bez żadnych opłat. Tylko w jednym z nich - lepiej wyposażonym niż pozostałe - urzęduje starsza pani, przedstawicielka miejscowego muzeum. Rozmawiamy z nią chwilę, a potem Marta wykonuje na cytrze, stanowiącej wyposażenie chatki, z towarzyszeniem skrzypiec wspomnianej pani, "Płonie ognisko w lesie".
     Oglądamy jeszcze hałdy, w otoczeniu których utworzono dość oryginalny amfiteatr i na tym kończy się nasz program. Musimy wyruszyć w drogę powrotną. Spędzamy jeszcze jedną noc na znanym kampingu w Oslo, a kolejną w Danii, przed granicą niemiecką.

 Pogoda. Mimo obaw - zwłaszcza o to, że poniesiemy duże koszty i niewiele zobaczymy ze względu na kiepską pogodę - nie było tak źle, a nawet jak na Norwegię, podobno całkiem dobrze. Niewiele było wprawdzie dni, kiedy w ogóle nie padało, ale nie mieliśmy też totalnej ściany deszczu - opady nie były zbyt intensywne i były przerywane krótszymi lub dłuższymi rozpogodzeniami.

Koszty. Zmieściliśmy się w zakładanych kosztach, które nie przekroczyły typowych kosztów nieco dalszych wyjazdów do Europy Zachodniej realizowanych w podobnym stylu, czyli około 1500 zł/os (nie licząc jedzenia).

Droga. Zrobiliśmy około 5400 km trasy samochodowej. Wybraliśmy wariant dojazdu przez mosty w Danii, bez korzystania z promu. Odpadły zatem koszty promowania, doszły koszty przejazdu przez mosty (570 zł w obie strony) i koszt nieco dłuższej trasy, ale jest to opcja i tak tańsza niż podróż promem.
W samej Norwegii jechaliśmy kilka razy krótkimi odcinkami dróg płatnych, nie były to jednak znaczące koszty. Ograniczenia prędkości też nie dały nam się we znaki, tak jak się spodziewaliśmy, gdyż drogi, którymi się poruszaliśmy były zwykle dość wąskimi i krętymi drogami górskimi - długich, prostych odcinków było niewiele.

Jedzenie. Tak jak zwykle na tego typu wyjazdach żywność zabraliśmy niemal w całości z kraju. Po pierwsze ze względu na koszty, po drugie - aby nie tracić czasu na zakupy, po trzecie, bo zabieramy znane i sprawdzone produkty i nie narażamy się na eksperymenty - zdarzyło nam się np. kupić śmietanę zamiast białego serka.
Na miejscu kupowaliśmy pieczywo, czasem jakiś ser, margarynę. Chleb wielkości ok. 1 kg kosztował od 20 - 40 NOK czyli 10 - 20 zł.

Noclegi. W Norwegii można zgodnie z prawem biwakować prawie wszędzie. Są jednak obszary bardziej lub mniej dogodne do biwakowania. My spaliśmy zarówno na kampingach jak i na dziko - głównie w górach.
Ceny kampingów okazały się bardzo przystępne - podobne lub nawet niższe niż w Europie Zachodniej. Zwykle za nocleg (3 osoby, namiot, samochód) płaciliśmy od 120 - 220 NOK, czyli 60 - 120 zł. Czasem dodatkowo płaciło się za ciepły prysznic (10 - 20 NOK).

 

 

Nasi Partnerzy

 

Copyright ©  Turystyka Kulturowa 2008-2024


Ta strona internetowa używa pliki cookies w celu dostosowania serwisu do potrzeb użytkowników i w celach statystycznych. W przeglądarce internetowej można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Brak zmiany tych ustawień oznacza akceptację dla cookies stosowanych przez nasz serwis.
Zamknij