|
Michał Jarnecki
W poszukiwaniu wysp szczęśliwych - czyli Polinezja
Mapa polityczna Polinezji Francuskiej. Źródło: http://www.vidiani.com/?p=11426
Wielu z nas marzy się wyprawa do prawdziwych czy mitycznych wysp szczęśliwych, gdzie pod palmami, raz
po raz zanurzając się w oceanicznej wodzie o temperaturze wystudzonego rosołu, wylegiwałby się leniwie.
Warunki podobne do ideału posiada Polinezja Francuska otoczona wodami południowego Pacyfiku. Dysponując
dopływem gotówki i czasem oraz rozmyślając o ciekawej, egzotycznej, ale i ucywilizowanej w miarę trasie,
warto rozważyć ten kierunek. O ile to możliwe dobrze jest połączyć to z "czymś jeszcze", ze względu na
koszty. Archetyp raju do tanich nie należy i wędrowcy z plecakiem muszą się nieźle pogłowić, aby dać
sobie radę w miejscu, gdzie stawka dzienna może przekraczać 100 $, jeśli nie € - poza samym Thaiti,
gdzie w stolicy administracyjnej, Papetee, coś o standardzie hostelu, dałoby się znaleźć. Aby znaleźć
nocleg poniżej 100 dol., nieźle trzeba się wysilić.
Pochodzenie mieszkańców Polinezji nie jest jasne. Są na pewno spokrewnieni z mieszkańcami Hawajów, Tonga,
Samoa, Fidżi i Nowej Zelandii, ale praojczyzną wydają się albo kontynentalne Chiny albo Taiwan, które
opuścili przed minimum dziesięcioma tysiącami lat. Tak w każdym razie twierdzą antropologowie, badający
ten problem w Uniwersytecie w Leeds.
|
Flaga Polinezji Francuskiej. Źródło: http://www.flagi-i-hymny.pl/flaga-polinezja-francuska.html
Polinezja Francuska pod względem administracyjnym i politycznym stanowi wspólnotę zamorską Francji, obejmując
faktycznie 5 archipelagów: Towarzystwa z największą Thaiti na czele (zwane niekiedy Wyspami pod Wiatrem
- w oryginale Iles du Vent), Wyspy Na Wietrze (Iles sous la Vent) ze sławną Bora-Bora , Tuamotu i Gambiera,
Markizy oraz Tubuai zwane też Austral, z racji najbardziej południkowego położenia. Razem jest to 150
wysp. Zajmują 3521 >km², a ich populacja wynosi
około 260 tys. mieszkańców (dane z 2007). Stołeczne Papeete liczy sobie niecałe 30 tysięcy. Największa
z tej grupy wysp - Thaiti, zajmuje prawie jedną trzecią powierzchni całości.
Banknot 10000 CFP, http://www.solarnavigator.net/geography/tahiti.htm
Walutą jest bardzo kolorowy i ładny wizualnie, frank centro-pacyficzny (?), zwany formalnie CFP, o symbolu
XPF. Kurs mniej więcej wygląda tak: 1USD = 91 CFP, a 1 € =119 CFP. Nie powinno dziwić, że rachunki
wystawiane w CFP są spore i należy się z tym faktem oswoić. Przyjmowane są też dolary (oprócz USA też
i australijskie czy nowozelandzkie) oraz euro, ale ceny najczęściej opiewają w CFP.
Thaiti nie da się i nie powinno się ominąć w tej eskapadzie. Jeżeli nawet samo Papeete nie rzuca na kolana,
to centrum oraz nazwijmy "waterfront" od strony mariny i portu warte są spaceru. Znajdziemy tam kilkanaście
ładnych kolonialnych budynków, egzotyczny market, po którym czasem chodzą wielkie robaki, jakieś chrabąszcze,
a może i kukaracze - czy ich krewni. Opasłe, ale w tropiku chyba wszystko szybko rośnie. Wędrując w rejonie
portu i przystani, szczególnie popołudniem, bliżej zachodu słońca, chodziłem sącząc dla oszczędności
mineralkę, spoglądając na ludzi, piękne Polinezyjki - szczególnie te zmieszane z genami rasy żółtej i
przystojnych, ubranych w śnieżno białe mundury oficerów francuskiej marynarki.
Wielką wyspę należy też objechać, zobaczyć jej postrzępione wybrzeża, popatrzeć na górskie krajobrazy
przypominające o wulkanicznym pochodzeniu. Wypożyczyliśmy samochód, zatrzymując się miejscach rekomendowanych
przez Lonely Planet, oglądając wytwory lokalnej cywilizacji: stare kamienne rzeźby i tzw. marae - miejsca
kultu, przypominające platformy uformowane z wulkanicznej magmy, czy zwyczajnie podziwiając zmieniający
się krajobraz. Raz nawet ścieżynką jakąś podeszliśmy do jednego z wodospadów - Faarumai, po północnej
stronie Thaiti Iti (nazwa większej z dwóch "kulek" tworzących wielka wyspę). Kolejnego dnia wykupiliśmy
wycieczkę jeepem przez środek wyspy, gdzie - wierzcie mi tylko da się przejechać 4 WD, a i tak nieźle
nas wytrzęsie. Przecinając Iti, mamy lepszą możliwość zbliżenia się do poszarpanych szczytów, przekraczających
nawet 2000 metrów (Orohena, największa kulminacja ma 2241 m), obejrzenia kolejnych kaskad i kąpieli u
podnóża tych wodospadów.
Polinezja słynie z wyrafinowanych, estetycznych, a nie wulgarnych tatuaży. Najbardziej bogate i zdobne
są wzorce z Nowej Zelandii, należącej do pacyficznego makroregionu. Przyznam się, że po wahaniach, nie
zdecydowałem się, co uważam teraz za błąd, ale obserwowałem sam proces, z natury, raczej bolesny. Na
większości z zasiedlonych wysp można poddać się takiej sesji, ale akurat na Thaiti znalazłem czas, aby
przyjrzeć się sprawie. Jako, że widzowi, mistrz nie pozwolił fotografować, stąd przytaczam dwa zdjęcia
zapożyczone z sieci, oddające to czemu się przyglądałem.
Tatuaż polinezyjski posiadał do niedawna, przed eksplozją swoistej mody, znaczenie rytualne. Kluczem
byłaby legenda maoryska (Nowa Zelandia) o młodzieńcu Tamanui, początkowo odrzuconym przez dziewczynę
imieniem Rukutia, która uznała, iż jest on brzydki. Udał się do nieba o poradę do swoich przodków. Pokryli
jego ciało pięknymi malunkami, ale po kąpieli uległy zniszczeniu. Zrozpaczony powrócił do krainy przodków,
którzy poddali go długiemu i bolesnemu procesowi tatuażu. W otwarte rany zostały wtarte kolorowe substancje,
dając trwałe zabarwienie skóry. Omal nie umarł z bólu, ale po trzech dniach gorączka i cierpienia ustały.
Gdy zjawił się przed obliczem Rukutii, ta była już odtąd zachwycona jego wyglądem.
|
Źródła: zdjęcie powyżej, w: http://www.polinezja.pl/hiva-oa.xml
zdjęcie poniżej: http://www.borabora-tahiti.com/polynesian-tattoo.html
Z Thaiti jest przysłowiowy żabi skok na inną ciekawą wyspę - Moreę. Ta przypomina z lotu ptaka trójpalczastą
dłoń. Choć górzysta, nie posiada tak wysokich szczytów, jak większa sąsiadka. Ładna panorama roztacza
się z punktu widokowego Beleveder, niemal pośrodku wyspy, skąd widać obydwie zatoki, otaczające środkowy
"palec". Objeżdżając ów mały ląd kolejnym wypożyczonym fordem ka, nazywanym przeze mnie świnką, natknęliśmy
się na kolejne marae i dojechaliśmy do wioski Tiki na zachodniej krawędzi wyspy. Mieści się tutaj siedziba
sławnego zespołu folklorystycznego, prezentującego kulturę muzyczną Polinezji. To takie egzotyczne Mazowsze.
Show na wysokim, profesjonalnym poziomie, a rytmy, tańce i śpiew zniewalające, podobnie jak uroda artystów.
To chyba razem wszystko, no - poza plażami, co Morea ma do zaproponowania.
Kolejnym celem stała się chyba najgłośniejsza z wysp, Bora-Bora, należąca do grupy Iles sous la Vent
(na Wietrze). Lecąc widziałem pod sobą, inną popularną wyspę, Huahine, o ciekawych kształtach, w każdym
razie, tak odbieranych z wysokości kilku tysięcy metrów. No i wreszcie wynurzyła się na horyzoncie i
spoza chmur Bora-Bora. Lotnisko ze względu na fakt braku odpowiedniego miejsca na górzystym kawałku lądu,
znajduje się na jednym z motu, wianuszku małych płaskich wysepek, o charakterze atolu, okalających właściwą
wyspę. Z lotniska do jakiejkolwiek noclegowni, należy wydostać się łodzią motorową czy małym stateczkiem,
podstawianym przez gospodarzy. W naszym przypadku, czekał na swojej łódce pan Stan Wiśniewski, człowiek
instytucja znany wśród globtroterów, nie tylko w Polsce. Należy do niego jedna z motu, skąd rozpościera
się cudowny widok na dwa garby Bora-Bora. W przeciwieństwie do zdjęcia poniżej, jednego z resortów (strasznie
drogiego - powyżej 250 $ za noc), na jego maleńkiej wysepce, którą da się obejść w 15, może 20 minut,
znajduje się tylko kilka bungalowów, jest cisza i kompletny spokój.
Samą Bora Bora warto nawiedzić i objechać. Klasyczne, pokryte śnieżnobiałym czy kremowym piaskiem plaże,
urocze domostwa z suszącymi się na wietrze i słońcu kolorowymi pareo (chusty plażowe) - klasycznymi tutaj
ubiorami, zarówno mężczyzn, jak i kobiet, wiązanymi na różny, czasem fikuśny sposób. W niedzielę trafiłem
na mszę św., gdzie pięknie ubrane na biało panie i dziewczyny, śpiewały w polinzejskim stylu religijne
songi. Na stokach garbatych wzgórz odnaleźć można reminiscencje II wojny światowej. Po ataku japońskim
na Pearl Harbour, na Polinezji wylądowali Amerykanie i wznieśli tam dwie działobitnie z armatami strzegącymi
laguny przed niespodziewanym atakiem. Szczęśliwie do niego nie doszło, a baterię zarosła tropikalna roślinność.
Większą zapewne atrakcją może być wycieczka dookoła wyspy, wzdłuż motu i plaż właściwej Bora-Bora. W
programie jest m.in. karmienie mant (niektóre z nich to pieszczochy), snorkeling czyli pływanie z fajką,
nurkowanie dla chętnych, wreszcie pyszny lunch przygotowany przez przesympatyczną i sprawną w kucharzeniu
męską załogę (Marysia twierdziła, że chłopcy to "ciacha first class"), a nawet i nauka tańca i jego pokaz
ze strony miejscowych. Chłopcy w drodze powrotnej zabawiali nas piosenkami, a przygrywali na pile i kubełku
… oryginalne. To nie był czas stracony.
Niestety, ceny są tutaj na ogół powalające. Nie mogliśmy jednak narzekać, za wyświadczenie istotnej praktycznej
przysługi, dostaliśmy u Stana zniżkę. Niech nikogo nie dziwi, że koszty jednej nocy w resorcie, sięgają
powyżej 300, czy nawet 400 $. Nie jest to miejsce przyjazne backpackersom, choć niewątpliwie piękne.
Następnym kierunkiem była grupa płaskich jak patelnia wysp Tuamotu, a konkretnie, największa z nich Rangiroa.
Ich geologiczna historia jest zgoła odmienna - to atole, swoiste wielkie obrączki wnurzonej rafy koralowej
lagunami pośrodku. Dookoła ciągną się kapitalne plaże, cudowne miejsca do nurkowania i podglądania bajecznego
podmorskiego świata oraz spokojniejszego pływania z fajeczką, co też pozwala zobaczyć część tego cudownego
świata rafy koralowej. Dla mnie archetypem przywołanego na wstępie raju, stała się tzw. Błękitna Laguna
w południowej części atolu. Miejsce idylliczne, pełne magii, czaru, dziewiczej przyrody, gdzie ludzie
pojawiają się tylko gdy przypłynie łódź z turystami. Pod nogami pluskają ochoczo rybki, a nawet małe
rekinki rafowe, które tutaj na etacie zastępują uganiające się pieski.
Nieopodal Rangiroa, od zachodniej strony, nieco na uboczu - nieco mniejsza siatka połączeń, leży
uroczy atol Tikehau, bardzo wychwalany w Lonely Palnet. Niestety, niezależnie od wdzięku tego małego
atolu i cichej rybackiej wioski, noclegi są tutaj ewidentnie "overpriced" (przepłacone), najtańsze od
110 $ i nawet prawie 200 €, no i to warunkach nazwijmy surowych. Można sobie o tym poczytać na portalu
tripadvicor.com, gdzie nie brak emocjonalnych reakcji. Z kolei ceny noclegu w klasycznych resortach kształtują
się na poziomie lekko abstrakcyjnym, rzędu 350-400 dolarów. Jednak na Rangiroa, ze względu na większe
ilości opcji, ceny są bardziej przyjazne.
Została nam na trasie jeszcze jedna grupa wysp - odległe, ale urocze, trudniej dostępne Markizy, a konkretnie
Hiva Oa i Nuku Hiva. Obie są skaliste, powulkaniczne, pozbawione w sumie normalnych dróg, a te które
tam się poruszają to trucki i auta 4WD. Nuku Hiva zachwyca pejzażami i cudami natury, szczególnie doliną,
a raczej wąwozem Hauki z potężnym wodospadem Vaipo. To niesamowicie impresywne miejsce, a kaskada licząca
sobie 350 metrów należy do największych wodospadów świata. Na Hiva Oa ostatnie swoje lata spędzili dwaj
wielcy artyści: malarz Eugène Henri Paul Gauguin oraz belgijski bard Jaques Brel i obydwaj są
tam pochowani. Tam też znaleźli swoje miłości, a czar wysp odbił się w ich twórczości.
Gauguin - sławny francuski malarz (1848-1903), uważany często za prekursora tzw. sztuki naiwnej, spędził
z przerwami na Polinezji (najpierw Thaiti potem Hiva Oa), niemal ostatnie 10 lat swojego życia. Nie da
się zaprzeczyć, iż jednym z motywów było poszukiwanie jakiejś życiowej odmiany i przygody, co nie jest
wyjątkiem, nie tylko wśród artystów. Uciekał nie tylko przed gderliwą i skłóconą z nim żoną ale i długami,
częściowo spłaconymi po spadku po zamożnym wuju, już w tym finalnym okresie życiowej ścieżki. Na rajskich
wyspach, które polubił, związał się z kilkoma zdecydowanie młodszymi kobietami, żeby nie powiedzieć -
dziewczynami. Pierwsza, thaitanka Tehemana, młodsza była o 30 lat, a Pahura i Marie z Hivy, w momencie
poznania miały 14 lat. Wszystkie występowały w roli modelek artysty. Na Hivie zamieszkał w Atuonie, w
willi-posiadłości, nazwanej Maison du Jouir czyli Domu Rozkoszy. Protestując przeciwko polityce kolonialnej
i w obronie tubylców trafił do wiezienia, a krótko po jego opuszczeniu zmarł na atak serca, choć krążyły
tez plotki o drążącej go chorobie wenerycznej. Wyspy zainspirowały go do namalowania szeregu wybitnych
dzieł.
|
P. Gauguin, źródło: http://totallyhistory.com/paul-gauguin/
oraz jego obraz Odpoczywające pływaczki - Fatata Te Miti
Hiva Oa stanowiła też w przeszłości ważne, jeśli nie najważniejsze miejsce kultu polinezyjskiego boga
Tiki. Na obu największych wyspach z grupy Markizów, zwłaszcza Hiva, znajdują się liczne marae oraz intrygujące,
osobliwe rzeźby z namiętnymi wysuniętymi
wargami, przedstawiające zazwyczaj wspomnianego boga. Może nie są one tak imponujące, jak te z wyspy
Wielkanocnej, ale też robią wrażenie. Markizy są górzyste, a ich szczyty postrzępione, w jakimś stopniu
przypominając grzebienie o ostrych zębach. Kulminacje, które tutaj zarazem posiadają wysokość względną
i bezwzględną, opadając ku Pacyfikowi, sięgają powyżej 1200 metrów (Temetiu na Hiva Oa 1213 m n.p.m.).
G roby Paula Gauguin’a i Jaques’a Brela na Hiva oa
www.cruises.about.com/library/pictures/aranui/blhivaoa07.htm
& www.etahititravel.com/islands/hivaoa.aspx
Paul Gauguin Dwie kobiety na plaży oraz Kot i 3 młode kobiety,
z pejzażem Hiva Oa
Zapewne najważniejsze z dzieł polinezyjskich P. Gauguina Skąd przychodzimy? Kim jesteśmy ? Dokąd zmierzamy?
Kolejne obrazy z okresu polinezyjskiego Gauguina: Między liliami i Canoe lub thaitańska rodzina http://www.marquises-hivaoa.org.pf/papanui/release.htm
Posesja Gauguina w Atuonie. http://www.marquises-hivaoa.org.pf/papanui/release.htm
Uwagi praktyczne
Jak już wspomniałem nie jest to tania destynacja i należy się przygotować psychicznie na bilet sięgający
powyżej 5000 zł, przy najlepszych układach. Warto rozważyć pomysł połączenia Polinezji Francuskiej z
innymi wyspami Pacyfiku w ramach jakiś regionalnych kombinacji, a nawet biletu dookoła świata, zahaczając
tez o Santiago de Chile, Thaiti, Nową Zelandię, a czasem i Fidżi.
Przylecieliśmy, nawet jeśli zgrzytając zębami do Papeete i co dalej ? Przecież na samym Thaiti, chyba
się nasza polinezyjska przygoda zakończyć nie powinna. Wyspy połączone są siatką niezłych połączeń lotniczych.
Nas interesowały opisane wyżej wyspy i wysepki. To kolejny niemały koszt. Stosunkowo najtaniej jest polatać,
po grupie Wysp Towarzystwa, ale nawet najkrótszy lot kosztuje minimum 50 $. Można zastanowić się nad
regionalnym air passami - Thaiti z Markizami, z zatrzymaniem na Tuamotu, ale to już jakieś około 500
$.
Warto zastanowić się nad promami łączącymi Wyspy Towarzystwa - jest taniej o co najmniej połowę. Gorzej
z transportem morskim w przypadku Markizów. Pływają tam, ale tylko kilka razy w miesiącu statki towarowo-pasażerskie.
Należy przyjrzeć się rozkładom, ale to też kosztuje niewiele mniej niż samoloty. Statek płynie kilka
dni i musimy na nim mieszkać i coś zjeść.
Akomodacja oprócz Papeete i może Rangiroa też nie jest przyjazna kieszeniom plecakowców. Liczmy się więc
z tym, że oprócz tych miejsc musimy wziąć pod uwagę noclegi za około 100 $ w najlepszym wypadku, nie
spodziewając się przy tym żadnego luksusu. Żywność też nie należy do tanich, ale rozwiązaniem kompromisowym
będzie - tak czyniliśmy, zakup żywności w marketach i na targowiskach, aby codziennie nie pchać się do
restauracji. No cóż - chcesz być w raju, płać, ale chyba mimo wszystko warto. Uroda wysp i ich mieszkańców
jest powalająca. Łatwiej zrozumieć wielkich artystów, którzy wybrali te punkty na mapie i pozostali tam
już na zawsze.
|