Główna :  Dla autorów :  Archiwum :  Publikacje :  turystykakulturowa.ORG

 

Data wydania 1 lipca 2012, redaktor prowadzący numeru: Izabela Wyszowska

Numer 7/2012 (lipiec 2012)

 

Itinerarium

 
 
 

Przelot nad Wyspami Towarzystwa

Przystań przy lotnisku na Bora Bora

Ptaszek z Błękitnej laguny broniący swego gniazda przed intruzem

Rainbow nad motu wokół Bora Bora

Rangiroa

Rekinki rafowe

Rekinki rafowe jedzą resztki naszego lunchu

Samolocik, który zabiera nas z Bora Bora

Stanowe motu

Środek Thaiti

Tajemnice Błękitnej Laguny

U pana Stana

Widok z Beleveder na Morei

Wokół Bora Bora, jedno z motu

Zagajnik na Błękitnej Lagunie

P. Gauguin Faaturuma - modelką do obrazu była Tehemana 

Wzory polinezyjskiego tatuażu

Michał Jarnecki

W poszukiwaniu wysp szczęśliwych - czyli Polinezja


Mapa polityczna Polinezji Francuskiej. Źródło: http://www.vidiani.com/?p=11426

     Wielu z nas marzy się wyprawa do prawdziwych czy mitycznych wysp szczęśliwych, gdzie pod palmami, raz po raz zanurzając się w oceanicznej wodzie o temperaturze wystudzonego rosołu, wylegiwałby się leniwie. Warunki podobne do ideału posiada Polinezja Francuska otoczona wodami południowego Pacyfiku. Dysponując dopływem gotówki i czasem oraz rozmyślając o ciekawej, egzotycznej, ale i ucywilizowanej w miarę trasie, warto rozważyć ten kierunek. O ile to możliwe dobrze jest połączyć to z "czymś jeszcze", ze względu na koszty. Archetyp raju do tanich nie należy i wędrowcy z plecakiem muszą się nieźle pogłowić, aby dać sobie radę w miejscu, gdzie stawka dzienna może przekraczać 100 $, jeśli nie € - poza samym Thaiti, gdzie w stolicy administracyjnej, Papetee, coś o standardzie hostelu, dałoby się znaleźć. Aby znaleźć nocleg poniżej 100 dol., nieźle trzeba się wysilić.

Pochodzenie mieszkańców Polinezji nie jest jasne. Są na pewno spokrewnieni z mieszkańcami Hawajów, Tonga, Samoa, Fidżi i Nowej Zelandii, ale praojczyzną wydają się albo kontynentalne Chiny albo Taiwan, które opuścili przed minimum dziesięcioma tysiącami lat. Tak w każdym razie twierdzą antropologowie, badający ten problem w Uniwersytecie w Leeds.



Flaga Polinezji Francuskiej. Źródło: http://www.flagi-i-hymny.pl/flaga-polinezja-francuska.html

     Polinezja Francuska pod względem administracyjnym i politycznym stanowi wspólnotę zamorską Francji, obejmując faktycznie 5 archipelagów: Towarzystwa z największą Thaiti na czele (zwane niekiedy Wyspami pod Wiatrem - w oryginale Iles du Vent), Wyspy Na Wietrze (Iles sous la Vent) ze sławną Bora-Bora , Tuamotu i Gambiera, Markizy oraz Tubuai zwane też Austral, z racji najbardziej południkowego położenia. Razem jest to 150 wysp. Zajmują 3521 >km², a ich populacja wynosi około 260 tys. mieszkańców (dane z 2007). Stołeczne Papeete liczy sobie niecałe 30 tysięcy. Największa z tej grupy wysp - Thaiti, zajmuje prawie jedną trzecią powierzchni całości.


Banknot 10000 CFP, http://www.solarnavigator.net/geography/tahiti.htm

     Walutą jest bardzo kolorowy i ładny wizualnie, frank centro-pacyficzny (?), zwany formalnie CFP, o symbolu XPF. Kurs mniej więcej wygląda tak: 1USD = 91 CFP, a 1 € =119 CFP. Nie powinno dziwić, że rachunki wystawiane w CFP są spore i należy się z tym faktem oswoić. Przyjmowane są też dolary (oprócz USA też i australijskie czy nowozelandzkie) oraz euro, ale ceny najczęściej opiewają w CFP.
     Thaiti nie da się i nie powinno się ominąć w tej eskapadzie. Jeżeli nawet samo Papeete nie rzuca na kolana, to centrum oraz nazwijmy "waterfront" od strony mariny i portu warte są spaceru. Znajdziemy tam kilkanaście ładnych kolonialnych budynków, egzotyczny market, po którym czasem chodzą wielkie robaki, jakieś chrabąszcze, a może i kukaracze - czy ich krewni. Opasłe, ale w tropiku chyba wszystko szybko rośnie. Wędrując w rejonie portu i przystani, szczególnie popołudniem, bliżej zachodu słońca, chodziłem sącząc dla oszczędności mineralkę, spoglądając na ludzi, piękne Polinezyjki - szczególnie te zmieszane z genami rasy żółtej i przystojnych, ubranych w śnieżno białe mundury oficerów francuskiej marynarki.
     Wielką wyspę należy też objechać, zobaczyć jej postrzępione wybrzeża, popatrzeć na górskie krajobrazy przypominające o wulkanicznym pochodzeniu. Wypożyczyliśmy samochód, zatrzymując się miejscach rekomendowanych przez Lonely Planet, oglądając wytwory lokalnej cywilizacji: stare kamienne rzeźby i tzw. marae - miejsca kultu, przypominające platformy uformowane z wulkanicznej magmy, czy zwyczajnie podziwiając zmieniający się krajobraz. Raz nawet ścieżynką jakąś podeszliśmy do jednego z wodospadów - Faarumai, po północnej stronie Thaiti Iti (nazwa większej z dwóch "kulek" tworzących wielka wyspę). Kolejnego dnia wykupiliśmy wycieczkę jeepem przez środek wyspy, gdzie - wierzcie mi tylko da się przejechać 4 WD, a i tak nieźle nas wytrzęsie. Przecinając Iti, mamy lepszą możliwość zbliżenia się do poszarpanych szczytów, przekraczających nawet 2000 metrów (Orohena, największa kulminacja ma 2241 m), obejrzenia kolejnych kaskad i kąpieli u podnóża tych wodospadów.
     Polinezja słynie z wyrafinowanych, estetycznych, a nie wulgarnych tatuaży. Najbardziej bogate i zdobne są wzorce z Nowej Zelandii, należącej do pacyficznego makroregionu. Przyznam się, że po wahaniach, nie zdecydowałem się, co uważam teraz za błąd, ale obserwowałem sam proces, z natury, raczej bolesny. Na większości z zasiedlonych wysp można poddać się takiej sesji, ale akurat na Thaiti znalazłem czas, aby przyjrzeć się sprawie. Jako, że widzowi, mistrz nie pozwolił fotografować, stąd przytaczam dwa zdjęcia zapożyczone z sieci, oddające to czemu się przyglądałem.

Tatuaż polinezyjski posiadał do niedawna, przed eksplozją swoistej mody, znaczenie rytualne. Kluczem byłaby legenda maoryska (Nowa Zelandia) o młodzieńcu Tamanui, początkowo odrzuconym przez dziewczynę imieniem Rukutia, która uznała, iż jest on brzydki. Udał się do nieba o poradę do swoich przodków. Pokryli jego ciało pięknymi malunkami, ale po kąpieli uległy zniszczeniu. Zrozpaczony powrócił do krainy przodków, którzy poddali go długiemu i bolesnemu procesowi tatuażu. W otwarte rany zostały wtarte kolorowe substancje, dając trwałe zabarwienie skóry. Omal nie umarł z bólu, ale po trzech dniach gorączka i cierpienia ustały. Gdy zjawił się przed obliczem Rukutii, ta była już odtąd zachwycona jego wyglądem.




Źródła: zdjęcie powyżej, w: http://www.polinezja.pl/hiva-oa.xml
zdjęcie poniżej: http://www.borabora-tahiti.com/polynesian-tattoo.html

     Z Thaiti jest przysłowiowy żabi skok na inną ciekawą wyspę - Moreę. Ta przypomina z lotu ptaka trójpalczastą dłoń. Choć górzysta, nie posiada tak wysokich szczytów, jak większa sąsiadka. Ładna panorama roztacza się z punktu widokowego Beleveder, niemal pośrodku wyspy, skąd widać obydwie zatoki, otaczające środkowy "palec". Objeżdżając ów mały ląd kolejnym wypożyczonym fordem ka, nazywanym przeze mnie świnką, natknęliśmy się na kolejne marae i dojechaliśmy do wioski Tiki na zachodniej krawędzi wyspy. Mieści się tutaj siedziba sławnego zespołu folklorystycznego, prezentującego kulturę muzyczną Polinezji. To takie egzotyczne Mazowsze. Show na wysokim, profesjonalnym poziomie, a rytmy, tańce i śpiew zniewalające, podobnie jak uroda artystów. To chyba razem wszystko, no - poza plażami, co Morea ma do zaproponowania.
     Kolejnym celem stała się chyba najgłośniejsza z wysp, Bora-Bora, należąca do grupy Iles sous la Vent (na Wietrze). Lecąc widziałem pod sobą, inną popularną wyspę, Huahine, o ciekawych kształtach, w każdym razie, tak odbieranych z wysokości kilku tysięcy metrów. No i wreszcie wynurzyła się na horyzoncie i spoza chmur Bora-Bora. Lotnisko ze względu na fakt braku odpowiedniego miejsca na górzystym kawałku lądu, znajduje się na jednym z motu, wianuszku małych płaskich wysepek, o charakterze atolu, okalających właściwą wyspę. Z lotniska do jakiejkolwiek noclegowni, należy wydostać się łodzią motorową czy małym stateczkiem, podstawianym przez gospodarzy. W naszym przypadku, czekał na swojej łódce pan Stan Wiśniewski, człowiek instytucja znany wśród globtroterów, nie tylko w Polsce. Należy do niego jedna z motu, skąd rozpościera się cudowny widok na dwa garby Bora-Bora. W przeciwieństwie do zdjęcia poniżej, jednego z resortów (strasznie drogiego - powyżej 250 $ za noc), na jego maleńkiej wysepce, którą da się obejść w 15, może 20 minut, znajduje się tylko kilka bungalowów, jest cisza i kompletny spokój.


     Samą Bora Bora warto nawiedzić i objechać. Klasyczne, pokryte śnieżnobiałym czy kremowym piaskiem plaże, urocze domostwa z suszącymi się na wietrze i słońcu kolorowymi pareo (chusty plażowe) - klasycznymi tutaj ubiorami, zarówno mężczyzn, jak i kobiet, wiązanymi na różny, czasem fikuśny sposób. W niedzielę trafiłem na mszę św., gdzie pięknie ubrane na biało panie i dziewczyny, śpiewały w polinzejskim stylu religijne songi. Na stokach garbatych wzgórz odnaleźć można reminiscencje II wojny światowej. Po ataku japońskim na Pearl Harbour, na Polinezji wylądowali Amerykanie i wznieśli tam dwie działobitnie z armatami strzegącymi laguny przed niespodziewanym atakiem. Szczęśliwie do niego nie doszło, a baterię zarosła tropikalna roślinność.
     Większą zapewne atrakcją może być wycieczka dookoła wyspy, wzdłuż motu i plaż właściwej Bora-Bora. W programie jest m.in. karmienie mant (niektóre z nich to pieszczochy), snorkeling czyli pływanie z fajką, nurkowanie dla chętnych, wreszcie pyszny lunch przygotowany przez przesympatyczną i sprawną w kucharzeniu męską załogę (Marysia twierdziła, że chłopcy to "ciacha first class"), a nawet i nauka tańca i jego pokaz ze strony miejscowych. Chłopcy w drodze powrotnej zabawiali nas piosenkami, a przygrywali na pile i kubełku … oryginalne. To nie był czas stracony.
     Niestety, ceny są tutaj na ogół powalające. Nie mogliśmy jednak narzekać, za wyświadczenie istotnej praktycznej przysługi, dostaliśmy u Stana zniżkę. Niech nikogo nie dziwi, że koszty jednej nocy w resorcie, sięgają powyżej 300, czy nawet 400 $. Nie jest to miejsce przyjazne backpackersom, choć niewątpliwie piękne.
     Następnym kierunkiem była grupa płaskich jak patelnia wysp Tuamotu, a konkretnie, największa z nich Rangiroa. Ich geologiczna historia jest zgoła odmienna - to atole, swoiste wielkie obrączki wnurzonej rafy koralowej lagunami pośrodku. Dookoła ciągną się kapitalne plaże, cudowne miejsca do nurkowania i podglądania bajecznego podmorskiego świata oraz spokojniejszego pływania z fajeczką, co też pozwala zobaczyć część tego cudownego świata rafy koralowej. Dla mnie archetypem przywołanego na wstępie raju, stała się tzw. Błękitna Laguna w południowej części atolu. Miejsce idylliczne, pełne magii, czaru, dziewiczej przyrody, gdzie ludzie pojawiają się tylko gdy przypłynie łódź z turystami. Pod nogami pluskają ochoczo rybki, a nawet małe rekinki rafowe, które tutaj na etacie zastępują uganiające się pieski.
     Nieopodal Rangiroa, od zachodniej strony, nieco na uboczu - nieco mniejsza siatka połączeń, leży uroczy atol Tikehau, bardzo wychwalany w Lonely Palnet. Niestety, niezależnie od wdzięku tego małego atolu i cichej rybackiej wioski, noclegi są tutaj ewidentnie "overpriced" (przepłacone), najtańsze od 110 $ i nawet prawie 200 €, no i to warunkach nazwijmy surowych. Można sobie o tym poczytać na portalu tripadvicor.com, gdzie nie brak emocjonalnych reakcji. Z kolei ceny noclegu w klasycznych resortach kształtują się na poziomie lekko abstrakcyjnym, rzędu 350-400 dolarów. Jednak na Rangiroa, ze względu na większe ilości opcji, ceny są bardziej przyjazne. Została nam na trasie jeszcze jedna grupa wysp - odległe, ale urocze, trudniej dostępne Markizy, a konkretnie Hiva Oa i Nuku Hiva. Obie są skaliste, powulkaniczne, pozbawione w sumie normalnych dróg, a te które tam się poruszają to trucki i auta 4WD. Nuku Hiva zachwyca pejzażami i cudami natury, szczególnie doliną, a raczej wąwozem Hauki z potężnym wodospadem Vaipo. To niesamowicie impresywne miejsce, a kaskada licząca sobie 350 metrów należy do największych wodospadów świata. Na Hiva Oa ostatnie swoje lata spędzili dwaj wielcy artyści: malarz Eugène Henri Paul Gauguin oraz belgijski bard Jaques Brel i obydwaj są tam pochowani. Tam też znaleźli swoje miłości, a czar wysp odbił się w ich twórczości.

Gauguin - sławny francuski malarz (1848-1903), uważany często za prekursora tzw. sztuki naiwnej, spędził z przerwami na Polinezji (najpierw Thaiti potem Hiva Oa), niemal ostatnie 10 lat swojego życia. Nie da się zaprzeczyć, iż jednym z motywów było poszukiwanie jakiejś życiowej odmiany i przygody, co nie jest wyjątkiem, nie tylko wśród artystów. Uciekał nie tylko przed gderliwą i skłóconą z nim żoną ale i długami, częściowo spłaconymi po spadku po zamożnym wuju, już w tym finalnym okresie życiowej ścieżki. Na rajskich wyspach, które polubił, związał się z kilkoma zdecydowanie młodszymi kobietami, żeby nie powiedzieć - dziewczynami. Pierwsza, thaitanka Tehemana, młodsza była o 30 lat, a Pahura i Marie z Hivy, w momencie poznania miały 14 lat. Wszystkie występowały w roli modelek artysty. Na Hivie zamieszkał w Atuonie, w willi-posiadłości, nazwanej Maison du Jouir czyli Domu Rozkoszy. Protestując przeciwko polityce kolonialnej i w obronie tubylców trafił do wiezienia, a krótko po jego opuszczeniu zmarł na atak serca, choć krążyły tez plotki o drążącej go chorobie wenerycznej. Wyspy zainspirowały go do namalowania szeregu wybitnych dzieł.



P. Gauguin, źródło: http://totallyhistory.com/paul-gauguin/ oraz jego obraz Odpoczywające pływaczki - Fatata Te Miti

     Hiva Oa stanowiła też w przeszłości ważne, jeśli nie najważniejsze miejsce kultu polinezyjskiego boga Tiki. Na obu największych wyspach z grupy Markizów, zwłaszcza Hiva, znajdują się liczne marae oraz intrygujące, osobliwe rzeźby z namiętnymi wysuniętymi wargami, przedstawiające zazwyczaj wspomnianego boga. Może nie są one tak imponujące, jak te z wyspy Wielkanocnej, ale też robią wrażenie. Markizy są górzyste, a ich szczyty postrzępione, w jakimś stopniu przypominając grzebienie o ostrych zębach. Kulminacje, które tutaj zarazem posiadają wysokość względną i bezwzględną, opadając ku Pacyfikowi, sięgają powyżej 1200 metrów (Temetiu na Hiva Oa 1213 m n.p.m.).


G roby Paula Gauguin’a i Jaques’a Brela na Hiva oa www.cruises.about.com/library/pictures/aranui/blhivaoa07.htm & www.etahititravel.com/islands/hivaoa.aspx


Paul Gauguin Dwie kobiety na plaży oraz Kot i 3 młode kobiety, z pejzażem Hiva Oa

Zapewne najważniejsze z dzieł polinezyjskich P. Gauguina Skąd przychodzimy? Kim jesteśmy ? Dokąd zmierzamy?


Kolejne obrazy z okresu polinezyjskiego Gauguina: Między liliami i Canoe lub thaitańska rodzina http://www.marquises-hivaoa.org.pf/papanui/release.htm


Posesja Gauguina w Atuonie. http://www.marquises-hivaoa.org.pf/papanui/release.htm

Uwagi praktyczne
     Jak już wspomniałem nie jest to tania destynacja i należy się przygotować psychicznie na bilet sięgający powyżej 5000 zł, przy najlepszych układach. Warto rozważyć pomysł połączenia Polinezji Francuskiej z innymi wyspami Pacyfiku w ramach jakiś regionalnych kombinacji, a nawet biletu dookoła świata, zahaczając tez o Santiago de Chile, Thaiti, Nową Zelandię, a czasem i Fidżi.
     Przylecieliśmy, nawet jeśli zgrzytając zębami do Papeete i co dalej ? Przecież na samym Thaiti, chyba się nasza polinezyjska przygoda zakończyć nie powinna. Wyspy połączone są siatką niezłych połączeń lotniczych. Nas interesowały opisane wyżej wyspy i wysepki. To kolejny niemały koszt. Stosunkowo najtaniej jest polatać, po grupie Wysp Towarzystwa, ale nawet najkrótszy lot kosztuje minimum 50 $. Można zastanowić się nad regionalnym air passami - Thaiti z Markizami, z zatrzymaniem na Tuamotu, ale to już jakieś około 500 $.
     Warto zastanowić się nad promami łączącymi Wyspy Towarzystwa - jest taniej o co najmniej połowę. Gorzej z transportem morskim w przypadku Markizów. Pływają tam, ale tylko kilka razy w miesiącu statki towarowo-pasażerskie. Należy przyjrzeć się rozkładom, ale to też kosztuje niewiele mniej niż samoloty. Statek płynie kilka dni i musimy na nim mieszkać i coś zjeść.
     Akomodacja oprócz Papeete i może Rangiroa też nie jest przyjazna kieszeniom plecakowców. Liczmy się więc z tym, że oprócz tych miejsc musimy wziąć pod uwagę noclegi za około 100 $ w najlepszym wypadku, nie spodziewając się przy tym żadnego luksusu. Żywność też nie należy do tanich, ale rozwiązaniem kompromisowym będzie - tak czyniliśmy, zakup żywności w marketach i na targowiskach, aby codziennie nie pchać się do restauracji. No cóż - chcesz być w raju, płać, ale chyba mimo wszystko warto. Uroda wysp i ich mieszkańców jest powalająca. Łatwiej zrozumieć wielkich artystów, którzy wybrali te punkty na mapie i pozostali tam już na zawsze.
 

 

Nasi Partnerzy

 

Copyright ©  Turystyka Kulturowa 2008-2024


Ta strona internetowa używa pliki cookies w celu dostosowania serwisu do potrzeb użytkowników i w celach statystycznych. W przeglądarce internetowej można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Brak zmiany tych ustawień oznacza akceptację dla cookies stosowanych przez nasz serwis.
Zamknij