|
Michał Jarnecki
Kosztowna namiastka raju - Seszele
Geografia, piraci, agenci czyli ... co warto na wstępie wiedzieć!
"Welcome to Seychelles" - tak brzmią pierwsze słowa piosenki reklamującej liczne uroki wyspiarskiego
państwa na Ocenie Indyjskim. Gdzież znaleźć można podobne plaże o cudownie czystym białym czy kremowym
piasku, podobny seledynowy kolor morza, bajeczne rafy koralowe i podmorski świat pełen niesamowitego
życia, ciekawe zwierzęta czy wcinające się w Ocean intrygujące szaroróżowe skały o dziwacznych kształtach?
Tak, są, mogę to powiedzieć z pewnością, ponieważ niemało pięknych miejsc na naszej poczciwej planecie,
ale Seszele stanowią jeden z jej najznakomitszych zakątków. Pomimo rozrzucenia na wielkiej przestrzeni
są w sumie niewielkie, zajmując tylko 455 km2 i posiadając tylko 75000 mieszkańców. Na archipelag
składa się 115 wysp i wysepek, z czego tylko kilkanaście jest na stałe zamieszkałych. Największa z nich,
Mahe ze stolicą Victorią skupia prawie 3/4 populacji. Sama stolica jest jedną z najmniejszych na globie,
posiadając 27 000 mieszkańców. Prawdopodobnie turystów bywa tutaj więcej w sezonie, niż miejscowych,
szkoda że tylko ceny szokując, ograniczają liczbę przyjezdnych. Trudno uwierzyć, że to piękne niemal
z raju przeniesione miejsce, przez większość swych dziejów było niezamieszkałe. Nie licząc arabskich
żeglarzy nawiedzających okazjonalnie grupę wysp, stali osadnicy pojawili się dopiero w XVII wieku, w
okresie europejskiej ekspansji. Na krótko zawitali tutaj Portugalczycy i Anglicy, aby ustąpić pola głównie
francuskim korsarzom, co utorowało już drogę do przejęcia wysp przez Francję. Nazwa grupy wysp pochodzić
ma od ministra finansów Ludwika XV markiza de Sascheilles.
Po upadku Napoleona przyszli Brytyjczycy, którzy pozostali do roku 1975, gdy wyspy wraz z wielorasową
ludnością (mieszanina Hindusów, Arabów, Afrykanów, Chińczyków i Kreoli, czyli "zmiksowanych" Francuzów)
doczekały się niepodległości. W okresie zimnej wojny wyspiarskie państwo stało się przedmiotem zainteresowania
supermocarstw i ich wywiadowczych służb. Jego długoletni populistyczny lider, A. Rene opierał swoje rządy
na agentach północnokoreańskich i kubańskich, a z kolei jego przeciwnicy usiłowali go obalić z pomocą
najemników z RPA. Te najnowsze dzieje to opowieść, której nie powstydziłby się F. Forsythe czy scenarzyści
przygód 007 czyli Jamesa Bonda.
Interesujące, że pomimo podejrzanej przeszłości Rene powrócił do władzy już w nowej rzeczywistości...
Największa z wysp, czyli Mahe
Nie da się jej ominąć przyjeżdżając do wyspiarskiego państwa, ponieważ jedyne międzynarodowe lotnisko
tam właśnie się znajduje. Pomijam właścicieli jachtów, którzy mogą sobie pozwolić na ominięcie Mahe i
stołecznej Victorii. Przaśna stolica zasługuje na kilkugodzinną wizytę. Najciekawsze wydają się w niej
stare kreolskie domki, egzotyczny market (kapitalne kolorowe ryby każdego ranka!), muzeum przyrodnicze,
ogród botaniczny i stary kolonialny cmentarz z grobem korsarza Hodoula oraz panorama miasta i zatoki
z dzielnicy Bel Air, to atuty Victorii. Ale przecież Seszele to przede wszystkim dziewicza przyroda,
woda, skały i piasek plaż. Nie brakuje tego i na Mahe. Na północy mamy wspaniałą rozległą plażę w zatoce
Beau Vallon, gdzie niegdyś znajdowała się wśród skał baza pirata de Busse’a, a na południu urocze
Anse Royale (dobra do podglądu rafy), Takamaka czy Intendance. W południowej części wyspy warto nawiedzić
też artystyczne studio oryginalnego malarza Michela Adamsa. Wnętrze Mahe to porośnięte tropikalnym lasem
deszczowym góry z pięknymi krajobrazami i niezwykłą roślinnością, np. cytronellą czy drzewami cynamonowymi
bądź smoczymi (czerwona jak krew żywica!), nie mówiąc o plantacjach dobrej herbaty. Na Mahe znajdziemy
też dwa urocze wodospady w iście tropikalnej scenerii, z których w pamięci szczególnie zostanie mniej
znany, wymagający pewnej wspinaczki, Sauzier.
Inne wyspy i cuda ... przyrody
Chyba najatrakcyjniejszą z wysp, a zarazem drugą co do wielkości, jest
Praslin, na którą możemy
dopłynąć lub dolecieć, choć to nie tania sprawa. Ten kawałek lądu ma dwie wizytówki. Pierwsza to sławna
wielokrotnie fotografowana i filmowana plaża Lazio, stanowiąca swoisty festiwal wody, piasku i skał.
Drugim "hitem" jest zagajnik Valle de la Mai w sercu wyspy, w który rośnie endemiczna palma kokosowa
o wyjątkowych rozmiarach i kształtach, nosząca nazwę Coco la Mer. Owoce żeńskie mają kształt zbliżony
do damskiego pośladka i chyba nie tylko, zaś owoc męski równie jest ekspresyjny, w swoim niezmiernie
długim, zwisającym kształcie. Szkoda, że bilet wstępu kosztuje 15...$ lub euro, bez możliwości płacenia
przez obcokrajowców w lokalnej walucie, seszelskich rupiach. Ładnymi zakątkami są też zatoczki i plaże
Volbert, Takamaka (nazwa często na Seszelach występująca od nazwy drzew...) czy
Georgette, będąca maleńkim "klonem"Lazio.
Praslin stanowi też dogodny punkt wypadowy na inne wysepki. Przykładowo na
Cousin, która jest rezerwatem
ptactwa, też często endemicznego. Uwaga tylko na lecące z "nieba" bomby w postaci kup, ale z tym można
sobie poradzić kąpiąc się w Oceanie. Na wysepce żyje też sędziwy, prawie 120-latek, wielki seszelski
żółw (podobny do tych z Galapagos), George, ulubieniec turystów, systematycznie przekarmiany. Doszło
do tego, że chyba z racji nadwagi zaniedbał swoją przyjaciółkę Tinę, 70-latkę.
Z kolei Curieuse jest jednym wielki parkiem narodowym. Żyje tam kolonia wielkich żółwi, wytrzebionych
niegdyś na tych wyspach, transplantowana z atolu Aldabra, zamkniętym w zasadzie dla ruchu turystycznego.
Pozostaje wysepka La Digue, dostępna nieco staroświeckim stateczkiem bądź... helikopterem. Na niej można
wszędzie dotrzeć pieszo, albo do wielu punktów dotrzeć rowerem. Jeździ na niej ze dwadzieścia, chyba
tylko, samochodów. Można postawić, czy i to nie za wiele. Leniwych turystów podwiezie bycza taksówka,
czyli ox-taxi, w postaci powozu zaprzęgniętego w woły.
Atutem podstawowym są, jak i na innych wyspach, plaże, ale tutaj szczególnie urocze, także grające w
wielu fabularnych filmach i znane z folderów biur podróży. Królową seszelskich plaż będzie dzieląc może
ten tytuł z Lazio, tutejsza Anse Source d’Argent. Seledynowy kolor wody, cudowny piaseczek i majestatyczne
skały w tle nie pozostawiają obojętnym. Zarówno tutaj jak i wokół innych wysp można nurkować i z bliska
przyjrzeć się jednej z piękniejszej raf świata.
Zmierzając ku Source d’Argent przechodzimy przez tzw. Union
Estate, kompleks luksusowych domków
turystycznych, gdzie wypoczywają albo bardzo bogaci, albo goście rządu Seszeli
(np. Tony Blair) oraz
plantacji tropikalnych roślin (wanilii, przypraw czy kokosów) i fabryki kopry. W jednym z domków kręcony
był głośny swego czasu erotyczny film "Powrót Emanuelle".
Oczywiście, że odwiedzenie kilku ze 115 wysp nie upoważnia do daleko idących ocen czy uogólnień, ale
daje jakiś tam obraz. To przepiękny zakątek świata, ale na mój gust nieco snobistyczny z racji kosmicznych
nieraz cen na niemal cokolwiek. Czy to wszystko warte tych środków, to już inna sprawa....
Rady praktyczne
Dolecieć z Europy można na kilka sposobów. Poprzez Londyn, Paryż, a nawet Moskwę. Tak, nie tylko BA czy
Air France ma połączenia z Victorią, ale i Aeroflot. Z Afryki docierają tam linie malgaskie, kenijskie,
południowoafrykańskie czy Air Mauritius. Bilety z Europy kształtują się wokół 700 a prawie 1000 $. Ceny
noclegów są niezwykle wysokie, startując w wersji budżetowej od 45-60 $ za pokój w bungalowie, niekoniecznie
ze śniadaniem. Są i miejsca gdzie spanie kosztuje powyżej 400 $. Tanie są tylko autobusy przemierzające
dwie ważniejsze wyspy. Pomiędzy Mahe a Praslin kursuje katamaran. Bilet powrotny to 65 $. Samolotem szybko,
tylko 15 minut, ale - 120 $ w obie strony. Stateczek z Praslin na La Digue (powrotny) to wydatek rzędu
15 $ lub euro. Taksówki strasznie drogie. Na Mahe panuje jeszcze zwyczaj, że za większy bagaż dodatkowo
się płaci. Irytuje fakt, że za usługi typu nocleg czy transfery żąda się zapłaty w dewizach. Na dodatek
istnieją dwa kursy walut, co jest skutkiem kryzysu finansowego w tym kraju. Ciągle jest się nagabywanym
w kwestii "change money". Kursy różnią się niemal dwukrotnie, tyle tylko, że za usługi oczekuje się opłat
w twardej walucie, a nie w rupiach seszelskich; średnio 14 czy euro = 5,30 lub 6
SRs. Posiłki w restauracjach
można szczęśliwie opłacać w rupiach. Wówczas to lepiej wychodzi płacić wymienionymi na czarnym rynku
pieniędzmi. Inaczej będzie to wydatek od 20 $ w górę....
Żyć nie umierać, albo raczej płakać i płacić. Raj kosztuje. Aha, jak ktoś byłby chętny zakupić Coco la
Mer, musi wydać ok. 100 euro lub dolarów minimum...
|