|
Michał Jarnecki
Wcale nie brzydkie kaczątko Europy.... czyli Mołdowa
"O Litwie (Mołdawii) wiem mniej niż o Chinach"
Podobnie, niewiele, albo nic nie wiemy o jednym z najmniej znanych, a wcale nie tak dalekim kraju, jak
Mołdowa. Była postradziecka rumuńskojęzyczna republika, zwana niegdyś Besarabią, a dzisiaj niepodległe
państwo, zajmuje powierzchnię około 33 tysięcy km². Ludność liczy mniej więcej 4,3 mln mieszkańców.
Większość z nich to ludność o rumuńskich korzeniach etnicznych, ale rosyjski znają tutaj niemal wszyscy,
tak że kraj jest faktycznie dwujęzyczny. Na tych obszarach mieszały się wpływy mołdawskich hospodarów
(najwybitniejszymi byli Stefan Wielki i Piotr Rares), Tatarów krymskich, imperium tureckiego, a od XIX
stulecia także i Rosji. W okresie międzywojennym Mołdowa należała do Rumunii, aby popaść ponownie, tym
razem dwukrotnie, pod dominację Sowieckiej Rosji w 1940 i 1944 r. Przerwa jak łatwo się domyśleć wynikała
z wojny, podczas której na powrót krótko zainstalowały się tam rumuńskie rządy.
W okresie sowieckim żyzne ziemie Mołdawii stanowiły istotną część spichlerza czerwonego imperium. Rolnictwo
i dzisiaj pozostaje fundamentem dochodów niepodległej republiki, choć niewątpliwie "rozwód" z ZSRR przyniósł
też kłopoty związane z zerwaniem wielu dotychczasowych relacji. Jeszcze większe problemy spowodowały
typowe dla postsowieckich obszarów konflikty narodowościowe. Zdominowane przez Rosjan tereny tzw. Naddniestrza
ogłosiły secesję i pod ochroną rosyjskiej armii funkcjonuje tam dalej samozwańcze państewko ze stolicą
w Tyraspolu. Rosja wykorzystuje tę bolesną kwestię, obok oczywiście dostaw energii, do nacisków na Mołdawię,
zwłaszcza że stosunki polityczne, delikatnie mówiąc, są między dwoma Mołdawiami, a także Kiszyniowem
z Moskwą, dosyć skomplikowane.
Wino, wino i raz jeszcze wino
Najlepsze wino, w radzieckich jeszcze czasach, powstawało właśnie w Mołdawii i trudno się dziwić, że
i dzisiaj jest ono specjalnością eksportową kraju. Najsławniejszym z "winzawodów" jest
Krikova, w wiosce
o tej samej nazwie. Tam najczęściej przywożeni są przywódcy państw odwiedzający republikę, a wizyta w
wytwórni uwzględniona jest też w programie lokalnych biur podróży. Gości najbardziej interesuje zapewne
ostatni punkt programu, czyli degustacja wyrobów w postaci win i szampanów. Niestety jest tam nieproporcjonalnie
drogo - taka przyjemność turystę kosztować może i 40 €. Szczęśliwie nie tylko na Krikovie mołdawskie
wina stoją. Pełno tam innych (ciągle jeszcze państwowych) wytwórni win z dobrymi produktami. Trafiają
także i na nasz rynek, ciesząc się dobrą opinią wśród klientów. Mało tego. W każdej niemal wsi ludzie
na własną rękę pędzą, najczęściej legalnie nawet, własne, "domaszne" wino. Ma ciekawy, oryginalny smak,
choć zapewne odbiega jakością od bardziej oficjalnych wyrobów. Warto poznać zwykłych ludzi, sympatycznych
i gościnnych, acz biedniejszych od nas, Mołdawian. Zaproszą do domu i na pewno poczęstują.... Poczujemy
wówczas szczególny, lokalny klimat.
Co warto zobaczyć ?
Stołeczny Kiszyniów nie jest może imponującą i fascynującą metropolią, ale wyróżnia go piękne położenie
na miarę Rzymu, na kilku wzgórzach. Przeważa biały kolor domów, w większości blokowisk, ale nie tak odrażających
jak na innych obszarach nieistniejącego już ZSRR. Mołdawia na wapieniu stoi i to decyduje o kolorze zabudowy.
W wyniku ostatniej wojny niewiele jest tam zabytków, a jeżeli nawet, to głównie z XIX w. Ładne są też
parki i centralny bulwar zwieńczony pomnikiem mołdawskiego księcia z XV w. Stefana Wielkiego, założyciela
miasta, w tym samym punkcie gdzie niegdyś stał monument Włodzimierza Lenina. W mieście rozmnożyły się
dzikie króliczki, stąd zwracają czasem uwagę osobliwe znaki ostrzegające użytkowników dróg.
Wiele uroku posiada mołdawska prowincja, zwłaszcza krajobrazy tego wyżynnego kraju. Łagodne pagórki pokryte
łanami zbóż, słonecznikiem, kukurydzą bądź winną latoroślą i małe jeziorka w dolinach, głębokie jary
przecinające płaskowyże mogą nawet i zachwycić. Perłą w koronie Mołdowy jest niewątpliwie Orhei czy jak
kto woli Archijewka. W malowniczym jarze rzeki Reut (dopływ Dniestru) rozłożyła się wieś z wieloma zabytkowymi
chatami. Zachowały się też ruiny średniowiecznej fortecy i tatarskiej łaźni. Dodatkową atrakcją jest
wykuty w wapiennej, opadającej ku rzece skale, prawosławny klasztor, o magicznej wręcz atmosferze. Od
IX w. mnisi drążyli pieczary. Dostać się do nich można było jedynie od strony rzeki, po linie przyczepionej
do skalnej półki. Dzisiaj można się tam dostać wykutym chodnikiem od strony wsi, którym wchodzi się na
skalne półki. Życie zakonne ustało wraz z pojawieniem się tatarów, ale odżyło w XVIII stuleciu. Niezależnie
na wzgórzu stoi dumnie biały kościółek, także będący we władaniu ortodoksów.
Niebrzydko jest też w Ciurlani, nieopodal naddniestrzańskich Dubosar. Uwagę przyciąga tam prawosławne
sanktuarium i wąwóz zakończony wodospadem. Na północy warto z kolei rzucić okiem na zamek w Soroce z
przełomu XV i XVI w. Jest nieco podobny, choć nie tak imponujący rozmiarami, do twierdzy chocimskiej.
Był ważnym punktem strategicznym w historycznej rozgrywce między imperium osmańskim a Polską i Rosją.
Poważnych zniszczeń doznała w wojnie rosyjsko-tureckiej w latach trzydziestych XVIII stulecia, a po przejęciu
tych obszarów przez Moskwę, znaczenie swoje utracił.
Swymi korzeniami miasto i zamek sięga średniowiecza. Genueńczycy strzegący szlaków handlowych i swoich
polityczno-ekonomicznych wpływów wznieśli tutaj pierwszą twierdzę i osadę. Jak piszą w mołdawskim
travelforum.pl,
"po jej zburzeniu, w ruinach szukali schronienia mołdawscy biedacy - ‘saraki’. Stąd wywodzi
się współczesna nazwa miasta. Gdy wykształciła się państwowość mołdawska, wschodnia rubież kraju opierała
się o Dniestr. Chcąc umocnić tę linię, Stefan Wielki powziął plan budowy fortyfikacji w strategicznych
miejscach. Twierdza w Sorokach stała się jednym z głównych ogniw łańcucha wschodnio-mołdawskich zamków.
Miała bronić handlowego miasta i brodu przed zakusami Turków. Forteca z czasów Stefana była drewniana.
Obecną formę nadał jej w latach 40. XVI stulecia jego następca - Petru Rareş, który do budowy wynajął
transylwańskich mistrzów i obsadził twierdzę silnym garnizonem"1.
Podczas wojny polsko-tureckiej w okresie funkcjonowania tzw. Świętej Ligi, zamek został w 1692 r. opanowany
przez Polaków, którzy trzymali tutaj załogę po dowództwem Krzysztofa Rappa, do pokoju karłowickiego,
7 lat później. Forteca jest na planie koła o średnicy prawie 38 metrów.
Istnieje legenda związana z jej powstaniem. Mołdawski hospodar Piotr Rareş jechał konno brzegiem Dniestru.
Nagle zobaczył, jak jastrząb ściga łabędzia. Hospodar w mgnieniu oka wyjął strzałę z kołczanu i naciągnąwszy
cięciwę łuku wycelował w jastrzębia. Jednak czy to jego koń się potknął, czy drgnęła ręka hospodara -
strzała skierowana do drapieżnika ugodziła łabędzia. Śmiertelnie raniony ptak upadł do Dniestru i wody
zamknęły się nad nim. Będąc mimowolnym sprawcą śmierci łabędzia, hospodar postanowił i tak ukarać jastrzębia
i druga strzała dosięgła drapieżnika. Tymczasem w niebo wzbił się jeszcze jeden łabędź, który zaczął
krążyć nad Dniestrem i krzykiem przyzywać swoją towarzyszkę życia. Kiedy zobaczył, że woła nadaremnie,
wzbił się do góry i gwałtownie rzucił w dół, na skały. Hospodar długo nie mógł dojść do siebie, a potem
zawołał: "Jak o te twarde skały rozbił się ten łagodny ptak, tak od ścian twierdzy wybudowanej z tego
kamienia rozbiją się wszystkie wrogie siły, które będą chciały ją zdobyć". Surowca użyczyły kamieniołomy
w nieodległym Koseucy.
Źródło: http://www.travelforum.pl/mo-dawia/5781-polonia-w-mo-dawii.html
|
Naddniestrze
Pozostała jeszcze jedna, ale wątpliwa "atrakcja". To zbuntowana, samozwańcza Republika Naddniestrzańska,
z równie samozwańczym prezydentem-dyktatorem, Smirnowem i jego synem przejmującym schedę po tatusiu.
To klasyczna sierota po ZSRR. Przy wjeździe od strony Bender, wita nas monumentalny sowiecki gadżet -
pomnik Lenina. Pełno dookoła postradzieckiej estetyki i pomników w stylu czołg lub wóz pancerny. Państewko
żyje ze sprzedaży nawet niezłego koniaku Kwint, opłat tranzytowych i grabieży. Uwaga - przy wjeździe
należy wnieść opłatę, równowartości niecałych od 2 do 10 dolarów (niestety uznaniowe). Budki czy okienka
są zazwyczaj słabo oznaczone, a może o to właśnie chodzi? O ile tego się nie zrobi to musimy liczyć się
z finansową karą, o dowolnej wysokości, bo suma zależy i tak od uznania skorumpowanego oficera straży
granicznej. Kłopot polega na tym, że aby ominąć to państwo "widmo", należy nakładać drogi, o ile chcielibyśmy
pojechać prosto do Odessy. Omijamy najlepiej Naddniestrze wjeżdżając od strony ukraińskich miast: Czerniowiec
czy Izmaiła, Biełgorodu czy Reni oraz oczywiście Rumunii. Poważny problem stanowi fakt, iż to najbardziej
uprzemysłowiona część byłej już sowieckiej Mołdawii i miejsce, przez które przebiegają najważniejsze
drogowe i kolejowe połączenia z Ukrainą. Miejscowa władza uczyniła dosyć skuteczne pranie mózgów tutejszej,
rosyjskiej przeważnie społeczności, strasząc, iż w ewentualnej zjednoczonej z Rumunią Mołdawii, staną
się obywatelami drugiej kategorii. Z innej strony patrząc to może i ciekawe, nieco post-zimnowojenne
doświadczenie.
Uwagi praktyczne
Mołdowa nie jest droga. Ceny noclegów w średniej czy przeciętnej klasie mieszczą się w granicach 15-30
USD . Można płacić różnymi walutami: dolarami, euro i lokalnymi lejami. Jeden polski złoty to mniej więcej
4 leje mołdawskie, a za 1 $ dostaje się jakieś 13-14 lei. Żywność jest tańsza niż u nas. Oczywiście restauracje
i bary są sobie nierówne. Nie brakuje odpychających. W stołecznym Kiszyniowie sprawa na pewno wygląda
lepiej. Lokalny transport autobusowy jest wyjątkowo tani, ale jakość sprzętu pozostawia wiele do życzenia.
Dotrzeć można i samolotem, ale chyba mało się to opłaca. Drogo! Około 300 (jeśli nie więcej) euro z przesiadką
w Budapeszcie. Lepiej autobusem przez Ukrainę - przez Czerniowce czy z Rumunii (Jassy czy Bukareszt
Nord).
Można też tłuc się pociągiem przez Czerniowce. Warto rozważyć wariant z południa Ukrainy: Odessy (trzeba
wówczas przez Naddniestrze, 10 $ + tranzyt), Izmaiłu i Biełgorodu. To może być przygoda. Poznamy ciekawych
ludzi, miasta obu krajów i niewiele zapłacimy (równowartość kilku dolarów).
1http://www.travelforum.pl/mo-dawia/5781-polonia-w-mo-dawii.html
|