|
Michał Jarnecki
Kuwejt
Kuwejt, kraj o niezwykle silnej narodowej walucie oraz jeden z czołowych eksporterów ropy naftowej, raczej
nie jest kojarzony jako popularna destynacja turystyczna (nie tylko w perspektywie kulturowej). Jednak,
używając terminologii biblijnej, typu "zaprawdę powiadam Wam", mogę szczerze powiedzieć, że jednak odpowiedź
jest na TAK! Ten niezwykle bogaty, zdecydowanie nowoczesny kraj Zatoki Perskiej, nieco sztucznie wykreowany
po rozpadzie imperium osmańskiego, z nielicznymi, nie tak zresztą sędziwymi zabytkami (sto kilkadziesiąt
lat), wydawać by się mogło, nie jest wcale kulturalną pustynią, choć na takowej w geograficznym sensie
powstał. Sam kraj jest młody, wyodrębniony przez Brytyjczyków z opanowanej po Turkach Mezopotamii, co
dało później asumpt irackiemu dyktatorowi, Saddamowi Husajnowi do napaści w 1990 roku. Z punktu widzenia
Irakijczyków było to sztuczne państwo, ale i ich kraj można o to samo podejrzewać, jeśli historia będzie
dla nas kryterium.
W starożytności dotarła tutaj cywilizacja poławiaczy pereł, zwana Dilmun. W pewnym momencie pojawiły
się hufce Aleksandra Macedońskiego (IV w. p.n.e.). Miejscowi klepali długo przysłowiową biedę, a ropę
znaleziono dopiero w XX w. i wydobywać ją zaczęli Brytyjczycy. W ciągu 40 lat z piachów wyrosło nowoczesne
miasto i państwo zarazem, a z wielbłądów należało przesiąść się na dobre czy często nawet luksusowe limuzyny.
Centrum Kuwait City jest autentycznie ciekawym nagromadzeniem interesującej najczęściej, nowoczesnej
architektury. Jej twórcy - z całego świata, nie musieli się specjalnie liczyć z kosztami. Jeden z wieżowców
posiada kształt i kolor pokręconego lekko grafitu. Imponują zabudowania Waterfront, w tym mariny, czyli
jachtowego portu. Jednak znakiem rozpoznawczym miasta i państwa, są tzw. Kuwait towers, czyli skierowane
w niebo iglice z nawiązującymi do tradycyjnej sztuki arabskiej, dekorowanymi kopułami, zawieszonymi pod
partiami szczytowymi trzech wież. Jedna z nich posiada platformę widokową i można wjechać tam windą,
choć w dniach mego pobytu, niefortunnie miał miejsce remont obiektu i z planu wyszły przysłowiowe nici.
Niezależnie od tego, warto było podjechać, przystanąć i zrobić sobie selfy albo sweetphoto.
Pałac emira, choć też nowy, nawiązuje do tradycji zdobnictwem i wykończeniem. Przed frontem rezydencji
zaskoczeniem jest tryskająca w tym gorącym klimacie (było 40 stopni i więcej) fontanna z dekoracją nawiązującą
do narodowych symboli. Wodę tutaj do takich "zbytków", jak i podlewania roślin odsala się (zmiękcza się).
Jest kosztowna - litr wody mineralnej jest droższy od litra paliwa.
W centrum miasta należy odwiedzić Muzeum Narodowe. Nie tylko dlatego, że działa tam sprawna klimatyzacja.
Ekspozycja archeologiczna, głównie z wyspy Failaka oraz etnograficzna, dają nawet wiele informacji o
dziejach kraju oraz jego tradycji. Ciekawostką jest dom brytyjskich agentów z pierwszej połowy XX w.,
stanowiący ciekawy przykład kolonialnego modernizmu połączonego z elementami art deco. Obecnie
stanowi muzeum. Obok usytuowane zostało muzeum dhow, tradycyjnych drewnianych, żaglowych handlowych
czy rybackich łodzi arabskich. Powstają one i dzisiaj, ale posiadają również napęd motorowy. Co ciekawe,
naprzeciw domu agentów jest port dla ciągle jeszcze będących "na chodzie" dhow. Zaraz obok znajduje
się inna atrakcja - to fish market. Warto tam wejść, aby zobaczyć egzotyczne dla nas i niejednokrotnie
kolorowe ryby rozłożone na ladach czy też inne morskie stwory.
Punktem, który stanowi niemałą atrakcję, jest największe w regionie akwarium. Wrażenie robią szczególnie
liczne rekiny czy wielkie kraby, nie mówiąc o kolorowych rybach. Szczególną frajdę będą mieli ci, którzy
przyjdą w porze karmienia, kiedy całe to podwodne towarzystwo kłębi się wokół płetwonurków. W jego obrębie,
za grubymi szybami istnieje coś w rodzaju małego ogrodu zoologicznego. Niektóre ze zwierząt są dostępne
i całe rodziny mogą im się przyglądać lub próbować pogłaskać - np. jeża, który chyba jest tam uważany
za egzotyczne stworzenie.
Daleko od domuczyli robotnicy cudzoziemscy w krajach Zatoki (w tym i Kuwejcie)-
niedawno przybliżył problem National Geographic. W tzw. Gulf Countries przebywa ich tam kilka, jeśli
nie nawet kilkanaście milionów. Fakt wynika z bogactwa i przyśpieszonego rozwoju bogatych w ropę i gaz
arabskich państw regionu. Z jednej strony miejscowych jest za mało, ale też brakuje im przy tym motywacji
do najcięższej pracy. Z biedniejszych i ludnych państw Azji Południowej i Południowo-Wschodniej, a także
uboższych państw arabskich przybywają chętni do poprawy swego losu, choć ich zarobki zdecydowanie odbiegają
od poziomu życia miejscowych czy nawet wykwalifikowanych Europejczyków tutaj zatrudnionych. Przeważają
Filipińczycy, Hindusi, Bengalczycy, Pakistańczycy czy Lankijczycy, ale sporo też Egipcjan i Syryjczyków.
Nie sposób nie natknąć się na nich w państwach zatoki. Pracownicy hoteli, restauracji, taksówkarze (poza
Bahrajnem w tym przypadku), budowlańcy itd. to cudzoziemcy. Wisi nad nimi groźba deportacji, stąd są
posłuszni i wysyłają do rodzin swoje oszczędności. To ważny składnik tutejszych społeczeństw.
|
Chyba jednak najważniejszym z punktu widzenia turystyki kulturowej kuwejckim obiektem, będzie Taraq Rajab
Musum. To jedno z największych muzeów na świecie, po Victoria and Albert Museum czy kairskim o podobnym
charakterze, zbiorów i kolekcji sztuki islamskiej. Może ekspozycja jest nadto tradycyjna, nadto przeładowana,
ale daje pogląd na zjawisko, fenomen i różnorodność tego kręgu cywilizacyjnego. Nie brakuje tutaj i europejskich
śladów (Bałkany np. czy Półwysep Iberyjski). Warto odżałować to 2,5 dinara-około 8-9 dolarów i zwiedzić
obiekt.
Na południe od stolicy, w miasteczku Al Quiran, w pobliżu straży pożarnej, zlokalizowany jest ciekawy,
choć na pewno nie mogący zachwycić obiekt - tzw. muzeum męczenników, poświęcone ofiarom terroru okupacyjnych
wojsk Saddama Husajna. Służby Saddama dopadły tutaj członków kuwejckiego podziemia, którzy stawili kilkugodzinny
opór, ginąc z bronią w ręku w lutym 1991 roku. Budynek jest tzw. wieczną ruiną, zachowując wygląd po
ostrzale czołgów irackich owego strasznego czasu.
No i jeszcze wyspa Failaka, dokąd płynie się siermiężnym, powiedzmy sobie promem, ponad 2 godziny w jedną
stronę. Na miejscu są ciekawe ruiny hellenistycznego miasta i prawdopodobnego obozowiska, czy nawet bazy,
armii Aleksandra Macedońskiego. To również miejsce związane z cywilizacją Dilmun. Nie bardzo jednak Kuwejtczycy
chyba eksponują tutaj elementy swego dziedzictwa, ponieważ brama była zamknięta i musiałem zwyczajnie
przejść przez płot i w upale rozglądnąć się po wykopaliskach. Failaka zwraca uwagę jeszcze z innego powodu.
To częściowe ghots-town. Podczas krótkiej acz bolesnej okupacji irackiej wysiedlono stąd ludzi.
Wyspa stała się bazą i poligonem irackim. W 1991 roku, podczas wyzwalania kraju w ramach Pustynnej Burzy,
była też areną bitwy. Dysponując autem i jadąc po wyspie znajdziemy sporo wraków bojowego sprzętu czy
zniszczonych i rdzewiejących samochodów. Przy porcie możemy już idąc pieszo zobaczyć zrujnowane czy opuszczone
domostwa. Pomimo upływu lat, nie wszyscy z dawnych mieszkańców wrócili, wybierając wygodniejsze życie
i odszkodowania ze strony rządu. To robi wrażenie i daje do myślenia, że coś jest na rzeczy w powiedzeniu,
iż dwa razy do tej samej rzeki się nie wchodzi.
Zarówno Kuwejt jak i Bahrajn są łatwo dostępne. Oferty najlepsze, ale z wyprzedzeniem czasowym, mają
Turkisch Airlains i Qatar Airways. Unikajmy wyjazdu w końcu lata …Sam niemal nie padłem tego ofiarą.
|