Główna :  Dla autorów :  Archiwum :  Publikacje :  turystykakulturowa.ORG

 

Data wydania 22 lutego 2016, redaktor prowadzący numeru: Jacek Borzyszkowski

Numer 1/2016 (styczeń-luty 2016)

 

WYWIAD

 

Rozmowa z Jolantą Nitkowską - Węglarz*
* Jolanta Nitkowska-Węglarz. Słupska pisarka i dziennikarka. Urodziła się 8 maja 1952 w Słupsku. Absolwentka polonistyki Uniwersytetu Gdańskiego i dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego. Autorka licznych książek dla dorosłych i dzieci, w tym "Baśni regionu słupskiego" i "Tajemniczego Pomorza". Przez lata pracowała jako reporterka w "Zbliżeniach" i "Głosie Słupskim". Działaczka na rzecz popularyzacji Pomorza Środkowego w szczególności regionu słupskiego.

Turystyka Kulturowa: Czy jest Pani stuprocentową słupszczanką?
Jolanta Nitkowska-Węglarz:
Moi rodzice są oboje warszawiakami - przyjechali do Słupska 1945 roku. Mieli nadzieję, że do tej Warszawy wrócą, że jest to sytuacja przejściowa. Natomiast ja jestem już stąd, jestem pierwszym pokoleniem urodzonym w Słupsku po wojnie. Historia Pomorza jest na tyle skomplikowana, że sama nie miałam wiedzy o Pomorzu aż do swoich bardzo dojrzałych lat. Wiedzy o Pomorzu nie dali mi rodzicie, właściwie cała ich kultura duchowa i wszystkie emocje były związane z Warszawą. Nawet baśnie, jakie opowiadało się w naszym domu, były baśniami warszawskimi. Tak samo sentymenty i piękne miejsca - to wszystko było w Warszawie, stąd nie było nic. Miałam jednak bardzo mądrego ojca, który był przekonany, że człowiek nie może być bez korzeni, nie może bez nich żyć i się rozwijać. Człowiek musi mieć tożsamość zgodną z miejscem, w którym się znajduje. Mój ojciec zaczął więc ten Słupsk powoli czarować - wymyślał na użytek nas, dzieci rozmaite historyjki. Te już wiązały nas w sposób emocjonalny z miejscem, w jakim mieszkaliśmy.

TK: A kiedy poczuła Pani po raz pierwszy, że jest Pani dumna ze swojego regionu?
JNW:
Kiedy chodziłam do szkoły. Był to jeszcze czas, kiedy Pomorze było regionem jakby napiętnowanym. Wszystko, czego się tu dotknęło, było niemieckie, a pierwsze lata powojenne były czasem, gdy wszystko co niemieckie usuwano. Pamiętam doskonale, jak w szkole podstawowej uczono mnie tańców góralskich i krakowskich. Ale nikomu nie przyszło do głowy by choćby opracować parę tańców pomorskich czy choćby piosenek i przez nie uczyć dzieci miłości do Pomorza. Dopiero kiedy urodziło się trzecie pokolenie w mojej rodzinie, stwierdziłam, że nie może tak dalej być. Los dobrze "zdarzył", że trafiłam wtedy do redakcji tygodnika Zbliżenia. I pierwsza rzecz, jaką kazano mi się tam zajmować, to była moda na Kaszubów. I od tych Kaszubów się zaczęło. To było moje pierwsze doświadczenie z Pomorskiem. A potem zaczęłam się zajmować historią Pomorza. Właściwie dopiero jako dojrzała kobieta zaczęłam odkrywać Pomorze dla siebie i mogłam przekazać tę wiedzę innym.

TK: Kaszubi na terenie Pomorza są dalej obecni. Widoczni są także poza swoimi historycznymi granicami, między innymi w Słupsku czy Gdańsku. Co w takim razie sądzi Pani o tablicach ustawionych przed wjazdami do miasta Gdańska, na których napisane jest "Gduńsk - stolëca Kaszëb wito"? Czy Kaszubi słusznie protestują przeciwko takim praktykom?
JNW:
Gdańsk miał swoją inną kulturę. Ja też bym przeciwko temu protestowała - to nie jest zgodne ani z prawdą historyczną , ani z zasięgiem języka kaszubskiego, ani to nie jest zgodne z kulturą Kaszubów. Gdańsk był zawsze był wielkim miastem otwartym na świat, był zawsze "miastem, obywatelem świata", natomiast Kaszubi nigdy obywatelami świata nie byli.

TK: Jednak w Szkole Podstawowej nr 2 w Słupsku język kaszubski jest obecny, a tradycja jest kultywowana
JNW:
Dla mnie to tylko ciekawostka etnograficzna, która nie ma nic wspólnego ze Słupskiem. To już nie jest ten czas, gdy należy zakładać jakiś kostium z przeszłych epok. Przez czas, który minął od II wojny światowej, kiedy jak w tyglu mieszały się kultura niemiecka, kaszubska, kielecka czy warszawska, stworzyliśmy tu swoją własną kulturę, która ma już bardzo mocne korzenie. Jest ona bogata, posiadająca wiele wyróżników - otwartość, brak strachu przed innymi, szacunek do morza i do pracy. Dla mnie to są wartości pomorskie, które są na tyle ważne i istotne, że możemy być z nich dumni.

TK: Czy podróżując po Polsce, dostrzega Pani, jak codzienna kultura mieszkańców Środkowego Pomorza różni się od innych?
JNW:
Niedawno robiłam długi rajd po Podlasiu. Obserwowałam życie małych miasteczek i wsi. I miałam takie wrażenie, że wiele sytuacji tam zauważonych u nas na Pomorzu nie miałaby miejsca. Podam jeden przykład - jak w małej wsi rodzina Kowalskich skłóciła się 50 lat temu z rodziną Malinowskich, to po dziś dzień ten wątek rewanżu jest ciągle aktualny. Taka sytuacja u nas jest nie do pomyślenia. Takiego braku tolerancji, jaki tam widziałam, braku akceptacji dla inności - u nas nie ma. Możemy być ogromnie dumni z naszej otwartości na innych, z braku strachu przed obcymi.

TK: Mieszały się kultury, a czy mieszała się też kuchnia…?
JNW:
Pamiętam, jak w latach 50-tych, w jednym domu mieszkali Kaszubi, rodzina z Kielc, Niemcy, "Wilniuki" i Górale. Smak pierogów nadziewanych ziemniakami, który był u Wilniuków dominujący, moja mama nie mogła zaakceptować. Ale jednak smaki się mieszały i kiedy pierogi wileńskie robiła Niemka, to smakowały już inaczej. Z każdej kuchni pojawiało się coś, co akceptowali ludzie o innych preferencjach smakowych. Choć więc moja mama nigdy nie polubiła pierogów, to po kryjomu chodziłam na nie do sąsiadki i sama je robię po dziś dzień. To pierwsze pokolenie miało swoje słabości i tradycje kulinarne, ale już jego dzieci zbierały wszystkie przepisy z najrozmaitszych wpływów. I chyba dlatego mamy dziś tak dobrą i zróżnicowaną kuchnię.

TK: W rywalizacji o turystów kulturowych Słupsk chyba na dziś przegrywa?
JNW:
Oczywiście, że nie jesteśmy tak bogaci jak Kraków, nie jesteśmy też tak bogaci jak Gdańsk. Piękna plaża ustecka jest rzeczywiście największym magnesem dla turystów. Dlatego zabieranie ludzi z plaży nie ma sensu. Ale ma sens dopełnienie tej propozycji jaką jest wypoczynek nad morzem, innymi wartościami, na przykład poznawczymi, takimi jak kolekcja Witkacego. Ziemia Słupska miałaby też szansę w turystyce kwalifikowanej: rowery, kajaki. To duża, niewykorzystana jeszcze szansa dla Słupska. Warto wspomnieć, że już przed wojną wyprawy kajakowe ze Słupska do Ustki były bardzo popularne. Na tej trasie było dużo miejsc, gdzie można było się zatrzymać i wypożyczyć kajaki. Dobrze byłoby promocję tej formy wycieczki reaktywować.

TK: Czy Słupsk byłby dobrym miejscem na wycieczki weekendowe?
JNW:
Wydaje mi się, że to jest bardzo dobry pomysł, w dodatku bardzo popularny w świecie. Ludzie mają teraz coraz mniej czasu, ale potrzeba wypoczynku przecież nadal istnieje. My mamy do zaoferowania Czerwony Szlak Gotyku, ocieramy się też o Szlak Książąt Pomorskich. Co prawda nie został on dociągnięty do Słupska, ale uważam, że to tylko niedopatrzenie. Na razie zamyka się on tylko w terenie województwa zachodniopomorskiego, ale trzeba zadbać o to, by szlak ten doprowadzić do Słupska. Mamy też miejsca dla wędkarzy - dużo osób przyjeżdża nad Słupię po 1 stycznia, by łowić łososie. Propozycje są bardzo różnorodne i dla rodzin, miłośników malarstwa i sportowców.

TK: Czy Słupsk żywi jakąś urażoną dumę po utracie statusu miasta wojewódzkiego?
JNW:
W mojej opinii, Słupsk niewiele zyskał na przyłączeniu do województwa pomorskiego. Spadła ranga miasta i jest ono coraz bardziej spychane na obrzeża województwa, które tak naprawdę nadal zamknięte jest w swoich dawnych granicach. Nie widać tu tej integracji. Ja myślę, że nie chodzi o urażoną dumę, to raczej Gdańsk po prostu nie znalazł formuły na obecność Słupska w województwie pomorskim. My sami się z tym źle czujemy i widzimy, że na Gdańsku nam nie zależy. Na przykład moje książki są doskonale znane w Szczecinie. Nie było żadnych problemów z jakąkolwiek ich promocją, również wtedy, kiedy byliśmy odrębnym województwem słupskim. Także w Koszalinie nie mam żadnych problemów z pokazaniem tego co robię, a przecież to wszystko jest związane z tym innym, bo teraz "gdańskim" Pomorzem. Natomiast nie zdarzyło mi się być ani razu zaproszonym gościem w Trójmieście, tam mnie po prostu nie znają.

TK: Przywrócenie Słupskiego Niedźwiadka Szczęścia jest głownie Pani zasługą. Jakie to uczucie, kiedy widzi się go jako rozpoznawalny symbol Słupska?
JNW:
Wiele baśniowych postaci ze starej kultury pomorskiej udało mi się z powrotem wprowadzi
do lokalnej kultury słupskiej. Ale też wymyśliłam mnóstwo nowych, które całkiem nieźle sobie radzą. Przykładem mogą być skrzaty, które są ubrane po pomorsku i "mieszkają" pod kwiatowym kalendarzem przy ul. Sienkiewicza. To jest właśnie potrzebne do budowania tożsamości, do związku dzieci z miejscem. One nie mogą się tak czuć, jakby nie miały tu nic swojego. Dzieci muszą być dumne z miejsca w którym żyją. Kiedy nie są dumne, to nie ma więzi. A Niedźwiadek jest nie dość, że autentyczny - to jeszcze sympatyczny!

TK: Szkoda więc, że nie ma oryginału figurki w Słupsku.
JNW:
Oryginał był w Słupsku wystawiony na 700 lecie miasta. Przy dużej determinacji władz słupskich, figurka mogłaby trafić jako depozyt do Muzeum Pomorza Środkowego. Warto byłoby o nią walczyć, ale trzeba byłoby być niezwykle upartym. Dla Szczecina ta figurka jest tylko cennym przedmiotem z epoki neolitu.

TK: Wchodzimy w taki etap muzealnictwa, że powoli przestają nas interesować eksponaty za szkłem. Turysta chce czegoś dotknąć, chce wejść w jakąś interakcję. Czy w powiecie słupskim są takie miejsca?
JNW:
Muzeum w Swołowie i w Klukach są takimi instytucjami z ofertą interaktywną. Tam ciągle się dzieją jakieś przedsięwzięcia, które pozwalają widzowi wejść w środek tego świata. Pozwala mu się spróbować jak smakuje chleb i gęsina, jak się tu śpiewa i tańczy. Każdy miesiąc poświęcony jest czynnościom związanym z rytmem życia dawnej wsi pomorskiej. To nie jest sztywny eksponat tylko do oglądania. Taki rodzaj muzealnictwa faktycznie zaczyna być dominujący. W mojej opinii, Słupsk bardzo szybko z takich opcji zaczął korzystać.

TK: Gdzie Pani zabiera swoich gości gdy oprowadza ich po Słupsku?
JNW:
Mam swoje ulubione miejsca, które niekoniecznie są tymi pokazywanymi w przewodnikach. Swoich gości zawsze prowadzę na ulicę Hubalczyków, gdzie widać z góry całą, przepiękną panoramę Słupska. Uważam, że ogromnym błędem jest to, że kiedyś nie postawiono tam wieży widokowej. Tam przecież tak dobrze widać, że Słupsk mieści się w dolinie i że znajduje się 30 metrów… poniżej poziomu morza. Zawsze też pokazuję dwa osiedla ekologiczne, które powstały w okolicy około 1920 roku. Pierwszy obszar zamknięty jest ulicami Lelewela, Lipową i Lotha. Drugie osiedle znajduje się w okolicach ul. Szymanowskiego. Koncepcja zakładała, że przed domami mają znajdowa
się ogrody, a za każdym budynkiem był mały ogródek warzywny. Ciąg domów łączył się w zamknięty kwartał, a w środku niego było boisko i skwer. Niedaleko budowano szkołę i sklepy, tak by człowiek mógł dobrze wypoczywać i miał wszędzie blisko. To była fantastyczna idea miasta-ogrodu, do której Słupsk teraz dąży ponownie.

TK: Które miasto w Polsce atrakcyjne dla turystów jest w Pani opinii tym, od którego Słupsk mógłby się uczyć promocji?
JNW:
Zdecydowanie Kraków. Jak się uczyć - to od najlepszych. Krakowianie są rewelacyjni, w każdej kwestii - oni po prostu lubią i potrafią przyciągać turystów.

TK: Dziękuję za rozmowę

Rozmawiała: Anna Lewańska

 

Nasi Partnerzy

 

Copyright ©  Turystyka Kulturowa 2008-2024


Ta strona internetowa używa pliki cookies w celu dostosowania serwisu do potrzeb użytkowników i w celach statystycznych. W przeglądarce internetowej można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Brak zmiany tych ustawień oznacza akceptację dla cookies stosowanych przez nasz serwis.
Zamknij